Изменить стиль страницы

– Musiałeś wiedzieć, że nigdzie nie wyjadę po tym, co stało się w lesie.

– Chyba tak. – Skręcił na krótki, stromy podjazd.

– To ten dom? Jest idealny! Popatrz na ten kamień i wielką werandę, a w oknach są okiennice.

I to pomalowane na głęboki, niebieski kolor, który ładnie kontrastował z szarym kamieniem. Mały ogród przecinały trzy kamienne stopnie i wąska ścieżka. Z lewej strony rosło starannie przycięte drzewo, które Quinn uznała za dereń.

Fox zaparkował za nimi, a Quinn wyskoczyła z auta i stanęła z rękami na biodrach.

– Cholernie przecudny. Nie sądzisz, Layla?

– Tak, ale…

– Żadnych ale, jeszcze nie. Zajrzyjmy do środka. – Przekrzywiła głowę, patrząc na Cala. – Dobrze, Panie Właścicielu?

Gdy wchodzili na ganek, Cal wyjął z kieszeni klucze, które zabrał z gabinetu ojca. Do breloczka przypięto tabliczkę z wyraźnie wypisanym adresem.

Drzwi otworzyły się bez najmniejszego skrzypnięcia i Quinn pomyślała, że właściciele dobrze dbają o swoją nieruchomość.

Z zewnątrz wchodziło się wprost do wielkiego salonu. Z lewej strony pięły się schody prowadzące na piętro. Drewniane podłogi wyglądały na sfatygowane, ale były nieskazitelnie czyste. W chłodnym powietrzu unosiła się delikatna woń świeżej farby.

Mały, kamienny kominek wprawił Quinn w zachwyt.

– Przydałby się talent malarski twojej matki – zauważyła.

– W Hawkins w domach do wynajęcia zawsze malujemy ściany na kremowo. Jeśli lokatorzy chcą coś zmienić, to ich sprawa.

– Bardzo rozsądnie. Chciałabym zacząć od góry. Layla, chcesz iść na piętro i powalczyć, która dostanie jaki pokój?

– Nie. – Cal dostrzegł na twarzy dziewczyny bunt i frustrację. – Ja mam swój pokój. W Nowym Jorku.

– Nie jesteś w Nowym Jorku – powiedziała Quinn i ruszyła po schodach.

– Ona mnie nie słucha – wymamrotała Layla. – I ja też siebie nie słucham w kwestii powrotu.

– Skoro już tu jesteśmy – Fox wzruszył ramionami – to równie dobrze możemy się rozejrzeć. Lubię puste domy.

– Będę na górze. – Cal ruszył śladami Quinn. Znalazł ją w sypialni, której okno wychodziło na maleńki ogród z tyłu domu. Stała przy długim wąskim oknie, dotykając szyby opuszkami palców.

– Zamierzałam wybrać pokój od ulicy, żeby patrzeć, kto, dokąd i z kim idzie. Zwykle taki wybieram, po prostu muszę wiedzieć, co się dzieje. Ale to ten jest dla mnie. Założę się, że w ciągu dnia widać z tego okna inne ogródki, domy i, kurczę, nawet góry.

– Zawsze tak szybko podejmujesz decyzje?

– Tak, zwykle tak. Nawet, jeśli są tak zaskakujące dla mnie samej jak teraz. Łazienka też jest ładna. – Odwróciła się lekko, wskazując na boczne drzwi. – I skoro będą tu mieszkać same dziewczyny, nie szkodzi, że łączy się z drugim pokojem.

– Jesteś pewna, że wszystkie cię posłuchają? Teraz odwróciła się całkiem do Cala.

– Pewność siebie to pierwszy stopień do osiągnięcia tego, czego chcesz. Ale powiedzmy tak: mam nadzieję, że Layla i Cyb zgodzą się ze mną i uznają wynajęcie domu na kilka miesięcy za rozwiązanie wygodniejsze, oszczędniejsze i bardziej praktyczne niż mieszkanie w hotelu. Zwłaszcza że Layla i ja nabrałyśmy wstrętu do hotelowej jadalni po wizycie Pana Oślizgłego.

– Nie macie żadnych mebli.

– Pchli targ. Tam znajdziemy podstawowe sprzęty. Cal, mieszkałam w mniej komfortowych warunkach i to tylko z jednego powodu. Dobry temat. Tu chodzi o coś więcej. W jakiś sposób jestem związana z tym tematem, tym miejscem. Nie mogę tego zignorować i odejść.

Wolałby, żeby mogła, wtedy jego uczucia do niej nie byłyby tak silne ani tak skomplikowane.

– Dobrze, ale umówmy się, tu i teraz, że jeśli zmienisz zdanie, to po prostu odjedziesz, a ja nie będę wymagał żadnych wyjaśnień.

– Umowa stoi. Pomówmy o czynszu. Ile to będzie nas kosztowało?

– Płacicie rachunki: gaz, elektryczność, telefon, kablówka.

– Oczywiście. I?

– To wszystko.

– Jak to, wszystko?

– Nie będę brał od was czynszu, nie kiedy zostajecie tu – przynajmniej po części – z mojego powodu. Dla mojej rodziny, przyjaciół, mojego miasta. Nie będziemy czerpać z tego zysków.

– Praworządny kowboj z ciebie, co, Caleb?

– Na ogół.

– Ja zamierzam czerpać zyski – powiedziała optymistycznie – z książki, którą napiszę.

– Jeśli przetrwamy lipiec i ją napiszesz, to zasłużysz na każdego centa.

– Cóż, ciężko się z tobą targuje, ale chyba się dogadaliśmy. – Podeszła do niego z wyciągniętą ręką.

Cal uścisnął ją, po czym położył drugą dłoń na karku Quinn. W jej oczach odmalowało się zaskoczenie, ale nie protestowała, gdy przyciągnął ją do siebie.

Poruszali się powoli, spotkanie ciał, dotknięcie ust, ostrożny taniec języków. Nie czuli wybuchu namiętności, która rozpaliła ich na polanie. Żadnego szokującego, niemal bolesnego pragnienia, tylko długi, stopniowy przepływ od ciekawości do przyjemności, aż Quinn poczuła zawrót głowy i wrzenie krwi. Wydawało się jej, że wszystko w niej zamilkło, tak że słyszała bardzo wyraźnie pomruk, który rósł jej w gardle, kiedy Cal całował ją coraz mocniej.

Poczuł, jak ona się poddaje, krok po kroku, omdlała jej dłoń, którą ściskał w ręku. Napięcie, które trzymało go przez cały dzień, zniknęło i istniała tylko ta chwila, ten jeden, bezkresny moment.

Odsunął się, ale ich wewnętrzna więź pozostała. Quinn otworzyła oczy, popatrzyła na niego.

– Teraz byliśmy tylko ty i ja.

– Tak. – Pogłaskał ją po karku. – Tylko ty i ja.

– Chcę powiedzieć, że wyznaję zasadę, aby nigdy nie wiązać się uczuciowo ani seksualnie z kimkolwiek związanym z tematem, nad którym pracuję.

– To chyba rozsądne.

– Jestem rozsądna. Chcę też powiedzieć, że w tym szczególnym przypadku zamierzam tę zasadę złamać.

Cal uśmiechnął się.

– Oczywiście, że złamiesz.

– Zuchwalec. Zuchwały praworządny kowboj nie może mi się nie podobać. Niestety, muszę wrócić do hotelu. Mam sporo… spraw. Szczegółów, których muszę dopilnować, zanim się tu wprowadzimy. – Nie ma sprawy. Poczekam.

Trzymając ją za rękę, wyłączył światło i wyszli razem z pokoju.

ROZDZIAŁ 11

Cal posiał matce tuzin bladoróżowych róż. Lubiła dostawać na walentynki tradycyjne bukiety, a Cal wiedział, że ojciec zawsze wybierał czerwone. Nawet gdyby nie wiedział, Amy z kwiaciarni przypomniałaby mu o tym jak co roku.

– Twój tata zamówił w zeszłym tygodniu tuzin czerwonych, geranium w doniczce dla babci i posłał specjalne bukiety walentynkowe twoim siostrom.

– A to stary lizus – powiedział Cal, wiedząc, że Amy zacznie chichotać. – Poproszę tuzin żółtych dla babci. W wazonie, Amy, nie chcę, żeby musiała się z nimi bawić.

– Ach, to słodkie. Mam w dokumentach adres Essie, napisz tylko kartkę.

Wziął jedną ze stojaka, zastanowił się chwilę, po czym napisał: „Serca są czerwone, te róże to blondynki, mnóstwo całusów dla Mej Walentynki”.

Staromodne, ale babci się spodoba.

Sięgnął po portfel, żeby zapłacić i zauważył za szybą chłodni biało – czerwone tulipany.

– Ach, te tulipany są… interesujące.

– Czyż nie są śliczne? Takie wiosenne. Jeśli chcesz na nie zamienić któreś róże, to nie ma problemu. Mogę…

– Nie, nie, może… Wezmę także tuzin tulipanów. Też dostarczcie je w wazonie, Amy.

– Oczywiście. – Jej radosną okrągłą twarz rozświetliła ciekawość i oczekiwanie dobrej plotki. – Kto jest twoją walentynką, Cal?

– Bardziej chodzi o ocieplenie wystroju domu. – Nie przychodził mu do głowy żaden powód, dla którego miałby nie posyłać Quinn kwiatów. Kobiety lubią kwiaty, pomyślał, wypełniając druk przesyłki. Były walentynki, a ona wprowadzała się do domu na High Street. Przecież nie kupował jej pierścionka ani nie wybierał bukietu na ślub.

To tylko miły gest.

– Quinn Black. – Amy uniosła brwi, odczytując nazwisko. – Wczoraj, na pchlim targu Meg Stanely wpadła na nią i jej przyjaciółkę z Nowego Jorku. Meg powiedziała, że kupiły mnóstwo rzeczy. Słyszałam, że z nią chodzisz.