– Za pomocą ultrasonografu upewnimy się, że nic się nie zmieniło, a potem zrobimy zastrzyk. Zastosujemy chlorek potasu, zgoda? Czy spodziewał się, że ona zaprotestuje?
– Dobrze. – Poczuła na skórze chłodny dotyk rozprowadzanego żelu.
– Zakładam sterylną pokrywkę sondy, by nie doszło do zakażenia – powiedział. – Zaczynam skan. Chwileczkę…
Schubert wbił wzrok w obraz, który pojawił się na monitorze. Człowiek z jego doświadczeniem nie miał trudności z rozróżnieniem bliźniąt, mimo że widoczne były części ciała obu płodów. Jednak po chwili zmarszczył brwi. Bliźnięta nie były w tym samym położeniu co poprzednio.
Kiedy wykonywał punkcję, jeden z płodów był zwrócony głową do szyjki macicy, a drugi pośladkami. Teraz jednak bliźniaczka „B" odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i leżała obok siostry. Obydwa płody ustawione były głową w dół. Dziecko widoczne po lewej stronie monitora znajdowało się nieco niżej, tak jak w ubiegłym tygodniu. Schubert uznał, że to jest płód „A". Spojrzał na pielęgniarkę. Wcześniej powiedział jej, co powinna zobaczyć na monitorze, patrzyła więc na niego pytająco.
– Nie ma powodu do niepokoju – powiedział, wskazując wolną ręką monitor. – To jest płód z zespołem Downa. Alyssę uderzyła zmiana jego tonu.
– Wszystko w porządku?
– Oczywiście. Sprawdzamy tylko ustawienie płodów. Postaraj się nie ruszać podczas zastrzyku.
Schubert przygotował strzykawkę ze stężonym chlorkiem potasu, po czym wziął się do pracy. Znieczulił miejsce nakłucia lidokainą, po czym ostrożnie wprowadził dziesięciocentymetrową igłę do jamy owodni. Mierzył w szybko bijące serce płodu. Zręcznie przebił igłą klatkę piersiową i osierdzie dziecka, po czym wyciągnął mandryn. Do wnętrza wpłynęło kilka centymetrów sześciennych krwi płodowej. Schubert szybko połączył igłę z wypełnioną płynem strzykawką i wcisnął tłok.
Razem z pielęgniarką obserwował monitor, zasłonięty przed Alyssa. Widoczne na ekranie serce biło jeszcze przez kilka sekund. Nagle wstrząsnął nim gwałtowny skurcz, który przeszedł w rozpaczliwe trzepotanie. Nie minął ułamek sekundy, a serce znieruchomiało. Schubert zdjął ręczniki z brzucha pacjentki.
– No i po bólu, Alysso. Jej podbródek drżał.
– Czy… czy dziecko…
– Teraz tym się nie przejmuj – przerwał jej. – Już po wszystkim. Myśl o tym, które jest zdrowe.
Kobieta zerwała się. Pragnęła natychmiast stąd wyjść. Nie mogła powstrzymać łez.
– I to wszystko? – wykrztusiła. – Ot tak, moje dziecko…
– Alysso, proszę cię – powiedział Schubert. – Nie zrobiłbym tego bez twojej zgody. Wierz mi, to było najlepsze wyjście. Wytarła oczy.
– I co teraz?
– Teraz wrócisz do domu i przez resztę dnia będziesz odpoczywać. A potem pozostanie ci tylko czekać na poród. Płód, którym się zajęliśmy, przestanie rosnąć i może nawet zostać wchłonięty.
– Ale drugiemu dziecku nic nie będzie, prawda?
– Najprawdopodobniej. To znaczy, istnieje pewne niebezpieczeństwo pęknięcia błon, a nawet przedwczesnego porodu, ale bardzo niewielkie. Pielęgniarka zaprowadzi cię do przebieralni.
Schubert patrzył, jak jego pacjentka niepewnie podnosi się ze stołu, załamana, ale zdrowa i cała. Kobiety zawsze bardzo przeżywały coś takiego i wcale go to nie dziwiło. Nie mógł jednak zaprzątać sobie tym głowy. Taki miał fach i w tym, co robił, był dobry.
ROZDZIAŁ 5
Na wpół uśpiona Morgan usłyszała dzwonek telefonu, jakby dobiegał z drugiego końca tunelu. Bezwiednie podniosła słuchawkę i wymamrotała „halo", zanim uświadomiła sobie, że popełnia błąd. Spojrzawszy przymrużonymi oczami na podświetlaną tarczę stojącego przy łóżku zegara, zauważyła, że jest wpół do dwunastej w nocy.
Jeszcze nie w pełni rozbudzona, czekała, aż ktoś się odezwie. W słuchawce jednak panowała cisza. Morgan natychmiast otrzeźwiała i podparła się na łokciu. Idiotka ze mnie, pomyślała. Przecież specjalnie po to kupiła automatyczną sekretarkę, żeby unikać takich sytuacji. Mimo że jej numer był zastrzeżony, Morgan, podobnie jak wiele samotnych kobiet, często padała ofiarą żartownisiów. Automatyczna sekretarka miała być dodatkowym zabezpieczeniem. Serce Morgan zaczęło bić szybciej. Wpatrzona szeroko otwartymi oczami w mrok, starała się zachować spokój.
– Halo? – powtórzyła.
– Doktor Robinson? – usłyszała nieznany jej męski głos.
– Kto mówi?
– Hugh Britten. Przepraszam, że przeszkadzam. Jakoś nie mogę przyjąć do wiadomości faktu, że nie wszyscy są nocnymi markami jak ja.
– Hugh Britten – powtórzyła powoli Morgan. – Doktor Britten z AmeriCare?
– We własnej osobie. Wiesz, rzadko używam tytułu naukowego. Ludzie biorą mnie za lekarza, a przecież jestem ekonomistą. Mów mi Hugh.
Morgan przywołała w pamięci jego twarz – niemodne okulary w rogowych oprawkach, lekko zmierzwione włosy.
– Nie ma sprawy, Hugh, ale jest dość późno. Coś się stało w pracy?
– Właściwie – ciągnął – dzwonię w sprawie osobistej. Zwróciłem na ciebie uwagę w czasie zebrania w sali konferencyjnej. Byłaś ubrana w szary żakiet i różową bluzkę, prawda?
Chodziły słuchy, że Britten, choć ekscentryk, był dobrze sytuowany, genialny i do wzięcia. Nie miało to jakiekolwiek znaczenia dla Morgan, ten facet zdecydowanie nie był w jej typie. Nie mogła jednak pozwolić sobie na obcesowe traktowanie człowieka posiadającego tak duże wpływy w jej firmie.
– Masz dobrą pamięć – powiedziała.
– Tak… rozmawiałem o tobie z paroma osobami, Morgan. Nie masz nic przeciw temu, że będę ci mówił po imieniu? Nie chciałem być wścibski, ale jesteś atrakcyjną kobietą i dowiedziałem się, że jesteś wolna. Pomyślałem sobie, że może chciałabyś gdzieś się ze mną wybrać. Na kawę, powiedzmy, albo na drinka.
Nie mogła uwierzyć, że ten facet próbuje ją poderwać.
– Już, w tej chwili? Pytasz mnie o to, czy chcę wstać z łóżka o tak nieprzyzwoitej porze, żeby pójść na drinka?
– Czy to dla ciebie kłopotliwe?
– Hugh, ja… Nie, teraz to raczej wykluczone. Naprawdę mi pochlebiasz, ale… wolałabym porozmawiać z tobą, kiedy nie będę tak śpiąca. Dlatego, gdyby przyszło ci do głowy znowu do mnie zadzwonić, zrób to w godzinach pracy, dobrze? – Pożegnała się i odłożyła słuchawkę, niepewna, czy traktując Brittena tak oschle, oddała mu przysługę czy też popełniła ogromny błąd.
Następnego ranka Morgan siedziała w swoim gabinecie i wyglądała przez okno, niecierpliwie stukając długopisem w biurko. Od pewnego czasu nie było w jej życiu żadnego mężczyzny. Po nocnej rozmowie z doktorem Brittenem nie miała najmniejszej ochoty na spotkanie z doktorem Hawkinsem.
– Morgan, to nie w twoim stylu – powiedziała Jennifer. – Powiedziałaś mi, że pójdziesz tam ze mną, a zwykle dotrzymujesz obietnic.
– Wiem, Jen. Chodzi o to, że siedzę zagrzebana po szyję w papierach. Nie mogłabyś pójść tam beze mnie? Zajrzałabym do ciebie później.
– Proszę – błagała jej siostra. – Nie czuję się dzisiaj zbyt dobrze. Morgan wyczuła w głosie Jennifer niepokój. To było do niej niepodobne.
– O co chodzi?
– Jestem gruba jak krowa. Wiesz, ile przybrałam na wadze?
– Jesteś większa od lodówki?
– Trzydzieści kilo! Czuję się jak jakiś cholerny sterowiec! W tym tempie, zanim urodzę, dobrnę do pięćdziesięciu kilogramów! Nie mieszczę się w swoje ciuchy, buty zrobiły się na mnie za ciasne i gębę mam jak chomik! Nie chcę się uskarżać, ale coś jest nie tak.
To prawda, pomyślała Morgan. Wiedziała, że matki bliźniąt często mają problemy z obrzękiem, ale na ogół nie aż takie.
– Kiedy masz spotkanie z lekarzem?
– Za dwadzieścia minut.
– Dobrze. Zaraz po ciebie przyjadę.
Piętnaście minut później, na autostradzie, Morgan kątem oka obserwowała siostrę. Nie widziała jej od prawie dwóch tygodni. Jen już wtedy była dość masywna, ale teraz wydawała się wręcz napuchnięta.
– Jak ciśnienie krwi?