Изменить стиль страницы

OPINIE I SUGESTIE PIERWSZYCH UŻYTKOWNIKÓW SYSTEMU TERAPEUTYCZNEGO „LOOD”.

Leonid Batow, lat 56, reżyser filmowy

Do dnia dzisiejszego byłem z zasady zdecydowanym wrogiem postępu i podejrzliwie odnosiłem się do wszelkich nowości naszego wieku zaawansowanych technologii, które nam obiecują „szczęście i natychmiastowy raj”. Nie miało to absolutnie nic wspólnego z moimi „ekologicznymi” przekonaniami; wypływało raczej z samej logiki mojego życia i twórczości. Prowadziłem dość samotniczy tryb życia, mieszkałem na wsi, kontaktowałem się z wąskim kręgiem ludzi o podobnych poglądach. Raz na cztery lata robiłem film. Wielu krytyków określało moje filmy jako „elitarne”, „hermetyczne”, nawet „wysoce marginalne”. Mieli rację: zawsze stałem na straży elitarności sztuki, „kina nie dla mas”. Za swojego największego wroga uważałem Hollywood, tego wielkiego „McDonald’sa”, który zawalił świat kinematografii fast foodem wątpliwej jakości. Moimi idolami i nauczycielami byli Eisenstein, Antoniom i Hitchcock. Jeśli chodzi o przekonania polityczne, byłem anarchistą, wielbicielem Bakunina i Kropotkina, walczących z pozbawioną oblicza machiną państwa. Aktywnie wspierałem „zielonych”, uczestniczyłem nawet w ich dwóch akcjach. Urodziłem się i dorastałem w państwie totalitarnym i zawsze byłem wewnętrznie spięty, oczekując agresji z zewnątrz. Dlaczego mówię teraz o moich przekonaniach politycznych? Dlatego, że w człowieku wszystko jest wzajemnie powiązane. Etyka i estetyka, pożywienie i stosunek do zwierząt. Dokładnie tak samo byłem spięty również dziś rano, kiedy kurier dostarczył mi system „LOOD”. Przedstawiciele producenta kilkukrotnie dzwonili do mnie i długo namawiali do przyjęcia tego prezentu. Początkowo, rzecz jasna, odmawiałem. Miałem po uszy reklamy tego systemu i w ogóle tego całego szumu medialnego ostatnich miesięcy.

Powtarzam, że nigdy nie wierzyłem w „natychmiastowy raj”, ani w życiu, ani w sztuce. Z drugiej strony wrzawa w mediach wokół „krachu światowej kinematografii” w związku z pojawieniem się systemu, porównanie go z torpedą, zdolną zatopić Hollywood, wzbudziły we mnie pewną zawodową ciekawość. Krótko mówiąc, kiedy otrzymałem pudełko z systemem, zjadłem śniadanie, wypiłem tradycyjnie filiżankę herbaty owocowej, wysunąłem swój stary skórzany fotel na środek pokoju, usiadłem i zastosowałem się ściśle do instrukcji. Włożyłem hełm i wcisnąłem przycisk „ON”. Przed oczyma miałem początkowo nieprzeniknioną ciemność. Młotek z lodem zaczął równomiernie stukać w moją klatkę piersiową. Minęła minuta, następna. Siedziałem, wbijając wzrok w ciemność. A lodowy młotek uderzał. Było w tym coś wzruszającego i śmiesznego. Przypomniałem sobie, jak w dzieciństwie, kiedy mieszkałem na prowincji, w zagajniku mieszkał ogromny dzięcioł. Takiego dużego dzięcioła nikt nigdy nie widział – ani ojciec, ani sąsiedzi. Duży, czarny, z białymi kosmatymi łapami i białym łebkiem. Wszyscy chodzili do zagajnika oglądać ogromnego dzięcioła. Wreszcie ktoś powiedział, że to dzięcioł kanadyjski i w Rosji nie występuje. Prawdopodobnie przyleciał z ogrodu zoologicznego albo ktoś go przywiózł i nie upilnował. Pracował jak nakręcony – stukał nieprzerwanie. Głośno, donośnie! Budził mnie tym stukaniem. Biegłem na niego popatrzeć. A on nikogo się nie bał, zajęty swoją robotą. Tak przywykliśmy do czarnego dzięcioła, że zaczęliśmy go nazywać Stachanow. Potem jakiś chuligan z sąsiedniej ulicy zabił dzięcioła kamieniem. Powiesił go na drzewie łebkiem w dół. Strasznie płakałem. Być może właśnie tego dnia zostałem ekologiem… I nagle, wspominając martwego dzięcioła i wciąż patrząc w mrok, zapłakałem. A na sercu zrobiło się tak gorąco i ciężko, jak zdarzało mi się tylko w dzieciństwie, kiedy człowiek wszystko przeżywa intensywniej. Było mi strasznie żal dzięcioła i w ogóle wszystkich żywych istot. Z oczu popłynęły mi łzy. A w hełmie od razu zaczęły działać odsysacze łez. To było bardzo przyjemne uczucie. Dygotałem w napadach kosmicznego smutku. Młoteczek zaś wciąż stukał i stukał, ale ja już odczuwałem nie uderzenia, tylko delikatny ucisk pośrodku piersi. Fale współczucia dla żywej istoty napływały jak przybój. A każda fala kończyła się łzami, które natychmiast znikały w odsysaczu łez. Młoteczek zastukał szybciej, fale zaczęły napływać częściej, aż spadła na mnie istna lawina. Wodospad smutku. Wręcz trząsłem się od płaczu. To było fenomenalne. Ostatni raz tak ryczałem szesnaście lat temu, kiedy umarła mama. Nie pamiętam, jak długo to trwało – pół godziny, może godzinę. Ale nie czułem żadnego strachu czy dyskomfortu. Przeciwnie, przyjemnie mi było płakać, to oczyszczało duszę. Pogrążałem się w tym bez reszty. W końcu płacz stopniowo ustał, oprzytomniałem. Młotek stukał tak szybko, że odnosiłem wrażenie, iż w klatce piersiowej mam otwór do samego serca. Kosmiczny smutek ustąpił uczuciu niewiarygodnego spokoju i rozkoszy. NIGDY w życiu nie było mi tak spokojnie i dobrze! I w tym momencie na wewnętrznym ekranie hełmu przed moimi oczyma pojawił się obraz. A raczej nie pojawił, ale rozbłysnął – jasno, szeroko i mocno. Rozpostarła się przede mną skalista wyspa na oceanie. Wynurzała się z oceanu niby płaskowyż, była prawie okrągła, o średnicy kilku kilometrów. I stałem na brzegu tej wyspy, trzymając się za ręce ze stojącymi obok nagimi ludźmi. Lewą ręką trzymałem dłoń dziewczyny, prawą dłoń starego mężczyzny. Oni z kolei trzymali się za ręce z innymi ludźmi. I wszyscy tworzyliśmy ogromny krąg wzdłuż brzegu wyspy. A ja nie wiedzieć czemu pojąłem, że w kręgu jest nas równo dwadzieścia trzy tysiące. Zamarliśmy. W dole pluskał ocean. Słońce stało w zenicie. Nad nami rozpościerało się oślepiająco błękitne niebo. Wszyscy byliśmy nadzy, błękitnoocy i jasnowłosi. I w ABSOLUTNYM zachwycie na coś czekaliśmy. Ta chwila oczekiwania czegoś absolutnie wielkiego trwała i trwała. Miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. Nagle w moim sercu coś się przebudziło. Serce przemówiło zupełnie nowym językiem. To było wstrząsające! Moje serce mówiło! Po raz pierwszy w życiu poczułem je SAMOISTNIE, jako samodzielny organ. Czuło wszystkich ludzi, stojących w kręgu, odczuwało serca każdego z nich. I wszystkie serca, wszystkie DWADZIEŚCIA TRZY TYSIĄCE NASZYCH SERC przemówiło unisono! Powtarzały jakieś nowe słowa, chociaż to nie były słowa w znaczeniu językowym, tylko coś jakby energetyczne błyski. Te błyski narastały, mnożyły się, jakby tworząc niewidzialną piramidę. I kiedy było ich już dwadzieścia trzy, stało się coś najbardziej wstrząsającego. Tego nie można oddać w żadnym języku. Cały otaczający nas widzialny świat, zaczął nagle topnieć i blednąć. Ale nie wyglądało to jak w filmie, kiedy kadr blednie po otwarciu przesłony. Świat rzeczywiście TOPNIAŁ, to znaczy rozpadał się na atomy i cząstki elementarne. A nasze ciała razem z nim. To było NIEWIARYGODNIE przyjemne: wielka ulga po długoletnim ziemskim życiu. Znikały, znikały i nagle strumienie światła

Galina Uwarowa, 38 lat, deputowana do Dumy Państwowej.

Wczoraj otrzymałam niespodziewany prezent od firmy „LOOD” – zestaw pod takąż nazwą. Trwający dziewięć miesięcy szum medialny wokół tego projektu doprowadził do szczęśliwych narodzin – na świat przyszło nowe dziecko zaawansowanych technologii. W obecności męża, syna i przyjaciół wypróbowałam na sobie działanie tego „cudu XXI wieku”, przy którego pomocy jego twórcy zamierzają „rozwiązać problem wyobcowania w naszym skomplikowanym świecie”. Włożyłam hełm, włączyłam aparat i czekałam. „Cudlód” osadzony w mechaniczny młotek zaczął uderzać mnie w pierś. Pierwsze minuty upłynęły w ciszy i ciemności. W stanie oczekiwania w atramentowej ciemności człowiek zwykle zaczyna wspominać. Nie wiedzieć czemu przypomniałam sobie, jak kiedyś ojciec zawiózł mnie na wieś do swoich krewnych. Miałam jakieś dziesięć lat. Krewni specjalnie dla nas zarżnęli cielaka. Nazywał się Bor’ka. Widziałam w komórce jego głowę. Ogarnął mnie strach i wstręt. Wybiegłam z komórki. A przy obiedzie moja wiejska ciocia nagle zapytała z uśmiechem: „No jak, smaczny był Bor’ka?” Rozpłakałam się. Nagle poczułam straszny smutek. No i zaczęłam płakać w tym cholernym hełmie. To z pewnością skutek napięcia nerwowego, spowodowanego przedłużającą się kampanią wyborczą. Mąż zaczął szarpać mnie za ramię, ale ja go ordynarnie odepchnęłam, na co nigdy sobie nie pozwalam. Potem łzy trysnęły jeszcze mocniej, strumieniem. Byłam po prostu u kresu sił. Kiedy to się skończyło, pojawił się obrazek – wszyscy stoimy w kręgu, trzymając się za ręce. Nadzy. I nagle wszystko zaczęło znikać. Staliśmy się promieniami światła