Изменить стиль страницы

Władimir Koch, 38 lat, biznesmen.

Według mnie, wszystko to jest nad wyraz wątpliwe. Odczułem tylko:

1. żałość, tęsknotę, smutek (kiedy nie wiedzieć czemu przypomniałem sobie, jak razem z trzema kolegami ze szkoły zatłukliśmy kamieniami kota).

2. słabość, śmiertelne zmęczenie (kiedy przestałem płakać).

3. euforię (kiedy znalazłem się w ogromnym kręgu ludzi sobie podobnych zadrżało mi serce i nagle zacząłem znikać i wszyscy wokół również, stając się światłem

Oksana Tierieszczenko, 27 lat, menedżer.

Bardzo chciałam wypróbować system „LOOD”. Nawet nie dlatego, że dużo o nim słyszałam. Już dawno, chyba ze trzy lata temu, kiedy Japończycy odnaleźli meteoryt tunguski, a raczej to, co z niego zostało, a rosyjscy i szwedzcy uczeni odkryli „syndrom lodu tunguskiego”, bardzo mnie zaintrygowało to zdarzenie. Odkrycie zapowiadało rewolucję w dziedzinie sensoryki. W ogóle podobała mi się historia meteorytu tunguskiego – ogromnej bryły lodu, w dodatku lodu o niezwykłej, niewystępującej w przyrodzie strukturze krystalicznej. Lód, który spadł z nieba, gruda, której w żaden sposób nie można było odnaleźć, ale okazało się, że komuś się to udało i cichaczem dłubał. Gdzie podziewali ten lód? Co się z nim działo? Kim byli ci ludzie? To już pozostanie zagadką. Ale teraz, kiedy naukowcy otrzymali syntetycznie ten niezwykły lód, zrobiło się jeszcze bardziej interesująco. Kiedy więc w firmie powiadomiono mnie, że znalazłam się na liście dwustu trzydziestu osób testujących, po prostu oszalałam! To była dla mnie prawdziwa niespodzianka. Na listę 230 wpisał mnie nasz dyrektor ds. handlu, nie pytając nawet o zgodę. Po prostu widział, jak surfuję po Internecie i śledzę zdarzenia związane z „FT”. Więc kiedy zrządzeniem losu znalazłam się wśród pierwszych testujących, powiedział, że powinnam wypróbować urządzenie tutaj, w naszej firmie, na oczach współpracowników. Wszyscy to poparli! Cóż było robić, przyjechałam wczoraj jak zawsze na 9.30, przywiozłam pudełko. Wszyscy już na mnie czekali. W pakowalni przesunięto paczki pod ściany, pośrodku ustawiono dyrektorski skórzany fotel. Dwie koleżanki pomogły mi założyć napierśnik, umocowały w młotku kawałek lodu, wszystko włączyły do sieci, ja zaś podłączyłam hełm, włożyłam go, namacałam palcem na konsoli przełącznik i nacisnęłam. Od razu młotek zaczął mnie lodem dziobać w pierś. A w hełmie było ciemno. To było śmieszne i trochę łaskotało: puk, puk, puk, puk, jakby ptak stukał mnie między piersiami! A śmiesznie dlatego, że wyobraziłam sobie, jak to wygląda z boku: w bikini i hełmie siedzi menedżer firmy, coś dziobie ją w pierś, wszyscy stoją i patrzą – co będzie dalej! Ale nic się nie działo – w hełmie wciąż było ciemno. Zaczęłam się niepokoić. Rzecz w tym, że w ogóle nie lubię ciemności. I kiedy śpię sama – zawsze włączam światło. Mam to od dziecka, chyba od dziesiątego roku życia. Rzecz w tym, że mój ojciec pił i kiedy wracał pijany do domu, brutalnie traktował mamę. Mieszkaliśmy w miasteczku wojskowym, w M3, w małym pokoju spali oni, a w dużym – ja. I kilka razy słyszałam, jak ojciec nocą gwałcił matkę, to znaczy ona nie chciała, a on, pijany, brał ją siłą. A ona płakała. Kiedyś nie wytrzymałam, wstałam i zapaliłam w swoim pokoju światło. Ojciec od razu się uspokoił. Nawet mnie nie skrzyczał. A potem po prostu zaczęłam robić to często. Zaczęłam bać się spać w ciemnościach. I kiedy o tym myślałam, siedząc w ciemnym hełmie, nagle przypomniało mi się wyraźnie pewne zdarzenie z dzieciństwa. Kiedyś latem mama położyła mnie spać za dnia, a sama poszła do sklepu. Obudziłam się – nikogo nie ma w domu. Tylko lodówka stuka. Duża i pękata. Zawsze głośno chodziła, stukała i kołysała się: stuk, stuk, stuk. Ubrałam się, podeszłam do drzwi, ale były zamknięte. Podeszłam do okna i zobaczyłam na podwórzu mamę. Stała z sąsiadką. Rozmawiały o czymś wesołym, śmiały się. Zaczęłam tłuc w szybę i krzyczeć: „Mamo, mamo!” Ale ona mnie nie słyszała. A lodówka wciąż stukała i stukała. Płakałam i patrzyłam na mamę. Najstraszniejsze było to, że mama mnie nie słyszy. I to wspomnienie było tak wyraźne, że zrobiło mi się smutno i rozpłakałam się. A potem po prostu zaczęłam ryczeć na głos, jak mała dziewczynka. Ale w tym płaczu było coś bardzo przyjemnego, bliskiego sercu, co nigdy nie wróci. Dlatego wcale się nie wstydziłam, wręcz przeciwnie, płakałam na całego. Trwało to długo, na sercu było mi błogo, łzy płynęły i coś je tak przyjemnie wsysało. Było mi gorzko, ale niezwykle przyjemnie. Tylko jednego się bałam: że ktoś z kolegów przestraszy się i ściągnie mi hełm! Ale wszyscy okazali się politycznie poprawni! W każdym razie, napłakałam się do woli, młotek z lodem wciąż bił i bił mnie w pierś. Aż ogarnął mnie jakiś dziwny spokój, po prostu cud jakiś, dosłownie jakby dusza wzniosła się nad ziemią, wszystko ujrzała i zrozumiała, że ludzie nie mają się dokąd spieszyć. I to było tak wspaniałe, że po prostu zamarłam, żeby czegoś nie spłoszyć, żeby to się nie skończyło. Spokój wciąż płynął i płynął, a w moim sercu jakby kwitły kwiaty. I nagle wszystko jasno rozbłysło: pojawił się obraz na wewnętrznym ekranie hełmu. To był ocean i fragment lądu w bezkresnym błękicie oceanu, a na tym lądzie staliśmy my – dwadzieścia trzy tysiące pięknych ludzi! Wszyscy trzymali się za ręce, tworząc ogromny, kilkukilometrowy krąg. Dobrze było tak stać. Czekaliśmy na jakąś decydującą chwilę, na coś ważnego, po prostu cała zamieniłam się w oczekiwanie czegoś, zupełnie jakby Bóg miał zejść ku nam z nieba. Nagle nasze serca jak gdyby się przebudziły wszystkie naraz. To był wstrząs! Jakby zagrały w nas jakieś olbrzymie organy. I nasze serca zaczęły śpiewać jakby z nut, wznosząc się coraz wyżej i wyżej. Tego śpiewu serc w unisonie z niczym nie da się porównać. Moje ciało po prostu zdrętwiało, wszystko mi wyleciało z głowy. A nuty wciąż wznosiły się i wznosiły, jak gama chromatyczna – wyżej, wyżej, wyżej! I kiedy doszły do najwyższego punktu, stał się prawdziwy cud. Zaczęliśmy tracić swoje ciała. Ciała po prostu topniały, znikały. I wszystko wokół również – brzeg, fale, niebo, świeże morskie powietrze – wszystko jakby się rozpływało, niby chmura. Ale nie było w tym nic strasznego, przeciwnie, cała moja dusza się radowała. To była niezapomniana chwila. Rozpływałam się, rozpuszczałam, jak kostka cukru. Lecz nie w wodzie. Tam światło.

Michaił Ziemlanoj, 31 lat, dziennikarz.

Śmiało można powiedzieć: dziś żyjemy w epoce systemu „LOOD”. Wczoraj jeszcze żyliśmy w epoce filmu. Chwila, kiedy stałem w kręgu i nagle zacząłem znikać, i rozbłysło światło

Anastazja Smirnowa, 53 lata, profesor, specjalista w dziedzinie chemii organicznej.

Fenomen Lodu Tunguskiego (FLT) zainteresował mnie od razu, jak zresztą wielu uczonych. Moją wyobraźnię poruszyła głównie nowa struktura krystaliczna kosmicznej bryły lodowej, która sto lat temu spadła na Syberię. Nasza grupa badawcza wykonała z kartonu model tego złożonego wielościanu, pomalowała na kolor lodu i powiesiła na żyrandolu. Bryła wisiała nad naszymi głowami, obracała się, połyskiwała, obiecując rewolucję w nauce. Rewolucja nadeszła. Odkrycie Samsona, Endquista i Kameyamy – to nie tylko Nagroda Nobla i międzynarodowe uznanie. Odkrycie SECwibracji – to otwarcie wrót do biotechnologii jutra. System „LOOD” jest tego pierwszym zwiastunem. To tylko próbny balon, puszczony przez ludzki geniusz. Nie zdziwiłam się, że jestem wśród dwustu trzydziestu szczęśliwców. Po otrzymaniu systemu cała nasza grupa testowała go codziennie. Ale ja byłam pierwsza. I mogę szczerze powiedzieć: wstrząsające wrażenie! Najpierw były łzy i niezwykle wyraziste wspomnienia z dzieciństwa, potem pustka wewnętrzna, spokój i – odlot! Ale jaki odlot! To coś na podobieństwo grupowego orgazmu, poczułam, że światło

Nikołaj Barybin, duchowny.