A więc to ty stoisz za tymi zmianami, pomyślała Morgan. Może źle oceniłam tego wymoczka?
Wykłady dla studentów medycyny na Uniwersytecie Stanowym w Stony Brook często odbywały się w salach osiemnastopiętrowego wieżowca ze szkła i betonu, znanego jako Ośrodek Nauk Medycznych. Był późny poranek i właśnie kończyły się zajęcia jednej z grup. Brad spojrzał na zegarek, wyłączając projektor.
– No i to by było wszystko – powiedział do grupy studentów. – Z tych zajęć powinniście zapamiętać przede wszystkim to, że tak naprawdę poczyniliśmy niewielkie postępy w diagnozowaniu i prowadzeniu przedwczesnego porodu. Zachorowalność i śmiertelność z tym związane utrzymują się na bardzo wysokim poziomie, podobnie jak koszty. Pojawiająsię, co prawda, pewne stosunkowo obiecujące rozwiązania tego problemu, jak choćby badanie poziomu estriolu w ślinie, ale wciąż pozostaje on wyzwaniem dla medycyny.
Włączył się biper Brada. Sprawdził numer: 4050 – to oznaczało salę porodową. Spojrzał na swoich słuchaczy. Około stu studentów trzeciego roku medycyny, siedzących we wznoszących się ku końcowi sali rzędach ław, patrzyło nań wyczekuj ąco.
– Obawiam się, że będziemy musieli ograniczyć się do jednego pytania. – Wskazał studenta, który zgłosił się pierwszy.
– Wiem, że to trochę nie na temat – zaczął student – ale jakie jest pańskie zdanie na temat ostatnich zgonów na oddziale intensywnej terapii noworodków? Pytaliśmy o to doktora Harringtona, ale niewiele nam powiedział.
– Doktor Harrington jest w tej sprawie najbardziej kompetentną osobą – powiedział Brad, zaskoczony pytaniem – ale nie może jeszcze powiedzieć nic konkretnego, podobnie jak ja. Teraz jednak przepraszam państwa, bo muszę już iść…
Do Szpitala Uniwersyteckiego przysyłały pacjentów rozmaite stowarzyszone z nim kliniki, włącznie z tą, która znajdowała się w Riverhead. W okolicy mieszkali głównie ubodzy ludzie, korzystający z ubezpieczenia Medicaid. W klinice w Riverhead leczyli się także imigranci zatrudnieni na farmach, głównie Latynosi.
Wśród nich była Milagros Hernandez. Dwudziestoczteroletnia kobieta z Hondurasu spodziewała się trzeciego dziecka. Choć zbliżał się termin rozwiązania, nie przestała pracować jako sprzątaczka, pozostawiając dzieci pod opieką rodziny. Lekarze z kliniki polecili jej, by przyjechała do nich, gdy tylko poczuje skurcze, bo ma już kilkucentymetrowe rozwarcie. Milagros jednak była kobietą ze wszech miar uczciwą i zawsze starała się sumiennie wypełniać wszelkie powierzane jej zadania. Dlatego, kiedy poczuła bóle, zaczekała do końca swojej zmiany, zanim wybrała się do szpitala. Poza tym, myślała, lekarze z kliniki to mężczyźni, a ona miała już za sobą kilka fałsz) wych alarmów. Postanowiła zaufać swojej intuicji.
Brad szybko wyszedł z sali, pojechał windą na ósme piętro i korytarzem łączącym budynki przeszedł do szpitala. Na jego widok pielęgniarka, wyraźnie podekscytowana, wskazała palcem drzwi jednej z trzech sal.
– W trójce, doktorze Hawkins.
Brad przedarł się przez grupę ludzi wychodzących na korytarz. W poprzek materaca, z rozłożonymi rękami, leżała rodząca kobieta. Jej cienka kwiecista sukienka była podciągnięta do piersi, odsłaniając brzuch. Kobieta jęczała głośno i parła z całej siły, nie panując już nad odruchami. Miała zamknięte oczy, zaciśnięte zęby i była zlana potem. Wokół niej krzątał się zaaferowany personel medyczny.
Pielęgniarka próbowała zacisnąć mankiet na nadgarstku prawej ręki pacjentki. Po drugiej stronie stażystka nieporadnie nakładała kobiecie opaskę uciskową, usiłując znaleźć żyłę, do której można by wprowadzić kroplówkę. Do brzucha pacjentki były przymocowane dwa białe paski połączone z monitorem stanu płodu. Wokół wiły się inne przewody, nie spełniające swoich funkcji, albo dlatego że były źle podłączone, albo z powodu mimowolnych ruchów rodzącej kobiety, albo z obydwu tych przyczyn jednocześnie. Przed pacjentką stała wyraźnie wystraszona lekarka.
– Co pani tu ma, doktor Chang? – spytał Brad.
– Doktorze Hawkins, dzięki Bogu, że pan tu jest! Tuż przed tym, jak pana wezwaliśmy, pękły błony płodowe i zdaje się, że ułożenie dziecka jest pośladkowe!
Jakby na podkreślenie tych słów, pacjentka jęknęła i zaczęła przeć. Z jej pochwy trysnął strumień przejrzystego płynu, po czym wyłoniła się mała stopka. Jedna z pielęgniarek wstrzymała oddech.
– Cholera – mruknęła Chang.
Brad spojrzał na blednącą gwałtownie lekarkę.
– Z iloma takimi przypadkami miałaś do czynienia, Mei Mei?
– Było ich kilka – powiedziała z wahaniem. – Ale ani jeden na żywo. Nie powinniśmy jej przenieść na porodówkę?
– Oczywiście, zrobimy to, kiedy będziemy mieli trochę czasu. Co o niej wiemy?
– Ay, Dios mio – jęknęła kobieta.
– Pani Hernandez jest pacjentką stowarzyszonej z nami kliniki – powiedziała Chang. – Wiek: dwadzieścia cztery lata, czwarta ciąża, dwie donoszone, mniej więcej trzydziesty dziewiąty tydzień, żadnych komplikacji. Nie spodziewaliśmy się, że ją nam przyślą. Skurcze zaczęły się mniej więcej godzinę temu; kiedy przywieźli ją tutaj, miała już dziewięciocentymetrowe rozwarcie. Ledwie położyliśmy ją do łóżka, nastąpiło pęknięcie błon płodowych.
– Wezwałaś anestezjologa i pediatrów?
– Już tu idą.
Dwie pielęgniarki szybko odblokowały koła wózka, ale zanim zdążyły pchnąć go do wyjścia, pacjentkę chwycił następny skurcz. Kobieta wykrzywiła twarz i znów zaczęła przeć. Niemal od razu obok wystającej stopki pojawiła się druga, a zaraz wyłoniły się obie nóżki aż do kolan.
– No to porodówkę możemy sobie wybić z głowy – powiedział spokojnie Brad, wyjmując paczkę sterylnych rękawic. – Poród nastąpi za minutę, dwie. I odpuść sobie tą kroplówkę – rzucił do stażystki. – Przeżyje i bez niej. Teraz ściągniemy rodzącą na krawędź łóżka i będziemy udawać, że przyjmujemy normalny poród.
Trzeba było czterech osób, żeby ułożyć panią Hernandez w odpowiedniej pozycji na brzegu materaca. Z jej piersi wyrwał się następny głośny jęk.
– No dobra, Mei Mei – powiedział Brad. – Rób, co do ciebie należy.
– Ale… co właściwie mam robić?
Brad uprzytomnił sobie, że Chang, co zrozumiałe, jest zdenerwowana; na szczęście nie wpadła w panikę.
– Najważniejsze – powiedział – żeby na razie nie robić nic. Jeśli będziesz się za bardzo spieszyć, może wyniknąć z tego więcej szkody niż pożytku. Niech dziecko wyjdzie samo aż po biodra, dobrze? To nie potrwa długo.
Wszystkie instrumenty były już gotowe. Brad rozłożył sterylny niebieski ręcznik i zamoczył go w miednicy. Kiedy do pomieszczenia wpadł pediatra i z miejsca zaczął zadawać pytania, doktor Hawkins spokojnie uniósł rękę, nakazując milczenie. Jedna z pielęgniarek otarła wilgotne czoło pacjentki. Po kilku sekundach nastąpił kolejny skurcz. Brad wziął doktor Chang za rękę i ustawił ją między nogami rodzącej kobiety.
Nie musieli długo czekać. Dziecko było zwrócone buzią w dół. Kiedy pani Hernandez zaczęła przeć, oczom lekarzy ukazała się dolna część pośladków, a potem organy płciowe noworodka. Była to dziewczynka.
– Do dzieła, doktor Chang – powiedział Brad, podając jej jednorazowy sterylny ręcznik. – Proszę chwycić dziecko tuż pod udami i pociągnąć w dół. Delikatnie.
Lekarka wykonała polecenie. Noworodek wysuwał się powoli, ale bez żadnych trudności. Brad chwycił palcami wyłaniającą się pępowinę i wyciągał ją, centymetr po centymetrze. Chang tymczasem odbierała noworodka; wkrótce ujrzeli jego plecki.
– Dobrze, dobrze – powiedział Brad – na to właśnie czekaliśmy. Kiedy tylko zobaczysz pachy, obróć tułów o dziewięćdziesiąt stopni, żeby wyciągnąć ramię.
– W którą stronę?
– Wszystko jedno. Sama zdecyduj.
Lekarka obróciła tors dziecka w lewo, wykręcając jego lewe ramię pod kością łonową matki. Po chwili wyłonił się staw barkowy. Brad owinął brzuch noworodka wilgotnym ręcznikiem i delikatnie uniósł dziecko.