Изменить стиль страницы

Droga, którą jechaliśmy, biegnąca prosto w obu kierunkach, wydawała się opuszczona. Nie było tu żadnych drzew, żadnych kryjówek, żadnych przeszkód. Było nas widać z odległości dobrych paru kilometrów.

Cenci stał i patrzył, podczas gdy ja otworzyłem bagażnik, wyjąłem zeń kartonowe pudło i zaniosłem za kapliczkę. Pudło było dostatecznie duże, by pomieścić cały okup. Postawiłem je na pylistej ziemi, przewiązane grubym sznurkiem i oklejone czerwonymi nalepkami. Brązowe, zwyczajne pudło. A w środku prawie milion funtów. Dom na Mykonos, kolekcja tabakierek, biżuteria po zmarłej żonie i przychody ze sprzedaży oliwek.

Cenci przez chwilę patrzył na kartonowe pudło niewidzącym wzrokiem, a potem obaj wróciliśmy do samochodu, zasiadłem za kierownicą, zawróciłem i odjechaliśmy.

4

Przez resztę dnia, a także przez całą sobotę i niedzielę Cenci snuł się po posiadłości, wracał do domu w posępnym nastroju, pił zbyt dużo brandy i wyraźnie tracił na wadze.

Ilaria w milczącym, buntowniczym nastroju udała się jak zwykle do klubu tenisowego. Ciotka Luisa kręciła się nerwowo, jak to ona, dotykając różnych rzeczy, jakby chciała upewnić się, że nadal istnieją.

Pojechałem do Bolonii, wysłałem klisze, umyłem samochód. Lorenzo wciąż oddychał wyłącznie dzięki urządzeniom, a na mizernej podmiejskiej ulicy dwaj porywacze wciąż tkwili zabarykadowani w mieszkaniu na trzecim piętrze, prowadząc rozmowy, które jednak nie skutkowały żadnym działaniem poza dostarczeniem mleka dla niemowlęcia oraz chleba i kiełbasy dla pozostałych.

W niedzielę wieczorem Ilaria weszła do biblioteki, gdzie oglądałem wiadomości telewizyjne. Sceneria na ulicy prawie nie uległa zmianie, tyle tylko, że nie było już tłumu gapiów, rozeszli się, znudzeni i zawiedzeni brakiem dramatycznych wydarzeń; liczba mundurowych też jakby się zmniejszyła. W telewizji z oblężenia pokazywano jedynie krótkie migawki, to nie była sensacja, którą warto prezentować na żywo.

– Myśli pan, że ją uwolnią? – spytała Ilaria, gdy na ekranie pojawiły się twarze znanych polityków.

– Tak. Sądzę, że tak.

– Kiedy?

– Tego nie wiem.

– A jeśli zagrożą carabinieri, że będą ją przetrzymywać, dopóki ci dwaj z mieszkania nie będą mogli odejść wolno? Jeżeli okaże się, że okup to nie wszystko?

Spojrzałem na nią. W jej głosie nie było nawet cienia lęku, a jedynie niezdrowe zaciekawienie. Na twarzy malował się niewystudiowany spokój. Chyba faktycznie niezbyt przejmowała się losem Alessi.

– Rozmawiałem dziś rano z Enrico Pucinellim – odparłem. – Jak dotąd, nie wysunięto takich żądań.

Parsknęła drwiąco, po czym przełączyła kanał na mecz tenisa i usiadła na fotelu, by z żywym zainteresowaniem obserwować rozgrywkę.

– Wie pan co, nie jestem taką suką, za jaką mnie uważają – rzuciła nagle. – Nic nie poradzę, że jak wszyscy inni nie padam przed nią na kolana i nie całuję ziemi, po której stąpa.

– A sześć tygodni to za długo, aby nieustannie rwać sobie włosy z głowy?

– Boże – mruknęła. – Nieźle pan kuma. Choć muszę przyznać, że cieszę się, iż jest pan tu z nami. W przeciwnym razie to na mnie ojciec zacząłby polegać we wszystkim, co otrzymuje od pana, i ostatecznie zaczęłabym nim pogardzać.

– Nieprawda – zaoponowałem.

– Prawda.

Ani na moment nie oderwała wzroku od ekranu telewizora.

– Jak by się pani zachowała – rzuciłem – gdyby miała pani syna i ktoś by go porwał?

Spojrzała na mnie. – Straszny z pana moralista – rzekła.

Uśmiechnąłem się półgębkiem. Z premedytacją wróciła do oglądania rozgrywki tenisowej, ale nie potrafiłem stwierdzić, gdzie błądziła teraz myślami. Ilaria doskonale mówiła po angielsku, podobnie zresztą jak Alessia, a to dzięki brytyjskiej wdowie, która zarządzała domem Cencich przez wiele lat po śmierci matki. Obecnie wszystkim zajmowały się Luisa, Ilaria i Alessia, a kucharka skarżyła mi się z rozdrażnieniem, że w rezydencji nic nie przebiega jak należy, odkąd droga pani Blackett przeszła na emeryturę i zamieszkała ze swoim bratem w Eastbourne.

Następnego ranka w drodze do biura Cenci rzekł:

– Niech pan zawróci, Andrew. Niech mnie pan zawiezie do domu. Nie jestem w stanie pracować. Będę tylko siedział, gapiąc się w ściany. Nie będę słuchał, co mówią do mnie ludzie. Jedźmy do domu.

Odparłem wymijająco: – W domu może być jeszcze gorzej.

– Nie. Proszę zawrócić. Nie zniosę początku nowego tygodnia w biurze. Nie dziś.

Zawróciłem i pojechaliśmy z powrotem do rezydencji, skąd Cenci zadzwonił do swojej sekretarki i powiedział, że nie zjawi się dziś w biurze.

– Nie potrafię myśleć o nikim i o niczym – rzekł do mnie – z wyjątkiem Alessi. Myślę o niej, kiedy to była jeszcze małą dziewczynką, kiedy chodziła do szkoły, gdy uczyła się jeździć konno. Zawsze była taka mała, drobna i taka pełna życia… – Przełknął ślinę, odwrócił się, wszedł do biblioteki i kilka sekund później usłyszałem brzęk butelki o brzeg szklanki.

Wszedłem tam za nim.

– Zagrajmy w warcaby – zaproponowałem.

– Nie potrafię się skupić.

– Proszę spróbować.

Wyjąłem planszę i zacząłem rozstawiać pionki, ale ruchy Cenciego wykonywane były automatycznie i bez odrobiny serca. Nie próbował opracowywać strategii ani wykorzystywać moich błędów, a po dłuższej chwili zapatrzył się w próżnię, tak jak to czynił godzina po godzinie, odkąd pozostawiliśmy okup za kapliczką.

Około jedenastej dźwięk telefonu na krótko wyrwał go z marazmu.

– Halo?… Tak, Cenci przy telefonie… – Nasłuchiwał przez chwilę, po czym spojrzał na aparat, apatycznie zmarszczył brwi i odłożył słuchawkę na widełki.

– Co się stało? – spytałem.

– Nie wiem. Nie bardzo zrozumiałem. Ktoś wspomniał tylko, że towar jest spakowany i gotowy do odbioru… Nie mam pojęcia, o jakim towarze mowa, a ten ktoś rozłączył się, zanim zdążyłem zapytać.

Wziąłem głęboki oddech. – Pański telefon jest wciąż na podsłuchu – rzekłem.

– Tak, ale co to ma… – Głos uwiązł mu w gardle, oczy się rozszerzyły. – Sądzi pan, że… Naprawdę pan myśli, że o to chodzi?

– Zobaczymy – odparłem. – Proszę na razie o cierpliwość i zachowanie spokoju. Jak brzmiał ten głos?

– Opryskliwie – odrzekł niepewnym tonem. – Brzmiał inaczej niż poprzednio.

– No cóż… mimo wszystko spróbujemy. To lepsze niż siedzenie tutaj.

– A dokąd mielibyśmy pojechać? Nie powiedział, gdzie mamy jej szukać.

– Może… tam, gdzie zostawiliśmy okup. To byłoby całkiem logiczne rozwiązanie.

Na jego twarzy pojawił się przebłysk nadziei, a ja dodałem pospiesznie: – Tylko proszę na nic nie liczyć. Niczego nie oczekiwać. Gdyby się okazało, że jej tam nie ma, przeżyłby pan zbyt ciężki zawód. Może chodziło mu o całkiem inne miejsce… ale wydaje mi się, że właśnie tam powinniśmy sprawdzić najpierw.

Próbował się opanować, lecz nie był w stanie całkiem stłumić w sobie optymizmu. Biegiem dotarł do samochodu, stojącego przy tylnym wejściu do rezydencji, gdzie go zostawiłem. Nałożyłem czapkę i ruszyłem za nim wolnym krokiem, choć Cenci rozpaczliwie mnie ponaglał. Zająłem miejsce za kierownicą i nagle przyszło mi na myśl, że ktoś musiał wiedzieć, iż Cenci jest teraz w domu, choć normalnie o tej porze przebywał w swoim biurze. Może zadzwonił do niego do pracy i tam go tu skierowano… a może dom był nadal pod obserwacją. Stwierdziłem, że aż do powrotu Alessi muszę grać rolę szofera i co więcej, robić to najlepiej, jak potrafię.

– Proszę się pospieszyć! – rzucił Cenci. Wyjechałem za bramę rezydencji bez większego pośpiechu. – Na miłość boską, człowieku…!

– Dojedziemy w swoim czasie. Proszę sobie niczego nie obiecywać…

– Nic na to nie poradzę.

Jechałem szybciej niż zwykle, ale jemu ten czas musiał dłużyć się w nieskończoność, a kiedy w końcu stanęliśmy przy kapliczce, nie było tam ani śladu jego córki.

– O, nie… o, nie… – Głos mu się łamał. – Nie wytrzymam… nie wytrzymam…