Изменить стиль страницы
* * *

Dom Comptonów – podobnie jak dom mojej babci – stał z dala od głównej drogi. Był nieco lepiej widoczny z drogi gminnej niż nasz, a z jego okien rozciągał się widok na cmentarz, którego nasz nie miał. Powodem (przynajmniej częściowym) było wyższe usytuowanie domu Comptonów. Znajdował na szczycie pagórka i składał się z pełnych dwóch kondygnacji. Dom babci posiadał dwie zapasowe sypialnie na piętrze i stryszek, lecz nie było to pełne piętro – w najlepszym razie półpiętro.

W pewnym momencie swojej długiej historii Comptonowie mieli bardzo miły dom. Nawet w ciemnościach dostrzegałam jego urokliwość. Wiedziałam jednak, że w świetle dziennym zauważyłabym zapewne, że filary się łuszczą, drewniane deski wyglądają na wypaczone, a podwórko zarosło niczym dżungla. W wilgotnym cieple Luizjany roślinność rozwija się niezwykle szybko, trzeba więc ją często przycinać, stary pan Compton zaś nie miał zwyczaju wynajmować pomocników, toteż gdy osłabł, pozostawił podwórko na łaskę losu.

Na alejce dojazdowej od lat nie zmieniano żwiru i mój samochód przechylał się lekko ku przednim drzwiom. Dostrzegłam, że w całym domu palą się światła i zaczęłam rozumieć, że dzisiejszy wieczór nie będzie przypominał wczorajszego. Przed domem stał zaparkowany drugi samochód – lincoln Continental, biały z granatowym dachem. Na zderzaku przylepiono biało-błękitną naklejkę z napisem: „Wampiry ssą”. Czerwono-żółta natomiast mówiła: „Zatrąb, jeśli jesteś krwiodawcą!”. Tablica rejestracyjna składała się z jednego słowa i jednej liczby: „KŁY 1”.

Skoro Bill miał już towarzystwo, może powinnam po prostu pojechać do domu?

Ale przecież mnie zaprosił, więc pewnie oczekiwał. Z wahaniem podniosłam rękę i zapukałam do drzwi.

Otworzyła je wampirzyca.

Jarzyła się jak szalona. Była Murzynką i mierzyła co najmniej metr osiemdziesiąt. Nosiła obcisły sportowy podkoszulek ze spandeksu w kolorze różowym, dopasowane, długie do łydki legginsy z lycry oraz rozpiętą elegancką, męską, białą koszulę.

Pomyślałam, że wyglądała tanio jak cholera i najprawdopodobniej – z męskiego punktu widzenia – niesamowicie apetycznie.

– Hej, panienko – zamruczała.

A ja nagle pojęłam, że grozi mi niebezpieczeństwo. Bill wielokrotnie mnie ostrzegał, że nie wszystkie wampiry są równie uprzejme jak on; zresztą sam także miewał podobno momenty, gdy nie był wcale taki miły. Nie potrafiłam wejść w umysł stojącej przede mną istoty, ale dosłyszałam jawne okrucieństwo w jej głosie.

Może zraniła Billa. A może była jego kochanką…

Wszystkie te myśli pospiesznie przeleciały mi przez głowę, na szczęście żadna nie uwidoczniła się na mojej twarzy. Miałam za sobą lata doświadczeń w kontrolowaniu min i emocji. Uśmiechnęłam się więc grzecznie, wyprostowałam i rzuciłam Murzynce wesoło:

– Cześć! Miałam wpaść dziś wieczorem i przekazać Billowi pewną informację. Mogę się z nim zobaczyć?

Wampirzyca zaśmiała się z moich słów, jestem jednak przyzwyczajona do drwin, toteż mój uśmiech jeszcze bardziej się rozszerzył. Od tego stworzenia niemal promieniowało niebezpieczeństwo – w sposób, w jaki żarówka wydziela ciepło.

– Bill, jest tu panienka, która twierdzi, że ma dla ciebie jakąś wiadomość! – wrzasnęła przez (szczupłe, brązowe i piękne) ramię. Stłumiłam westchnienie ulgi. – Chcesz zobaczyć tę małą? A może po prostu dam miłosnego całuska?

„Po moim trupie” – pomyślałam wściekle i w tej samej chwili zrozumiałam, że tak właśnie by to wyglądało.

Nie usłyszałam odpowiedzi Billa, tym niemniej wampirzyca się odsunęła. Weszłam do starego domu. Wiedziałam, że ucieczka na nic się nie zda. Długonoga Murzynka niewątpliwie by mnie dopadła, zanim zdążyłabym przebiec pięć kroków. Usiłowałam też nie rozglądać się za Billem, zatem ciągle nie miałam pewności, czy nic mu nie jest. Miałam nadzieję, że starczy mi odwagi i dzielnie stawię czoło tej sytuacji.

W dużym salonie znajdowało się mnóstwo ciemnych, starych mebli i ludzi. Nie, nie, gdy przyjrzałam się uważniej, uświadomiłam sobie, że nie wszyscy byli ludźmi – rozróżniłam dwie osoby i jeszcze dwa dziwne wampiry.

Oba wampiry były płci męskiej i rasy białej. Jeden miał włosy obcięte tuż przy skórze i tatuaże na każdym widocznym milimetrze skóry. Drugi przewyższał wzrostem nawet wampirzycę, która mi otworzyła, mierzył co najmniej sto dziewięćdziesiąt parę centymetrów, był wspaniałej budowy, jego głowę zaś okalały długie, faliste, ciemne włosy.

Ludzie prezentowali się mniej imponująco. Kobieta była pulchną blondynką, miała trzydzieści pięć lat lub więcej i zbyt grubą warstwę makijażu. Wyglądała na zniszczoną… niczym stary but. Mężczyzna wręcz przeciwnie – był naprawdę uroczym, może najładniejszym człowiekiem, jakiego widziałam w całym moim życiu. Nie miał chyba więcej niż dwadzieścia jeden lat. Śniada cera sugerowała prawdopodobnie latynoskie pochodzenie; był niewysoki i drobnokościsty. Miał na sobie jedynie poszarpane dżinsy i… makijaż. Nie przeszkadzało mi to, ale i nie pociągało.

Nagle Bill się poruszył i wreszcie go zobaczyłam. Stał w cieniu ciemnego korytarza prowadzącego z salonu na tyły domu. Popatrzyłam na mojego wampira, próbując się zorientować w tej niespodziewanej sytuacji. Popadłam w lekką konsternację, gdyż wcale nie miał zachęcającej miny. Jego twarz była zresztą całkowicie nieruchoma i nieprzenikniona. Chociaż nie mogłam uwierzyć, że w ogóle o tym pomyślałam, zapragnęłam w tym momencie zerknąć w jego umysł.

– Och, zapowiada się cudowny wieczór – oświadczył długowłosy wampir z zachwytem w głosie. – Czy to twoja przyjaciółka, Bill? Jest taka świeżutka.

Przyszło mi do głowy kilka obscenicznych słów, których nauczyłam się od Jasona.

– Proszę, wybaczcie mnie i Billowi na minutkę – oznajmiłam bardzo uprzejmie, jakby wieczór był idealnie normalny. – Załatwiam fachowców do napraw w tym domu. – Starałam się brzmieć rzeczowo i bezosobowo, chociaż udająca specjalistkę dziewczyna w szortach, podkoszulku i najkach nie wzbudza raczej szacunku. Takie zachowanie podpowiadała mi jednakże intuicja.

– A słyszeliśmy, że Bill jest na diecie i pija jedynie krew syntetyczną – zauważył wytatuowany wampir. – Obawiam się, Dianę, że ktoś nam wciskał bzdury.

Wampirzyca przekrzywiła głowę i posłała mi długie spojrzenie.

– Nie jestem tego taka pewna. Ta mała wygląda mi na dziewicę.

Pomyślałam, że wampirzyca mówi chyba o czymś innym niż błona dziewicza.

Zrobiłam kilka swobodnych kroków w stronę Billa, mając cholerną nadzieję, że w najgorszym razie mój wampir mnie obroni, choć nie byłam tego w tej chwili wcale taka pewna. Nadal się uśmiechałam, czekając, aż Bill coś powie i się ruszy.

Wówczas wreszcie się odezwał.

– Sookie jest moja – oświadczył, a jego głos zabrzmiał tak zimno i gładko, że gdyby był kamieniem, wsunąłby się w wodę, nie czyniąc najmniejszej nawet zmarszczki.

Popatrzyłam na niego ostro, na szczęście miałam dość rozumu, by trzymać język za zębami.

– Jak dobrze się troszczysz o naszego Billa? – spytała Diane.

– Nie twój pieprzony interes! – odburknęłam, używając jednego ze słów Jasona i nadal się uśmiechając. Dałam im do zrozumienia, że mam temperament.

Zapanowała krótka cisza. Wszyscy, ludzie i wampiry, przyglądali mi się tak dokładnie, że mogliby policzyć włoski na moich rękach. Nieoczekiwanie wysoki wampir zaczął się trząść ze śmiechu, a reszta poszła za jego przykładem. Kiedy tak rechotali, podeszłam kilka kroczków bliżej Billa, który intensywnie wpił się ciemnymi oczyma w moje. Nie śmiał się i odniosłam wyraźne wrażenie, że równie mocno jak ja pragnie, żebym umiała czytać mu w myślach.

Podejrzewałam, że Bill znajduje się w niebezpieczeństwie. A jeśli Billowi groziło niebezpieczeństwo, groziło i mnie.

– Masz zabawny uśmiech – mruknął w zadumie wysoki wampir. Podobał mi się bardziej, gdy rechotał.

– Och, Malcolmie – wtrąciła Diane. – Wszystkie kobiety wyglądają dla ciebie zabawnie.