Изменить стиль страницы

– Niedługo umieścimy na miejscu urządzenie podsłuchowe – rzucił Pucinelli, spoglądając niepewnie na moje przepełnione napięciem i złością oblicze. – Podłączymy się też do tamtejszego telefonu. Mamy ludzi na klatce schodowej. Zajmują się wszystkim, co konieczne.

Milczałem.

– Moi ludzie mówią, że pozwoliłby pan porywaczom odjechać… z pieniędzmi.

– Oczywiście.

Patrzyliśmy na siebie nawzajem bez cienia uśmiechu, niedawno sojusznicy, teraz byliśmy nieomal wrogami. Pucinelli, chudy, mniej więcej czterdziestoletni, ciemnowłosy mężczyzna, był bardzo żywiołowy i spięty, komunista w mieście komunistów, nie darzący sympatią kapitalisty, którego córka znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

– Postrzelili chłopaka, który prowadził wóz – powiedział. – Nie mogliśmy pozwolić im uciec.

– Chłopak zdawał sobie sprawę z zagrożenia. Świadomie podjął ryzyko. A dziewczynę i tak trzeba uratować.

– Ech, wy, Anglicy – mruknął. – Jesteście tacy zimni i wyrachowani.

Gorejący we mnie gniew był w stanie przepalić azbest. Gdyby carabinieri nie próbowali na własną rękę zatrzymać porywaczy, chłopak nie zarobiłby kulki. Odszedłby zdrów i cały, pozostawiając okup w aucie, tak jak było ustalone. Pucinelli skierował swoją uwagę na konsolę ze sprzętem radarowym, pokręcił kilkoma gałkami, wdusił parę guzików.

– Przyślę tu kogoś, aby odbierał wiadomości – powiedział. – I sam też tu posiedzę. Pan również może tu zostać, jeśli zechce.

Pokiwałem głową. Było już za późno na cokolwiek innego.

Przebywanie w pobliżu miejsca przekazania okupu było wbrew mojemu wrodzonemu instynktowi i szkoleniu, które przeszedłem, lecz Pucinelli zażądał mojej obecności w zamian za obietnicę, że nie ściągnie tam całego oddziału swoich ludzi.

„Może pan pojechać tam naszą furgonetką – powiedział. – Furgonem łączności. Przypomina karetkę. Nie rzuca się w oczy. Pan tylko będzie nim jechał. Przydzielę panu kierowcę; kiedy porywacze zabiorą walizkę, pojedzie pan za nimi. Później powie nam pan, gdzie się ukryli. A kiedy już dziewczyna będzie wolna, aresztujemy ich. To jak, zgoda?”

„Kiedy dziewczyna będzie wolna, powiem panu, dokąd zabrali pieniądze”.

Nieznacznie przymrużył powieki, ale w końcu klepnął mnie po ramieniu i pokiwał głową na znak, że przystaje na moją propozycję. „Najpierw dziewczyna”.

Nie wiedząc, jak to zwykle bywa, na kiedy porywacze wyznaczą termin przekazania okupu, Pucinelli polecił, aby furgon stał i czekał w pogotowiu w garażu Villa Francese, a kierowca pojazdu był dyspozycyjny przez dwadzieścia cztery godziny na dobę i także mieszkał przez cały czas w rezydencji. W cztery dni po przekazaniu porywaczom informacji, że żądana suma została zebrana i czeka na odbiór, otrzymaliśmy instrukcję dostarczenia okupu i zgodnie z umową zadzwoniłem do Pucinellego, do jego biura, aby powiadomić go o rozpoczęciu operacji.

Pucinellego nie zastałem, ale byliśmy przygotowani na taką ewentualność.

Posługując się prostymi włoskimi zwrotami, powiedziałem: „Nazywam się Andrew Douglas. Proszę natychmiast poinformować Enrico Pucinellego, że ambulans ruszył.

Głos na drugim końcu łącza powiedział, że zrozumiał.

Z całego serca żałowałem teraz, że nie przekazałem tej wiadomości bezpośrednio Pucinellemu, lecz jedną z żelaznych zasad naszej firmy jest ścisła współpraca z miejscową policją.

Jak się okazało, Pucinelli nie pokładał we mnie większego zaufania. Może wiedział, że wolałbym raczej stracić trop walizki, niż zdradzić swą obecność przy miejscu przekazania okupu. Tak czy inaczej, sygnał z nadajnika w walizce i z naszego furgonu był odbierany w służbowym aucie Pucinellego. Jego pełniący podówczas służbę kolega, który odebrał moją wiadomość, nie skontaktował się z nim, lecz zwyczajnie ruszył do akcji i przeprowadził operację policyjną na pełną skalę, wykorzystując w tym celu samochód Pucinellego. Najwyraźniej był spragniony sławy. Bezmyślny głupiec, popełnił błąd, który mógł kosztować kogoś życie.

A teraz jak u licha miałem powiedzieć o tym Paolo Cenciemu? I kto miał powiedzieć pewnemu prawnikowi, że jego syn, błyskotliwy, bystry student został postrzelony?

– Ten chłopak, który prowadził wóz – rzuciłem do Pucinellego.

– Czy on żyje?

– Trafił do szpitala. Żył, kiedy go tam przewieziono. To wszystko, co wiem.

– Trzeba powiedzieć o tym jego ojcu.

– Już się tym zająłem – mruknął posępnie Pucinelli. – Wysłałem swojego człowieka.

Wiedziałem, że cały ten bałagan nie wpłynie pozytywnie na reputację firmy. Moim zadaniem było, jak zawsze, rozwiązać kwestię porwania możliwie jak najciszej, bez niepotrzebnego rozgłosu i zwracania uwagi, przy wykorzystaniu wszelkich niezbędnych środków i najlepiej jak najmniejszym kosztem. Miałem zadziałać jak kojący balsam, opracować konkretny plan, ocenić minimalną sumę, optymalną do przyjęcia dla porywacza, dopilnować, by negocjacje przebiegały w stonowanej, pozbawionej emocji, wręcz biznesowej atmosferze, bez gniewu i unoszenia się, oraz miałem zgrać wszystko w czasie. Innymi słowy, mówiąc krótko, moim zadaniem było sprowadzić ofiarę do domu.

Do tej pory byłem doradcą terenowym w przypadku piętnastu porwań, jedne trwały kilka dni, inne parę tygodni, jeszcze inne dobrych parę miesięcy. Głównie dlatego, że porywacze zwykle uwalniali swoje ofiary całe i zdrowe, gdy tylko otrzymali okup, nie miałem dotąd okazji uczestniczyć w nieudanej operacji. Lecz wszystko wskazywało na to, że przypadek Alessi Cenci, określanej mianem najlepszej dżokejki na świecie, będzie pierwszym niechlubnym fiaskiem w całej mojej karierze.

– Enrico – rzekłem. – Niech pan nie rozmawia sam z tymi porywaczami. Proszę wybrać kogoś, kto będzie musiał konsultować się z panem w sprawie podejmowania konkretnych decyzji.

– Po co? – zapytał.

– Dla złagodzenia sytuacji. Gra na zwłokę jest w tym przypadku niezbędna. Im dłużej będą rozmawiać, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że pozabijają osoby znajdujące się wraz z nimi w tym mieszkaniu.

Spojrzał na mnie z ukosa. – Dobrze. Niech będzie. Posłucham pana. Niech pan będzie moim doradcą, skoro to pańska praca.

Siedzieliśmy sami w furgonetce. Pucinelli musiał być chyba bardzo zażenowany blamażem, jaki spotkał go ze strony podwładnych, w przeciwnym razie nie przyznałby się otwarcie, że dał plamę. Czuł się zhańbiony, stracił twarz i dał mi to jasno do zrozumienia. Wkrótce po moim przybyciu do rezydencji, gdzie przebywał jako oficer dowodzący, zorientowałem się, że nigdy dotąd nie miał do czynienia z prawdziwym porwaniem, choć nie omieszkał wyjaśnić, iż wszyscy carabinieri przechodzili szkolenia, dotyczące zasad postępowania w przypadku uprowadzeń, które we Włoszech przybrały rozmiary prawdziwej plagi. Między nami, aż do tamtej nocy jego wiedza teoretyczna i moja praktyczna współgrały całkiem nieźle i wszystko wskazywało, że Pucinelli chce, aby ten stan pozostał niezmieniony.

– Proszę zadzwonić stąd do tego mieszkania, i to zaraz. Niech pan powie porywaczom, że właśnie aranżuje pan negocjacje. Proszę im powiedzieć, że muszą trochę poczekać. Niech pan im powie, że jeśli znudzi ich czekanie, mogą zadzwonić do pana. Proszę podać im numer… czy w tej furgonetce jest telefon?

Pokiwał głową. – Oczywiście. Mamy tu podłączenie.

– Gdy tylko trochę się uspokoją, sytuacja stanie się nieco bezpieczniejsza, ale jeśli zaczniemy zbyt mocno naciskać, mogą znów paść strzały.

– A moi ludzie odpowiedzą ogniem…

Zamrugał gwałtownie i wyszedł na zewnątrz, usłyszałem, jak mówi do swoich ludzi przez megafon: – Nie strzelać! Powtarzam, nie strzelać! Nie otwierać ognia bez wyraźnego rozkazu!Po chwili wrócił w towarzystwie mężczyzny rozwijającego przewód. – Technik.

Technik podłączył przewód do jednej ze skrzynek rozdzielczych i podał Pucinellemu urządzenie wyglądające jak skrzyżowanie mikrofonu i krótkofalówki. Wyglądało na to, że połączenie z telefonem stacjonarnym w mieszkaniu było bezpośrednie, bo już po kilku sekundach Pucinelli nawiązał rozmowę z jednym z porywaczy. Technik, rzecz jasna, nagrywał każde słowo.