Изменить стиль страницы

– Stale mnie zaskakujesz, Sam.

Nie odwrócił się, by na mnie spojrzeć, nic też nie odpowiedział, jednak jego palce otoczyły moje. Przez długi moment staliśmy w słońcu, trzymając się za ręce; wokół nas kręcili się ludzie. Dłoń Sama była gorąca i sucha, palce silne. Czułam prawdziwe zespolenie z drugim człowiekiem. Ale po chwili uścisk się rozluźnił i mój szef odszedł porozmawiać z detektywem, który wysiadł z samochodu. W tym czasie JB zaczął mnie wypytywać, jak wyglądała Dawn i sytuacja wróciła do stanu sprzed kilku minut.

Kontrast był okrutny. Znowu poczułam zmęczenie i szczegółowiej niż bym chciała, przypomniałam sobie poprzednią noc. Świat wydał mi się nagle złym i strasznym miejscem, zamieszkanym przez same podejrzane istoty, wśród których wędrowałam niczym jagnię z dzwonkiem na szyi przez dolinę śmierci… Powlokłam się ciężkim krokiem do mojego samochodu, otworzyłam drzwiczki, klapnęłam bokiem na siedzenie. Już się dziś sporo nastałam, chciałam więc usiąść, póki mogę.

JB poszedł za mną. Teraz, gdy odkrył mnie na nowo, najwyraźniej nie mógł się ode mnie oderwać. Przypomniałam sobie, że kiedy chodziłam do szkoły średniej, babcia liczyła na jakiś trwalszy związek między nami. Jednak rozmowa z JB, a nawet śledzenie jego myśli były równie interesujące jak elementarz przedszkolaka dla dorosłego czytelnika. Uznałam to za jeden z żartów Pana Boga: żeby taki głupi umysł wstawić w tak atrakcyjne ciało.

Du Rone klęknął przede mną i wziął moją rękę w swoją. Złapałam się na nadziei, że zjawi się jakaś inteligentna bogata babka, poślubi go, zatroszczy się o niego i będzie się delektować tym, co JB jej zaoferuje. Ten facet po prostu nie był dla mnie.

– Gdzie teraz pracujesz? – spytałam go, aby się oderwać od tej myśli.

– W magazynie mojego taty – odparł.

Była to posada, którą JB przyjmował w ostateczności – za każdym razem, ilekroć został skądś wyrzucony za absencję, głupi wyskok lub gdy śmiertelnie obraził jakiegoś kierownika. Jego ojciec prowadził sklep z częściami samochodowymi.

– Jak się miewają twoi rodzice?

– Och, świetnie. Sookie, powinniśmy coś razem zrobić.

„Nie kuś mnie” – pomyślałam.

Pewnego dnia hormony wezmą nade mną górę i rzeczywiście zrobię coś, czego pożałuję. Pewnie mogłabym gorzej trafić. Powstrzymywałam się jednak, ponieważ liczyłam na kogoś lepszego niż JB.

– Dzięki, kochany – odparłam. – Może zrobimy. Ale teraz jestem trochę zdenerwowana.

– Zakochałaś się w tym wampirze? – spytał wprost.

– Gdzie o tym słyszałeś?

– Dawn mi tak powiedziała. – Zrobił nachmurzoną minę, kiedy przypomniał sobie, że Dawn nie żyje. Przeskanowałam mentalnie jego umysł i odkryłam w nim słowa zamordowanej dziewczyny: „Ten nowy wampir interesuje się Sookie Stackhouse. Ja byłabym dla niego lepsza, bo on potrzebuje kobiety, która potrafi znieść nieco brutalności. Sookie zacznie wrzeszczeć, gdy ten ją tknie”.

Wiedziałam, że bez sensu jest wściekać się na zmarłą, a jednak przez chwilę pozwalałam sobie na gniew.

Później skierował się do nas detektyw, JB podniósł się więc i odszedł.

Detektyw zajął miejsce JB, kucając przede mną na ziemi. Najwyraźniej nie wyglądałam zbyt dobrze.

– Panno Stackhouse? – spytał spokojnym, poważnym głosem, jakiego w razie potrzeby używa wielu policjantów. – Jestem Andy Bellefleur. – Bellefleurowie mieszkali w okolicach Bon Temps od początku istnienia naszego miasteczka, toteż nie rozbawiło mnie jego nazwisko, które oznaczało „piękny kwiat”. W gruncie rzeczy, patrząc na tę górę mięśni, współczułam każdemu, kto uważał je za zabawne. Andy Bellefleur ukończył szkołę tuż przed Jasonem, ja zaś byłam klasę niżej niż jego siostra, Portia. Detektyw również mnie poznał. – U pani brata wszystko w porządku? – spytał tonem nadal spokojnym, choć niezupełnie neutralnym. Podejrzewałam, że miał jakieś starcie z Jasonem.

– Z tego, co wiem, nieźle sobie radzi – odpowiedziałam.

– A pani babcia?

Uśmiechnęłam się.

– Sadzi dziś kwiaty przed domem.

– Cudownie – stwierdził szczerze. Potrząsał głową z pełnym podziwu zdumieniem. – Pani, jak rozumiem, pracuje obecnie w „Merlotcie”?

– Tak.

– Tam też pracowała Dawn Green?

– Tak.

– Kiedy ostatnio ją pani widziała?

– Dwa dni temu. W pracy. – Byłam strasznie wyczerpana. Nie przemieszczając stóp z ziemi do auta ani nie zdejmując ręki z kierownicy, przyłożyłam skroń do zagłówka siedzenia kierowcy.

– Rozmawiała z nią pani wtedy?

Próbowałam sobie przypomnieć.

– Nie wydaje mi się.

– Byłyście blisko z panną Green?

– Nie.

– A dlaczego tu pani dzisiaj przyjechała? – Wyjaśniłam, że Dawn wczoraj nie przyszła do pracy i opowiedziałam o porannym telefonie Sama. – Czy pan Merlotte wyjaśnił pani, dlaczego nie chciał osobiście tego załatwić?

– Twierdził, że przyjechała ciężarówka i musi dopilnować rozładunku. Pokazać facetom, gdzie mają kłaść pudełka. – Sam często pomagał też fizycznie przy rozładunku, starając się go przyspieszyć.

– Myśli pani, że pana Merlotte’a łączyło coś z Dawn?

– Był jej szefem.

– Nie, poza pracą.

– Nie łączyło.

– Jest pani tego pewna?

– Tak.

– Ma pani romans z Samem?

– Nie.

– Z czego zatem wynika pani pewność?

Dobre pytanie. Z tego, że od czasu do czasu słyszałam myśli, które wskazywały, że nawet jeśli Dawn nie czuła do Sama nienawiści, na pewno za nim nie przepadała. Niezbyt inteligentna odpowiedź podczas przesłuchania.

– Sam bardzo profesjonalnie prowadzi bar – wyjaśniłam. Wytłumaczenie zabrzmiało kulawo, nawet dla mnie. A jednak taka była prawda.

– Wiedziała pani coś o osobistym życiu Dawn?

– Nie.

– Nie przyjaźniłyście się?

– Nieszczególnie. – Moje myśli dryfowały, gdy detektyw przekrzywił głowę w zadumie. Przynajmniej tak to wyglądało.

– Dlaczego?

– Chyba nic nas nie łączyło.

– To znaczy? Poproszę o przykład.

Westchnęłam ciężko, z rozdrażnienia wydymając wargi. Skoro nic nas nie łączyło, jaki przykład mogłam mu podać?

– No dobrze – odrzekłam powoli. – Dawn prowadziła naprawdę aktywne życie towarzyskie i lubiła się spotykać z mężczyznami. Nie przyjaźniła się z kobietami. Pochodziła z Monroe, nie miała więc tutaj rodziny. Piła, ja nie. Ja dużo czytam, ona w ogóle nie czytała. Wystarczy?

Andy Bellefleur badawczo przyjrzał się mojej twarzy, usiłując ocenić, czy traktuję go poważnie. Moja mina najprawdopodobniej go uspokoiła.

– Czyli nigdy nie widywałyście się po pracy?

– Zgadza się.

– Nie wydaje się zatem pani dziwne, że Sam Merlotte poprosił akurat panią o sprawdzenie, co się dzieje z Dawn?

– Nie, wcale – odparłam twardo. Przynajmniej nie wydawało mi się to dziwne teraz, czyli po opisie Sama ataku furii Dawn. – Po drodze do baru i tak przejeżdżam obok jej domu. A ponieważ nie mam dzieci tak jak Arlene, inna kelnerka z naszej zmiany, mnie było łatwiej tu podjechać niż jej. – „Ładnie zabrzmiało” – pomyślałam. Gdybym powiedziała, że Dawn nakrzyczała na Sama podczas ostatniej jego wizyty tutaj, detektyw mógłby sobie niepotrzebnie wyrobić niewłaściwy osąd.

– Co robiła pani dwa dni temu po pracy, Sookie?

– Nie byłam wtedy w pracy. Miałam dzień wolny.

– A więc co pani robiła tamtego dnia?

– Opalałam się i pomagałam babci sprzątać dom, a potem miałyśmy gościa.

– Kogo?

– Billa Comptona.

– Wampira.

– Tak.

– O której pan Compton zjawił się w pani domu?

– Nie wiem. Może koło północy albo godziny pierwszej.

– Jaki się pani wydawał?

– Normalny.

– Nie był podenerwowany? Poirytowany?

– Nie.

– Panno Stackhouse, musimy z panią porozmawiać jeszcze raz na posterunku. To zajmie trochę czasu, rozumie pani.

– W porządku… jak sądzę.

– Może pani tam przyjść za dwie godziny?

Popatrzyłam na zegarek.

– O ile Sam nie będzie mnie potrzebował w pracy.

– Wie pani, panno Stackhouse, nasza rozmowa jest naprawdę ważniejsza niż praca w barze.