– To zależy, czy przeżyję.
– Sądzisz, że ci się nie uda?
– Neagley miała rację, nie jesteśmy już tacy jak kiedyś. Tamci nie byli, to pewne.
– Myślę, że damy sobie radę.
– Mam nadzieję.
– Chciałbyś wpaść do Nowego Jorku?
– Tak.
– Ale?
– Nie planuję sobie życia, Karla.
– Dlaczego?
– Rozmawiałem już o tym z Dave’em.
– Ludzie mają plany.
– Wiem. Ludzie tacy jak Calvin Franz, Jorge Sanchez i Manuel Orozco. I Tony Swan. Swan planował, że będzie dawał psu aspirynę przez następne pięćdziesiąt cztery i pół tygodnia.
Jechali ulicami biegnącymi równolegle do autostrady. W promieniach porannego słońca mijali senne pasaże handlowe, stacje benzynowe i banki dla zmotoryzowanych. Sklepy z materacami, solaria i salony meblowe były zamknięte na głucho.
– Kto w południowej Kalifornii korzysta z solarium?
Pierwszy lombard dostrzegli obok księgarni w ekskluzywnym pasażu handlowym. Wszystko było nie tak. Po pierwsze, sklep był zamknięty. Na okna zasunięto żelazną kratę. Po drugie lombard przyjmował niewłaściwy towar. Na wystawie były jedynie stare srebrne sztućce i biżuteria. Talerze, misy na owoce, pierścienie na serwetki, szpilki do włosów, naszyjniki, ozdobne ramki na zdjęcia. I ani jednego glocka. Ani jednego sig-sauera, żadnej beretty czy H amp;K.
Pojechali dalej.
W odległości dwóch przecznic na wschód od autostrady znaleźli właściwe miejsce. Było otwarte. Na wystawie stało całe mnóstwo elektrycznych gitar, masywne męskie sygnety z dziewięciokaratowego złota z małymi diamentami oraz tanie zegarki.
I broń.
Nie na wystawie, lecz w wyraźnie widocznej długiej szklanej gablocie obok lady. Z pięćdziesiąt sztuk broni – rewolwerów i pistoletów automatycznych, czarnych i niklowanych, z gumową i drewnianą rękojeścią-ułożonej w schludnym szeregu. Odpowiednie miejsce.
Niestety, nieodpowiedni właściciel. Praworządny obywatel. Biały, trzydziestokilkuletni, z lekką nadwagą, o dobrych genach, które popsuło nadmierne łakomstwo. Nad jego głową wisiało zezwolenie na handel bronią. Wymienił klauzule prawne jak kapłan recytujący liturgię. Po pierwsze, kupujący musi uzyskać pozwolenie na broń, które uprawniało do zakupu. Po drugie, musiał przedstawić trzy niezależne zaświadczenia, pierwsze potwierdzające, że nie próbował kupić innego egzemplarza broni w ciągu ostatnich trzydziestu dni, drugie, że nie figuruje w stanowym rejestrze przestępców, trzecie, że nie figuruje w podobnym rejestrze federalnym w komputerze NCIC*. National Crime Information Center.
Później Dixon musiałaby poczekać dziesięć dni na odbiór, na wypadek gdyby planowała popełnić zbrodnię w afekcie.
Dixon otworzyła torebkę, aby facet zobaczył gruby zwitek banknotów. Pozostał niewzruszony. Spojrzał tylko na forsę i odwrócił wzrok.
Poszli dalej.
Pięćdziesiąt kilometrów na północny zachód Azhari Mahmoud stał w promieniach słońca i lekko spocony obserwował opróżnianie kontenera i przeładowywanie jego zawartości do ciężarówki U-Haul. Skrzynie były mniejsze, niż sądził. Pomyślał, że to zrozumiałe, skoro moduły, które się w nich znajdowały, nie były większe od paczki papierosów. Pomyślał też, że zarejestrowanie ładunku jako elementów kina domowego było głupim posunięciem. Chyba że można by je przedstawiać jako osobiste odtwarzacze DVD. Takie, jakie ludzie zabierają do samolotu. Albo jako odtwarzacze plików MP3 z białymi przewodami i maleńkimi słuchawkami. To brzmiałoby bardziej wiarygodnie.
Uśmiechnął się do siebie. Samoloty.
Reacher jechał na wschód zygzakiem od jednego sklepu z tanią odzieżą do drugiego i wypatrywał tańszej części miasta. Był pewny, że wielu ludzi mieszkających na obszarze od Beverly Hills do Malibu doświadcza trudności finansowych, ale nie rzucało się to w oczy. W pewnych częściach Tustin było jednak inaczej. Stał się czujny, gdy dotarli do salonów z oponami oferujących cztery opony radialne za mniej niż sto dolarów. Niemal natychmiast został nagrodzony. Zauważył lombard po prawej, a w tym samym momencie Dixon dostrzegła drugi, po lewej stronie ulicy. Miejsce Dixon wyglądało na większe, więc zawrócili na następnych światłach i po drodze zauważyli trzy inne.
– Spory wybór – zauważył Reacher. – Możemy zaryzykować eksperyment.
– Jaki? – zapytała Dixon.
– Podejście bezpośrednie. Będziesz musiała zostać w samochodzie. Za bardzo przypominasz glinę.
– Przecież sam chciałeś, abym tak się ubrała.
– Zmiana planu.
Reacher zaparkował chryslera w miejscu, w którym nie było go widać z wnętrza sklepu. Wyciągnął z torebki Dixon zwitek banknotów, wsunął je do kieszeni i wysiadł, aby się rozejrzeć. Duża sala jak na lombard. Reacher przywykł do zakurzonych klitek miejskich lombardów. Ten okazał się dużym salonem wielkości typowego sklepu z dywanami, mającym okna po dwóch stronach wejścia. Na wystawie było dużo sprzętu elektronicznego, aparatów fotograficznych, instrumentów i biżuterii. I karabinów. Kilkanaście karabinków sportowych umieszczono pionowo za lasem gitarowych gryfów. Porządna broń, pomyślał Reacher, chociaż nie chodziło mu o zastosowanie sportowe. Pomyślał, że to nie w porządku polować na jelenia z ukrycia, z odległości stu metrów, zza drzewa, mając pudełko naboi o dużej prędkości. Znacznie sprawiedliwsze byłoby przyczepienie sobie rogów i stanięcie do walki łeb w łeb. Wtedy głupi zwierzak miałby równe szanse. A może większe. Pewnie dlatego myśliwi woleli tego nie próbować.
Wszedł pod markizę osłaniającą drzwi i zajrzał do środka. Od razu zrezygnował. Za duży sklep. Zbyt wielu pracowników. Metoda bezpośredniego podejścia jest skuteczna wyłącznie w prywatnej atmosferze, jeden na jeden. Wrócił do samochodu:
– Pomyliłem się. Musimy poszukać czegoś mniejszego.
– Po drugiej stronie ulicy – powiedziała Dixon. Wyjechali z parkingu, pojechali sto metrów na zachód i zawrócili na światłach. Wrócili i zaparkowali na zniszczonym wybetonowanym placu przed sklepem z piwem. Obok znajdował się sklep z tanimi witaminami i kolejny lombard. Nie był to typowy miejski lombard, lecz miał tylko jedno okno i z pewnością był zakurzony. Na wystawie roiło się od typowych śmieci. Zegarków, perkusji, talerzy i gitar. Mimo mroku, który panował w środku, dostrzegli szklaną gablotę zajmującą całą tylną ścianę. Była pełna broni krótkiej. Ze trzysta sztuk. Wisiały lufą w dół, na gwoździu przechodzącym przez osłonę spustu. Za ladą stał facet. Był sam.
– To miejsce w moim stylu – zauważył Reacher.
Wszedł bez Dixon. Na pierwszy rzut oka właściciel przypominał faceta, którego spotkali na początku. Biały, trzydzieści kilka lat, porządny. Mogli być braćmi. Ten byłby z pewnością czarną owcą w rodzinie. Podczas gdy pierwszy miał błyszczącą różową cerę, skóra drugiego miała szarawy odcień z powodu nadużywania szkodliwych substancji i była poznaczona niebieskimi i fioletowymi tatuażami z poprawczaka lub więzienia. Albo okresu służby w marynarce. Wytrzeszczał zaczerwienione oczy, jakby podłączyli go do prądu.
Łatwa sprawa, pomyślał Reacher.
Wyciągnął z kieszeni znaczną część zwitka Neagley, rozwinął banknoty, a następnie rzucił na ladę z odpowiedniej wysokości, tak aby wydały miły, głośny dźwięk. Sporo używanych pieniędzy waży więcej, niż podejrzewa większość ludzi. Papier, farba drukarska, brud, tłuszcz. Właściciel lombardu zdołał skupić wzrok wystarczająco długo, aby im się przyjrzeć.
– Mogę w czymś pomóc?
– Z pewnością – odpowiedział Reacher. – Przed chwilą odebrałem kilka lekcji wychowania obywatelskiego. Wygląda na to, że człowiek, który chce sobie kupić cztery gnaty musi pokonać wiele przeszkód.
– Racja – odparł tamten, wskazując kciukiem za plecy. Na ścianie wisiało zezwolenie na sprzedaż broni podobnie jak w pierwszym lombardzie.