Изменить стиль страницы

ROZDZIAŁ CZWARTY

Połowa gości baru „U Merlotte’a” uważała, że Bill Compton miał swój udział w śladach znalezionych na ciałach obu zamordowanych kobiet. Drugie pięćdziesiąt procent sądziło, że to obce wampiry z większych miasteczek lub miast pogryzły Maudette i Dawn, gdy dziewczyny włóczyły się po barach. W dodatku ludzie twierdzili, że obie zasłużyły sobie na taki koniec, skoro sypiały z wampirami. Jedni myśleli, że dziewczyny udusił wampir, inni uznawali ich śmierć po prostu za konsekwencję rozwiązłego życia.

Dosłownie wszystkie osoby wchodzące do „Merlotte’a” martwiły się, że niedługo zginie kolejna kobieta. Nie zliczę, ile razy zalecano mi ostrożność. Miałam nie ufać mojemu przyjacielowi, wampirowi Billowi, dobrze zamykać za sobą drzwi frontowe i nie wpuszczać nikogo do domu… Jakbym normalnie nie robiła tego wszystkiego…

Jason stał się przedmiotem współczucia, ale i podejrzeń – spotykał się w końcu z obiema kobietami. Przyszedł do naszego domu pewnego dnia i przez dobrą godzinę narzekał na swoją sytuację. Babcia i ja usiłowałyśmy go przekonać, że powinien żyć i pracować jak dotąd. Tak przecież postąpiłby każdy niewinny człowiek. Po raz pierwszy, odkąd pamiętam, mój przystojny brat naprawdę się martwił. Nie cieszyłam się oczywiście z jego kłopotów, lecz nie potrafiłam mu także współczuć. Wiem, że to z mojej strony małostkowe i paskudne…

Nie jestem jednak idealna.

W dodatku jestem tak niedoskonała, że chociaż słyszałam o dwóch zabitych kobietach, spędziłam mnóstwo czasu na próbie odgadnięcia, jak mam uczynić Billa… dumnym. Nie wiedziałam, jaki strój jest odpowiedni na wizytę w wampirzym barze. Nie chciałam wkładać głupich kostiumów, które podobno noszą w barach niektóre dziewczyny.

Byłam pewna, że nie znam nikogo, kogo mogłabym spytać.

Nie byłam wystarczająco wysoka ani tak szczupła, by ubrać obcisły strój ze spandeksu, jaki widziałam na Diane.

Ostatecznie wyciągnęłam z tyłu szafy kieckę, w której chodziłam bardzo rzadko, gdyż była to ładna sukienka „randkowa”, a ja przecież niemal nigdy się nie umawiałam. Wyglądałam w niej atrakcyjnie i podniecająco. Dość przylegająca, bez rękawów, ze sporym dekoltem. Biała, zdobiona nielicznymi jaanoczerwonymi kwiatami na długich zielonych łodyżkach. Świetnie podkreślała moją opaleniznę. Przebijały spod niej sutki. Dodałam pokryte czerwoną emalią kolczyki, czerwone buty na wysokich obcasach i małą czerwoną słomkową torebkę. Nałożyłam też makijaż i rozpuściłam moje kręcone, sięgające łopatek włosy.

Gdy wyszłam ze swojego pokoju, babcia otworzyła szeroko oczy.

– Pięknie wyglądasz, kochanie – powiedziała. – Nie będzie ci trochę zimno w tej sukience?

Uśmiechnęłam się.

– Nie, babciu, myślę, że nie. Na dworze jest dość ciepło.

– Może zarzuciłabyś na nią miły, biały sweterek?

– Nie, chyba nie. – Roześmiałam się. Starałam się nie myśleć o innych paskudnych wampirach, więc seksowny wygląd nie wydawał mi się niczym zdrożnym. Ekscytowała mnie perspektywa randki, chociaż z pozoru traktowałam tę wyprawę bardziej jak misję rozpoznawczą. O tym fakcie również próbowałam zapomnieć. Chciałam się tylko dobrze bawić.

Zadzwonił Sam i przypomniał mi, że mam do odebrania pensję w postaci comiesięcznego czeku. Spytał, czy po niego przyjadę. Tak zwykle postępowałam, jeśli nazajutrz miałam dzień wolny.

Pojechałam do „Merlotte’a”, choć nieco niepokoiła mnie ewentualna reakcja ludzi na mój szykowny wygląd.

Kiedy weszłam, w barze dosłownie zapadła pełna zdumienia cisza. Wprawdzie Sam stał odwrócony do mnie plecami, ale Lafayette wyglądał przez okienko do wydawania posiłków. Przy stolikach siedzieli Rene i JB. Niestety, przy stoliku siedział też mój brat, Jason, który chciał sprawdzić, na co się gapi Rene i… na mój widok wybałuszył oczy.

– Świetnie wyglądasz, dziewczyno! – zawołał entuzjastycznym tonem Lafayette. – Skąd wzięłaś taką sukienkę?

– Och, mam tę staroć od zawsze – odparowałam drwiąco, a kucharz się roześmiał.

Mój szef obrócił się, pragnąc zobaczyć, o czym mówi Lafayette i również wytrzeszczył oczy.

– Boże wszechmogący – sapnął. Onieśmielona podeszłam, by spytać o czek. – Wejdź do biura, Sookie – poprosił.

Poszłam za Samem do jego małego pokoiku przy magazynie. Rene, gdy go mijałam, ścisnął moje ramię, JB zaś pocałował mnie w policzek.

Mój szef przeszukał stosy papierów na biurku i w końcu znalazł czek dla mnie. Nie podał mi go jednak.

– Idziesz na jakieś wyjątkowe spotkanie? – spytał prawie z niechęcią.

– Mam randkę – odparłam, siląc się na obojętny ton.

– Cudownie wyglądasz – ocenił cicho. Dostrzegłam, że nerwowo przełyka ślinę. Oczy mu płonęły.

– Dziękuję. Hmm… Sam, mogę już wziąć czek?

– Pewnie.

Podał mi, a ja wrzuciłam go do torebki.

– Do widzenia, zatem.

– Do zobaczenia. – Zamiast jednak zasugerować, że powinnam wyjść, Sam podszedł i… obwąchał mnie niczym pies. Przysunął twarz blisko mojej szyi i wciągnął mój zapach. Jego wspaniałe niebieskie oczy zamknęły się na krótko, jakby mężczyzna pragnął go oszacować. Po chwili powoli wypuścił powietrze, a jego gorący oddech owiał moją nagą skórę.

Wyszłam z pomieszczenia i opuściłam bar, zaintrygowana i zainteresowana zachowaniem Sama Merlotte’a.

Przed moim domem stał zaparkowany nieznany mi samochód – czarny cadillac, błyszczący, jakby był ze szkła. Auto Billa! Skąd wampiry mają pieniądze na takie samochody? Potrząsając głową, wspięłam się po schodach na ganek i weszłam do środka. Bill wyczekująco odwrócił się do drzwi; siedział na kanapie i gawędził z babcią, która przysiadła na oparciu starego fotela.

Kiedy mój wampir na mnie spojrzał, byłam pewna, że przedobrzyłam i że jest naprawdę rozgniewany moim strojem. Jego rysy osobliwie zastygły, oczy płonęły, palce zagięły się, jakby Bill coś nimi nabierał.

– Wszystko w porządku? – spytałam z niepokojem. Czułam, że do policzków napływa mi krew.

– Tak – przyznał w końcu, lecz ta pauza wystarczyła, by rozgniewać moją babcię.

– Każdy, kto ma choć trochę rozumu w głowie, powinien przyznać, że Sookie jest jedną z najładniejszych dziewczyn w okolicy – obwieściła staruszka głosem z pozoru przyjaznym, ale pod spodem lodowatym niczym stal.

– Och, tak – zgodził się, jednak z osobliwym brakiem przekonania.

Hmm… pieprzyć go! Chociaż tak bardzo się starałam. Wyprostowałam się dumnie i rzuciłam:

– A więc jedziemy?

– Tak – powtórzył i wstał; – Do widzenia, pani Stackhouse. Cieszę się, że mogłem znów panią spotkać.

– No cóż, bawcie się dobrze – odparła udobruchana. – Jedź ostrożnie, Billu, i nie pij zbyt dużo.

Zmarszczył czoło.

– Dobrze, proszę pani.

Widziałam, że ta odpowiedź babcię zadowoliła. Kobieta całkowicie darowała wampirowi wszystkie wcześniejsze potknięcia.

Kiedy usiadłam na siedzeniu samochodu, Bill przytrzymał na moment otwarte drzwiczki od mojej strony. Mierzył mnie wzrokiem i zapewne na nowo oceniał sukienkę. W końcu zamknął drzwi i zajął miejsce za kierownicą. Zastanowiłam się, kto go nauczył prowadzić samochód. Może Henry Ford?

– Przepraszam, że nie ubrałam się odpowiednio – mruknęłam, patrząc prosto przed siebie.

Jechaliśmy powoli wyboistym podjazdem. Wampir zatrzymał nagle auto.

– Kto ci to powiedział? – spytał bardzo cicho.

– W twoich oczach widzę, że zrobiłam coś źle – odwarknęłam.

– Wątpię po prostu, czy potrafię wprowadzić cię do baru i z niego wyprowadzić w takim stroju bez konieczności… zabicia kogoś, kto cię zapragnie.

– Jesteś sarkastyczny. – Nadal na niego nie patrzyłam.

Chwycił mnie dłonią za szyję. Musiałam obrócić ku niemu głowę.

– Czy wyglądam na takiego? – spytał. Otworzył szeroko ciemne oczy i utkwił we mnie nieruchome spojrzenie.

– Nooo… nie – przyznałam.

– W takim razie uwierz w to, co mówię.

Drogę do Shreveport przebyliśmy przeważnie w milczeniu, cisza ta nie była wszakże nieprzyjemna. Bill co jakiś czas włączał kasety. Miał słabość do Kenny’ego G.