Изменить стиль страницы

W tym baraku najpierw ustawili nas w kolejkę. I wyprowadzali trójkami. Wzięli mnie i jeszcze dwie dziewuchy. A tam stoły, przy nich siedzą Niemki, żołnierki, i piszą. Jedna stoi z takim pręcikiem. I mówi po rosyjsku:

– Rozbierajcie się.

Rozebrałyśmy się. Do goła. A ona nas z przodu i z tyłu oglądała. Potem patrzyła we włosy. A wszy wtedy mieli wszyscy. Ja też, no i co z tego? Ona dwóm dziewuchom pokazuje pręcikiem na krzesła, gdzie leżą włosy.

– Do strzyżenia!

Jedna dziewucha od razu w ryk. Niemka dała jej pręcikiem po tyłku. Roześmiałam się. Dziewuchy siadły na krzesłach, a na nie rzuciły się te baby z maszynkami. Mnie nie kazała się strzyc. Pokazała mi pręcikiem na drzwi do łaźni.

– Idź tam.

Weszłam. Normalna łaźnia parowa. Tylko szaflików żadnych nie ma, po prostu na wierzchu rury żelazne, a w nich dziurki. I z dziurek tryska ledwo ciepła woda. Patrzę na te rurki – co ja mam robić? Postałam, potem poszłam dalej. A tam jakby rozbieralnia. I znowu żołnierki. I stoły. A na nich – różna bielizna.

Niemka dała mi czystą koszulę i niebieską chustkę. I pokazuje na wyjście. Wychodzę, a tam też jakby maleńka rozbieralnia. A w niej nasze ubrania. Czymś od nich zalatuje. A to, to samo miejsce, gdzieśmy się rozdziewały. Ten ich barak to jakby na kole zbudowany, jak karuzela na jarmarku. I ta sama Niemka z pręcikiem mówi mi:

– Ubieraj się.

No to naciągnęłam tę nowa spodnią koszulę, potem wełniane pończochy, swoją zieloną sukienkę. Potem ciepłą koszulę. Potem jeszcze waciak. Ale mojej starej chustki nie ma. Zabrali. No i starej koszuli też nie było. Głowę przewiązałam nową chustką. Teraz te ostrzyżone dziewuchy poszły się myć.

A Niemka mi mówi:

– Siadaj przy stole.

Siadłam. Naprzeciw mnie druga Niemka. Też po rosyjsku się odezwała:

– Jak się nazywasz?

Mówię:

– Samsikowa Waria.

– Lat?

– Czternaście.

Wszystko zapisała. Potem mówi:

– Wyciągnij rękę.

Początkowo nie zrozumiałam. Ona znów:

– Dawaj rękę!

Wyciągnęłam. Ona mi na ręce taką pieczęć przystawiła – raz! A tam tuszem numer: 32-126. I mówi:

– Idź tam.

A tam drzwi. Podeszłam. Otworzyłam je. A za nimi już podwórze. I żołnierz stoi z automatem. Pokazuje mi ręką na kolejny barak. Poszłam w tę stronę. Jak tylko podeszłam bliżej – od razu zapachniało jedzeniem. Boże, myślę, naprawdę dadzą nam jeść? Idę, a nogi same mnie niosą. Za mną ruszyły inne dziewuchy. I też zaczęły biec.

Weszłyśmy tam. To nie barak, tylko takie zadaszenie z desek. Pod dachem ogromne kotły, z dziesięć sztuk, i w nich bulgocze zupa. A dokoła stoją Niemcy z miskami i z czerpakami. I nasi też, ci, co już wyszli z tamtego baraku. Niemcy każdemu dają po pustej misce. Mnie też dali – i do kolejki. Odstałam swoje i w końcu Niemiec czerpakiem do miski – pluch! Grochówkę. Gęstą jak kasza. Ale łyżki nikt nie ma. Wszyscy chłepcą prosto z misek.

Ja też szybko wychłeptałam, ręką miskę wytarłam, oblizałam palce.

A Niemiec pyta:

– Wilst du noch?

A ja na to:

– Ja, ja. Bitte!

I on mi jeszcze raz – pluch! Drugą miskę chłeptałam już wolniej. Rozglądam się: nasi się kręcą i Niemcy. Wszystko jest zupełnie inaczej, zaczęło się zupełnie inne życie.

Zjadłam drugą porcję – i poczułam się jak pijana. Przywarłam do kotła. A on taki ciepły, błyszczący. Niemiec się śmieje:

– Alzo, noch ajnmal, medl?

Przypomniałam sobie, jak Otto mówił, kiedy się napił do syta mleka. I odpowiadam:

– Ich bin zat, ich markt kajn blat.

Niemiec zarechotał, zapytał o coś. Ale nie zrozumiałam.

Poszłam do baraku.

Pod wieczór wszyscy z naszego eszelonu byli umyci i nakarmieni. Ale nie wiedzieć czemu nie wszystkich ostrzygli. Z naszego baraku nie ostrzygli mnie i jeszcze trzech dziewuch. Tania mi wytłumaczyła:

– To dlatego, że wy nie macie wszy.

Mówię:

– Jak nie? Spójrz no tylko!

Rozgarnęła mi włosy.

– Są! Widać zapomnieli. Lepiej schowaj włosy pod chusteczkę, bo jak się opamiętają, to wygolą na łyso.

Tak zrobiłam: przewiązałam chustkę ciaśniej, włosy schowałam.

Kiedy się ściemniło, weszła ta sama Niemka z pręcikiem i mówi:

– Teraz spać. Rano zawiozą was na miejsca pracy. Tam będziecie mieszkać i pracować.

I drzwi do baraku zamknęli na zasuwę.

Niektóre zasnęły od razu, inne nie. Ja, Tania i Nataszka z Briańska ułożyłyśmy się obok siebie i dalej gadać: co i jak będzie. One starsze ode mnie, czego to nie słyszały! I o Europie, i o Niemcach.

Nataszka opowiadała, jak u nich w Briańsku Niemcy puszczali filmy dla swoich ludzi. A ją i jej koleżankę, Niemiec zapraszał dwa razy. Widziała w filmie Hitlera i gołą babę, która ciągle śpiewała, tańczyła i chichotała. A wkoło niej chodzili na biało ubrani Niemcy. I patrzyli na nią, i się uśmiechali. A Hitler, mówiła, sympatyczny taki, z wąsikami. I kulturalny, od razu widać. Tylko bardzo głośno mówi.

Ja to widziałam wszystkiego sześć filmów. Najbliższy ośrodek kultury był dopiero w Kirowie, a to dwadzieścia pięć wiorst. Dwa razy ojciec zawiózł mnie Chłopczykiem. Potem zabierał mnie ze swoimi dzieciakami Stiepan Sotnikow. Dwa razy widziałam Czapajewa, potem Wołga, Wołga, My z Kronsztadu, Siedmiu śmiałków i jeszcze jeden film, ale zapomniałam tytuł. Było tam o Leninie, jak do niego strzelała jedna baba. A on, w kaszkiecie, uciekał. A potem upadł. Ale nie umarł.

Na dolnych pryczach dziewuchy cały czas wróżyły: kto zwycięży, nasi czy Niemcy.

A Tani i Nataszce było wszystko jedno – żeby tylko nie bombardowali.

Nas to trzy razy bombardowali. Tyle że wszystkie bomby spadły nie na wioskę, ale na pola. Tylko powybijało szyby i krowy wysiekło. I jeszcze jedna baba z wioski wlazła na minę. Przynieśli ją do wioski w rogoży: bez nogi, kiszki na wierzchu. A ta w kółko powtarzała:

– Matulu moja kochana, matulu moja kochana.

I umarła.

A ja zasnęłam.

Kiedy się obudziłam – wszyscy już wstali. Poleciałam z dziewuchami szczać. Wychodek był duży, czysty. Wyszczałyśmy się, a niektóre nawet wysrały. Potem poszłyśmy jeść do tych kotłów. Znowu grochówka. Ale już rzadsza, nie taka jak wczoraj. I dokładki nie dali. Wysiorbałam ją. Ledwom oblizała miskę, już krzyczą:

– Ustawiać się!

I wszyscy poszli na majdan.

Ustawili nas – chłopaków osobno, dziewczyny osobno. Niemcy stoją, patrzą na nas. Milczą. Jeden na zegarek spogląda. No to stoimy. Niemcy dalej nic nie mówią. Godzinę przestaliśmy, nogi zaczęły nam drętwieć. Nataszka mówi:

– Czekają na ciężarówki, żeby nas wywieźć.

Nagle słyszymy – jadą samochody. Ale nie ciężarowe, tylko osobowe. Trzy samochody. Czarne, ładne. Podjechały. Wysiedli z nich Niemcy. Wszyscy na czarno, jak te samochody. A jeden, najważniejszy – wysoki, w czarnym skórzanym płaszczu. I w rękawiczkach. No i wszyscy Niemcy oddawali mu honory. A on też zasalutował, podszedł do nas, złożył ręce na brzuchu i patrzy. Ładny taki, jasny blondyn. Popatrzył i mówi:

– Gut. Zer gut.

I coś do Niemców powiedział. A wtedy ta Niemka, co mówiła po rosyjsku, mówi:

– Zdjąć nakrycia głowy.

Ale ja nie zrozumiałam. Dotarło do mnie, kiedy chłopaki pozdejmowali kaszkiety i czapki. A dziewuchy zaczęły rozwiązywać i zdejmować chustki. Myślę: no to teraz mnie ostrzygą. I na to się zanosi, bo Niemka mówi:

– Wszyscy z włosami – wystąp.

Co było robić. Wystąpiło nas z piętnaścioro – chłopaków i dziewuch. Wszyscy nieostrzyżeni. I ciekawe – wszyscy jasnoblond, jak ja! Aż mi się śmiać zachciało.

A Niemka:

– W szeregu zbiórka!

Wszyscy się ustawili.

A Niemiec, ten główny, podszedł i patrzy. I patrzy jakoś… nie wiem, jak to powiedzieć. Długo i powoli. A potem zaczął podchodzić do każdego z nas. Podejdzie, dwoma palcami podbródek podniesie i patrzy. Potem idzie dalej. I milczy.

Podszedł do mnie. Podbródek mi podniósł i wpatruje się w oczy. A sam ma taką twarz… jeszcze takiej nie widziałam. Jak Chrystus na ikonie. Chudy taki, płowowłosy, oczy niebieskie-niebieściuchne. Bardzo czysty, ani paproszka, ani pyłku. Czapka z daszkiem czarna, a na niej – czaszka.