– Nie można tego jakoś ominąć? – zapytał Reacher. – Albo przeskoczyć?
– Nie – zaprzeczył facet. – Przeszkody to przeszkody. – Po tych słowach uśmiechnął się, jakby wygłosił niezwykle głęboką uwagę. Przez ułamek sekundy Reacher miał ochotę chwycić go za głowę i rozwalić nią szybę gabloty. Później tamten spojrzał na forsę. – Muszę przestrzegać prawa stanu Kalifornia. – Wypowiedział te słowa w charakterystyczny sposób, a jego wzrok spoczął na słodkim przedmiocie pożądania. Reacher domyślił się, że za chwilę usłyszy coś przyjemnego. – Jesteś prawnikiem? – zapytał sprzedawca.
– Czy wyglądam na prawnika? – odpowiedział Reacher.
– Kiedyś z jednym rozmawiałem – oznajmił facet. Założę się, że wiele razy, pomyślał Reacher. Głównie w zamkniętym pomieszczeniu, w którym stół i krzesła były przykręcone do podłogi.
– Jest rozwiązanie – ciągnął sprzedawca. – W przepisach.
– Jakie? – zapytał Reacher.
– Pewien szczegół techniczny – wycedził po kilku nieudanych próbach. Miał problem z wymawianiem twardych spółgłosek. – Bez dopełnienia wszystkich formalności ja, ty ani nikt inny nie może sprzedać broni drugiemu.
– Ale?
– Ale ja, ty czy ktoś inny może ją wypożyczyć. Wypożyczenie broni na okres nieprzekraczający trzydziestu dni jest dozwolone.
– Naprawdę? – zdziwił się Reacher.
– Tak mówi prawo.
– Interesujące.
– Tak jak w rodzinie – wyjaśnił tamten. – Mąż pożycza żonie, ojciec córce.
– Rozumiem.
– Lub wśród przyjaciół – kontynuował sprzedawca. – Przyjaciel może pożyczyć pistolet przyjacielowi na trzydzieści dni, tymczasowo.
– Jesteśmy przyjaciółmi? – zapytał Reacher.
– Moglibyśmy być – odpowiedział facet.
– Jakie rzeczy robią dla siebie przyjaciele?
– Pożyczają sobie różne rzeczy. Jeden pożycza pistolet, a drugi trochę kasy.
– Ale tylko na pewien czas – sprostował Reacher. – Na trzydzieści dni.
– Z pożyczkami bywa różnie. Czasami trzeba je spisać na straty. Element ryzyka. Ludzie się przeprowadzają, rozchodzą. Z przyjaciółmi nigdy nie wiadomo.
Reacher zostawił pieniądze na ladzie i podszedł do szklanej gabloty. Było w niej trochę złomu i trochę dobrej broni. Połowę stanowiły rewolwery, połowę pistolety automatyczne. Broń automatyczna była przeceniona o dwie trzecie, a najlepsze marki o jedną trzecią. Jedna czwarta z tych ostatnich była na naboje dziewięciomilimetrowe.
W sumie trzynaście odpowiednich pistoletów. Z trzystu. Cztery i trzy dziesiąte procent. Gorzej, niż wykalkulował przy śniadaniu. Prawie dwukrotnie.
Siedem z tych, które się nadawały, było glockami. Najwyraźniej kiedyś były modne, lecz już przestały. Jedna dziewiętnastka i sześć siedemnastek. Sądząc po wyglądzie zewnętrznym, ich stan wahał się od dobrego do idealnego.
– Przypuśćmy, że pożyczyłbyś mi cztery glocki – powiedział Reacher.
– Przypuśćmy, że bym tego nie zrobił – odparł tamten.
Reacher odwrócił się. Forsa zniknęła. Spodziewał się tego. W ręce sprzedawcy błysnął pistolet. Tego się nie spodziewał.
Jesteśmy starzy, powolni i zardzewiali, powiedziała Neagley. Daleko nam do dawnej formy. Zrozumiałem, pomyślał Reacher.
Facet trzymał colta pythona. Niebieskawa stal węglowa, rękojeść z orzecha włoskiego. Lufa długości dwudziestu centymetrów, nabój magnum.357. Nie było to największy rewolwer na świecie, lecz niewiele mu brakowało. Z pewnością nie należał do najmniejszych. Pewnie był najbardziej właściwy.
– Nie postępujesz jak przyjaciel – zauważył Reacher.
– Nie jesteśmy przyjaciółmi – odpowiedział sprzedawca.
– Postępujesz jak głupiec – kontynuował Reacher. – Jestem teraz w bardzo złym humorze.
– Będziesz musiał się z tym pogodzić. Trzymaj ręce na widoku.
Reacher zatrzymał się, a następnie uniósł ręce na połowę długości. Dłonie na zewnątrz, rozłożone palce, żadnego zagrożenia.
– Wyjdź tak, abyś nie oberwał drzwiami.
Sklep był wąski. Reacher stał z tyłu, tamten za ladą, w jednej trzeciej odległości od drzwi. Przejście między regałami było ciasne. Przez okno wpadały jasne promienie słońca.
– Wyjdź ze sklepu, Elvis – polecił facet.
Reacher stał przez chwilę nieruchomo. Wsłuchiwał się w dźwięki. Spojrzał w lewo i w prawo, obejrzał za siebie. W lewym końcu sali były drzwi. Pewnie do łazienki. Nie sądził, aby znajdowało się tam pomieszczenie biurowe. Dostrzegł jakieś papiery na ladzie. Nikt nie trzyma dokumentów na ladzie, jeśli ma oddzielny pokój. Gość był sam. Brak wspólnika, brak wsparcia.
Żadnych dodatkowych niespodzianek.
Reacher przybrał minę, którą oglądał w Vegas. Minę żałosnego nieudacznika. „Musiałem spróbować. Aby wygrać, musisz zaryzykować”. Zrobił krok do przodu, trzymając ręce na wysokości barków. Jeden krok. Dwa. Trzy. Po wykonaniu czwartego znalazł się naprzeciw tamtego. Dzieliła ich jedynie szerokość lady. Odwrócił się w stronę drzwi. Facet stał zwrócony do niego pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Lada miała szerokość około siedemdziesięciu centymetrów. Niecały metr.
Lewe ramię Reachera wystrzeliło na zewnątrz.
Podobno Muhammad Ali miał zasięg ręki około metra, a jego dłonie poruszały się z prędkością stu trzydziestu kilometrów na godzinę. Reacher nie był Alim. Było mu do niego daleko. Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę jego słabszą stronę. Lewa pięść Reachera poruszała się z prędkością nieprzekraczającą setki. To wszystko. Sto kilometrów na godzinę to niecałe dwa kilometry na minutę, a to oznacza, że pięść Reachera przemknęła nad ladą z prędkością trzydziestu trzech metrów na sekundę. Do pokonania drogi potrzebowała mniej niż trzydzieści tysięcznych sekundy. Po przebyciu połowy zacisnęła się w pięść.
Trzydzieści tysięcznych sekundy to zbyt krótki czas, aby pociągnąć za spust pythona. Rewolwer to skomplikowany mechanizm, a rewolwer wielkości pythona działa ciężej od innych. Rzadko dochodzi do przypadkowego strzału. Facet nawet nie zdążył napiąć palca. Pięść Reachera grzmotnęła go w twarz, zanim jego mózg zdołał to zarejestrować. Reacher był wolniejszy od Muhammada Alego, lecz miał znacznie dłuższe ręce, co oznaczało, że głowa sprzedawcy przyspieszała przez dodatkowe pół metra, zanim ręka Reachera wyprostowała się na pełną długość. Rozpędzała się, dopóki nie wyrżnęła w ścianę za ladą, rozbijając szybkę, za którą znajdowało się pozwolenie na sprzedaż broni.
W tym momencie ręka zaczęła zwalniać i opadać.
Reacher był za ladą, zanim ciało tamtego osunęło się na podłogę. Kopnął pythona i użył jego kolby, by połamać facetowi palce obu dłoni. Zwyczajna konieczność w środowisku, w którym jest tyle broni. Szybsze rozwiązanie od krępowania nadgarstków. Następnie wyciągnął mu z kieszeni forsę Neagley i odnalazł klucze. Przeskoczył na drugą stronę lady i przeszedł na tył sklepu do oszklonej gabloty. Zabrał siedem glocków, wyciągnął walizkę z wystawy z używanym bagażem i wrzucił broń do środka. Następnie wytarł odciski palców z kluczy i odciski dłoni z blatu, aby po chwili wyjść na słońce.
W Austin zatrzymali się w legalnym sklepie z bronią i kupili amunicję. Dużo. Tym razem nie było żadnych zakazów. Później ruszyli na północ. Jechali w wolnym tempie. Na wysokości Anheim otrzymali telefon od O’Donnella. Dzwonił ze wschodniego Los Angeles.
– Nic się nie dzieje – powiedział.
– Nic?
– Zero aktywności. Nie powinieneś był dzwonić do niego z Vegas. Popełniłeś błąd. Wpadli w panikę. Mam wrażenie, że wprowadzili stan podwyższonej czujności.