Изменить стиль страницы

Spojrzałem na niego z zaniepokojeniem, ale to był tylko zwykły rozdzierający smutek i żal, a nie początek ataku epilepsji czy zapowiedź zawału serca.

– Proszę zaczekać – rzekłem, wysiadając z samochodu. – Upewnię się.

Obszedłem kapliczkę dookoła, dotarłem do miejsca na tyłach, gdzie zostawiliśmy okup, i tam ją właśnie znalazłem, nieprzytomną, skuloną do pozycji płodowej i owiniętą w szary, plastikowy płaszcz przeciwdeszczowy.

Ojcowie są dziwni. Najsilniejszą emocją przepełniającą umysł Paolo Cenciego przez resztę dnia nie była radość z odzyskania ukochanej córki żywej, całej i względnie zdrowej, choć nafaszerowanej prochami, tak że cały czas spała, lecz obawa, że prasa mogłaby się dowiedzieć, iż dziewczyna była niemal całkiem naga.

– Proszę mi obiecać, Andrew, że nikomu pan o tym nie powie. Nikomu. Ani pary z ust.

– Obiecuję.

Musiałem powtarzać tę obietnicę co najmniej siedem razy, choć rzecz jasna nie było to wcale konieczne. Gdyby ktokolwiek miał o tym wspomnieć, to tylko sama Alessia.

Jej nagość mocno nim wstrząsnęła, zwłaszcza gdy obaj, on i ja odkryliśmy, próbując ją podnieść, że ręce nie tkwiły w rękawach płaszcza, a guziki były nie pozapinane. Cienki szary plastik gładko zsunął się z jej ciała.

Pomyślałem, że ma ciało dziecka. Gładką skórę, szczupłe kończyny, piersi jak małe pączki. Cenci wydawał się dziwnie skrępowany faktem, że musiał jej dotknąć, i to ja, doradca do wszelkich poruczeń, musiałem ubrać ją w płaszcz i pozapinać dokładnie wszystkie guziki. Była lekka, bez trudu zaniosłem ją do auta i ułożyłem na boku na tylnym siedzeniu, z podwiniętymi do piersi kolanami i głową opartą na mojej zwiniętej marynarce.

Cenci siedział obok mnie z przodu, i to właśnie wtedy zaczął mnie nękać prośbami o złożenie wspomnianej już obietnicy. Kiedy dotarliśmy do rezydencji, wpadł jak burza do willi i po chwili wypadł z kocem, a ja, owinąwszy Alessię w ciepłą wełnę, zaniosłem ją do olbrzymiej sypialni.

Ilarii i Luisy nigdzie nie było. Cenci uznał, że kucharka jest zbyt gadatliwa, i w końcu to mnie zapytał nieśmiało, czy nie mógłbym zająć się ubraniem Alessi, podczas gdy on zadzwoni po lekarza.Bądź co bądź już ją widziałem nago, dodał po namyśle. Poza tym byłem człowiekiem rzeczowym i konkretnym. Byłem zaskoczony tą prośbą, ale nie oponowałem, znalazłem coś, co od biedy mogło uchodzić za luźną sukienkę, i przebrałem w to Alessię, która przez cały czas ani na chwilę się nie przebudziła.

Sęk w tym, że lała mi się przez ręce. Włożyłem jej błękitną dzianinę przez głowę, wsunąłem ręce w wycięcia, po czym obciągnąłem sukienkę do kolan i odetchnąłem z ulgą, że ta skądinąd nader intymna czynność nie spowodowała we mnie podniecenia. Następnie położyłem Alessię na łóżku i przykryłem kocem od pasa w dół. Puls miała silny i regularny, skórę chłodną, oddychała swobodnie – pewnie podano jej tylko proszki nasenne, nic gorszego.

Jej szczupłe oblicze promieniało spokojem, nie było na nim napięcia, długie rzęsy układały się w półksiężyce na napiętej skórze ponad kośćmi policzkowymi. Mocne brwi, blade usta, policzki lekko zapadnięte. Włosy zmierzwione, przetłuszczone, brudne. Niech śpi, pomyślałem: kiedy się obudzi, jeszcze długo nie zazna spokoju.

Zszedłem na dół i zastałem Cenciego, który stał przy barku, sącząc brandy.

– Nic jej nie jest? – zapytał.

– Śpi. Po prostu śpi. I to wszystko.

– To cud.

– Mhm…

Odstawił szklankę i rozpłakał się. – Nie potrafię tego powstrzymać.

– To całkiem normalne. Naturalna reakcja.

Wyjął chustkę i wydmuchał nos. – Czy wszyscy rodzice płaczą w takiej sytuacji?

– Tak.

Skorzystał z chustki raz jeszcze, pociągnął nosem i rzucił: – Prowadzi pan dziwne życie, nieprawdaż?

– Boja wiem?

– Tylko proszę nikomu nie mówić, że ona nic na sobie nie miała. Proszę mi to obiecać, Andrew.

– Obiecuję.

Powiedziałem, że muszę powiadomić Pucinellego, iż dziewczyna jest bezpieczna, a Cenci, natychmiast zaniepokojony, znowu wymógł na mnie wiadomą obietnicę. Zrobiłem to bez większego zniecierpliwienia, bo teraz napięcia i stresy będą pojawiały się i znikały w najdziwniejszy sposób, a powrót ofiary do domu nie oznaczał końca drogi przez mękę.

Na szczęście Pucinelli pełnił dyżur w karetce, choć mogłem pewnie przekazać wiadomość przez urządzenia podsłuchowe.

– Jest już w domu – rzuciłem lakonicznie. – Jestem teraz w willi. Dziewczyna śpi na górze.

– Alessia? – Niedowierzanie, ulga, cień podejrzliwości.

– We własnej osobie. Nafaszerowana prochami, ale cała i zdrowa. Bez pośpiechu, pośpi jeszcze dobrych parę godzin. Jak sytuacja?

– Andrew! – Nuta rozdrażnienia. – Co tam się wydarzyło?

– Przyjedzie pan tu sam?

Krótka chwila ciszy na łączach. Zauważył kiedyś, że zawsze formułuję sugestie w formie pytań, i chyba faktycznie tak było. To było proste – podsunąć komuś myśl i czekać na podjęcie decyzji. Wiedział, że telefon jest na podsłuchu, sam polecił jego założenie i nagrywanie każdej bez wyjątku rozmowy. Powinien domyśleć się, że o pewnych rzeczach będę chciał porozmawiać z nim na osobności.

– Tak – odparł. – Przyjadę.

– Teraz, rzecz jasna, będzie pan miał nielichego haka na tych dwóch porywaczy w mieszkaniu, zgadza się? A gdy odzyska pan okup, nie wątpię, że przywiezie pan pieniądze od razu tutaj, do willi? Bądź co bądź, należą one do signora Cenci.

– Oczywiście – odrzekł ochrypłym głosem. – Ale ta decyzja może nie zależeć ode mnie.

– Mhm. No cóż… ma się rozumieć, że sfotografowałem wszystkie banknoty.

Chwila ciszy. – Paskudny z pana typ, wie pan o tym?

– Nie raz zdarzyło się, że rzeczy ginęły z policyjnego depozytu.

– To potwarz! Oskarża pan carabinieril – wydzierał się, szczerze oburzony moimi insynuacjami.

– Bynajmniej. Posterunki policji to nie banki. Jestem pewien, że carabinieri z radością pozbędą się niewygodnej odpowiedzialności związanej z pilnowaniem tak dużej kwoty pieniędzy.

– To materiały dowodowe.

– Pozostali porywacze są wciąż na wolności i bez wątpienia nadal mają na nie chrapkę. Pieniądze będą bezpieczne dopiero, gdy znajdą się w sejfie któregoś z banków signora Cenci.Znów chwila milczenia. – Może da się to załatwić – rzekł niepewnym tonem, choć w jego głosie wciąż wyczuwało się gniewną nutę. – Wobec tego, do zobaczenia w willi.

Odłożyłem słuchawkę ze smutnym uśmiechem na twarzy. Ufałem Pucinellemu, ale moje zaufanie nie odnosiło się do wszystkich stróżów prawa. W Ameryce Południowej, gdzie pracowałem kilkakrotnie, porywacze regularnie przekupywali lub zastraszali gliniarzy, aby ci przymykali oko na ich ciemne sprawy. Zwyczaj ten nie był obcy kidnaperom także w innych częściach świata. Porywacze nie mają skrupułów ani sumienia, są zwykle bezlitośni i wielu policjantów musiało przez nich wybierać między obowiązkami służbowymi a bezpieczeństwem swoich rodzin, zwłaszcza żon i dzieci.

W niecałe dziesięć minut później Pucinelli oddzwonił do mnie.

– Tak dla pańskiej wiadomości… coś się ruszyło. Proszę przyjechać, jeśli pan chce. Niech pan podjedzie od zachodu, czyli od naszej strony. Dopilnuję, aby pana przepuszczono.

– Dzięki.

Partnerom to by się nie spodobało, ale pojechałem. Studiowałem całe mnóstwo przypadków oblężeń i bywałem na wykładach osób biorących w wielu z nich udział, jednak nigdy dotąd sam w czymś takim nie uczestniczyłem – żal mi było przepuścić taką okazję. Przebrałem się z uniformu kierowcy w strój zwykłego, pospolitego przechodnia, rzeczy wypożyczyłem z obszernych szaf znajdujących się w rezydencji i w rekordowym czasie dotarłem na miejsce.

Pucinelli dotrzymał słowa, przy pierwszej zaporze czekała na mnie przepustka, która pomogła mi bez przeszkód dotrzeć aż do ambulansu. Wszedłem do środka, tak jak stamtąd wyszedłem, przez niewidoczne od strony domu drzwi po stronie pasażera, i zastałem tam Pucinellego wraz z technikiem i trzema mężczyznami w garniturach.