Изменить стиль страницы

– Bardzo trudno. – Frannie nastawiła kawę i zabrała się do krojenia ciasta. – Ale to bardzo ważne. Chciałam, żeby Cal wyjechał, wtedy przekonałabym także Jima do wyjazdu. Ja mogłabym to zrobić, odwrócić się do tego wszystkiego plecami. Ale Cal nie mógł. I jestem z niego taka dumna, że został, że się nie poddał.

– Opowie mi pani, co się wydarzyło tamtego ranka, kiedy wrócił do domu, w dzień jego dziesiątych urodzin?

– Byłam w ogrodzie. – Frannie podeszła do okna wychodzącego na tyły domu. Wciąż miała tę scenę przed oczami, każdy szczegół. Jak zielona była wtedy trawa, jak błękitne niebo. Hortensje zaczynały kwitnąć, włócznie ostróżek raziły egzotycznym błękitem.

Obcinała przekwitłe róże i nachyłki. Nawet teraz słyszała energiczne „ciach, ciach” sekatora i warkot kosiarki sąsiadów – Petersonów, Jacka i Louis. Pamiętała, że myślała o Calu i jego przyjęciu urodzinowym. W piecu dochodził biszkopt na tort.

Z bitą śmietaną i czekoladą, przypomniała sobie. Zamierzała pokryć ciasto białym lukrem, tak żeby przypominało lodową planetę z „Gwiezdnych Wojen”. Cal od lat uwielbiał „Gwiezdne Wojny”. W kuchni czekały małe figurki z filmu i świeczki do ozdobienia tortu.

Usłyszała go czy wyczuła – a może jedno i drugie – bo odwróciła się i zobaczyła, jak podjeżdża na rowerze blady, brudny i spocony. Najpierw pomyślała, że zdarzył się wypadek, zerwała się na równe nogi i pobiegła do syna, zanim zauważyła, że nie miał okularów.

– Jakaś część mnie była gotowa solidnie go złajać, ale reszta wciąż biegła, gdy Cal zeskoczył z roweru i rzucił się w moją stronę. Podbiegł do mnie i przytulił się mocno. Cały drżał, mój mały chłopiec trząsł się jak osika. Uklękłam i odsunęłam go od siebie, żeby poszukać siniaków lub krwi.

– Co się stało, jesteś ranny? – wymówiła to wszystko tak szybko, że zlało się w jedno słowo.

– W lesie – odpowiedział. – Mamo, mamo, w lesie.

– Znowu jakaś część mnie chciała zapytać „a coś ty robił w lesie, Calebie Hawkinsie”, a on wyrzucił to wszystko z siebie, jak razem z Foxem i Gagiem zaplanowali tę wyprawę, co robili, dokąd poszli. To coś we mnie chłodno planowało karę, która dorówna przestępstwu, ale byłam tak przerażona i poczułam taką ulgę, taką ogromną ulgę, że trzymam w ramionach mojego brudnego, spoconego synka. Wtedy opowiedział mi resztę.

– Uwierzyła mu pani?

– Nie chciałam. Chciałam wierzyć, że miał koszmary, na które w pełni zasłużył, że objadł się słodyczami i miał zły sen. Nawet że ktoś poszedł za nimi do lasu. Ale patrząc na jego twarz, nie mogłam w to uwierzyć, nie mogłam przyjąć łatwego, racjonalnego wytłumaczenia. No i były jeszcze jego oczy. Widział pszczołę unoszącą się nad ostróżkami po drugiej stronie ogrodu. A pod brudem i potem nie miał nawet siniaka. Dziewięciolatek, którego pożegnałam dzień wcześniej, miał podrapane kolana i siniaki. Chłopiec, który wrócił, nie miał na ciele żadnej szramy poza cienką blizną na nadgarstku, jakiej wcześniej nie było.

– Mimo to wielu dorosłych, nawet matek, nie uwierzyłoby dziecku, które wróciło do domu z taką opowieścią.

– Nie powiem, że Cal mnie nie oszukiwał, zdarzało mu się. Ale wtedy wiedziałam, że nie kłamie, mówi prawdę, całą, jaką zna.

– Co pani zrobiła?

– Zabrałam go do domu, kazałam umyć się i przebrać. Zadzwoniłam do jego ojca i sióstr. Spaliłam tort – kompletnie o nim zapomniałam, w ogóle nie słyszałam minutnika. Spaliłabym dom, gdyby Cal nie poczuł spalenizny. Nigdy nie dostał swojej lodowej planety ani dziesięciu świeczek. Do dziś mam o to do siebie żal. Spaliłam jego tort urodzinowy i nigdy nie zdmuchnął dziesięciu świeczek. Czyż to nie głupie?

– Nie, proszę pani – odpowiedziała Quinn z uczuciem, gdy Frannie na nią popatrzyła. – To nie jest głupie.

– Nigdy potem już nie był prawdziwym małym chłopcem. – Frannie westchnęła. – Poszliśmy prosto do O'Dellów, bo Fox i Gage już tam byli. Można powiedzieć, że odbyliśmy naszą pierwszą naradę wojenną.

– Co potem…

– Musimy zanieść ciasto i kawę. Czy mogłabyś zabrać tę tacę? Rozumiejąc, że temat został na razie zamknięty, Quinn podeszła do blatu.

– Oczywiście. Wygląda wspaniale, pani Hawkins. Pomiędzy jękami zachwytu nad szarlotką Quinn zwróciła cały swój urok na Jima Hawkinsa. Była pewna, że Cal unikał jej, jak mógł, od wyprawy do Kamienia Pogan.

– Panie Hawkins, mieszka pan w Hollow przez całe życie.

– Tu się urodziłem i wychowałem. Hawkinsowie mieszkali tutaj, już kiedy ta miejscowość składała się z kilku kamiennych chat.

– Poznałam pana babcię, ona chyba bardzo dobrze zna historię Hollow.

– Nikt nie zna jej lepiej.

– Ludzie mówią, że pan orientuje się w lokalnym rynku nieruchomości, interesach, polityce.

– Chyba tak.

– Więc może będzie mógł pan mi pomóc. – Zerknęła na Cala i posłała jego ojcu promienny uśmiech. – Szukam domu do wynajęcia, czegoś w samym mieście lub tuż obok. Wkrótce przyjedzie moja przyjaciółka i już prawie przekonałam Laylę, żeby została dłużej.

Myślę, że byłoby nam wygodniej i taniej wynająć dom niż mieszkać w hotelu.

– Na jak długo?

– Sześć miesięcy. – Zauważyła lekką zmianę na jego twarzy, podobnie jak marsową minę Cala. – Chcę tu być w lipcu, panie Hawkins, i mam nadzieję, że znajdę dom odpowiedni dla trzech kobiet – najprawdopodobniej trzech – dodała, patrząc wymownie na Laylę.

– Rozumiem, że to przemyślałaś.

– Tak. Zamierzam napisać książkę i chcę położyć akcent w niej między innymi na to, że miasto wciąż istnieje, a tutejsi ludzie – wielu z nich – w nim zostają. Zostają, pieką szarlotkę i zapraszają w niedzielę gości na kolację. Grają w kręgle i chodzą na zakupy. Kłócą się i kochają. Żyją. Jeśli mam dobrze to opisać, chcę być tutaj przed, podczas i po. Dlatego chciałabym wynająć dom.

Jim zjadł trochę szarlotki, popił kawą.

– Tak się składa, że wiem o pewnym domu na High Street, jedną przecznicę od Main. To stary budynek, część zbudowano jeszcze przed wojną secesyjną. Ma cztery sypialnie, trzy łazienki. Ładne werandy z przodu i z tyłu.

Dwa lata temu położono nowy dach. Kuchnia jest malutka, ale połączona z niewielką jadalnią, kanalizacja i ogrzewanie tradycyjne, ale mają tylko pięć lat. Dopiero co odmalowano ściany. Lokatorzy wyprowadzili się miesiąc temu.

– Brzmi idealnie. Dobrze pan zna ten dom.

– Powinienem. Należy do naszej rodziny. Cal, musisz pokazać go Quinn. Może zajrzyjcie tam, gdy będziesz odwoził ją i Laylę do domu? Wiesz, gdzie są klucze.

– Tak – odpowiedział Cal, gdy Quinn obdarzyła go szerokim, promiennym uśmiechem. – Wiem, gdzie są klucze.

Ponieważ takie rozwiązanie wydawało się najbardziej sensowne, Quinn pojechała z Calem, a Fox i Layla za nimi. W samochodzie wyciągnęła nogi i głęboko westchnęła.

– Pozwól mi zacząć od tego, że twoi rodzice są fantastyczni i masz szczęście, że dorastałeś w tak ciepłym, gościnnym domu.

– Zgadzam się.

– Twój tata przypomina skrzyżowanie Warda Cleavera * z Jimmym Stewartem, mogłabym go schrupać jak szarlotkę twojej matki – która jest jak Grace Kelly, Martha Stewart i Julia Child ** w jednym.

Cal uśmiechnął się lekko.

– Spodobałyby im się takie porównania.

– Wiedziałeś o domu na High Street.

– Tak, wiedziałem.

– Wiedziałeś o tym domu i nic mi o nim nie powiedziałeś.

– To prawda. A ty dowiedziałaś się o nim jeszcze przed kolacją, dlatego postarałaś się, żeby ojciec nie dał mi wyboru.

– Właśnie. – Popukała go palcem w ramię. – Domyśliłam się, że mnie tam skieruje. Polubił mnie. Nie powiedziałeś mi o tym domu, bo obawiasz się tego, co mogę napisać o Hawkins Hollow?

– Trochę. Ale raczej miałem nadzieję, że zmienisz zdanie i wyjedziesz. Bo ja też cię polubiłem.

– Lubisz mnie i dlatego chciałbyś, żebym wyjechała?

– Lubię cię, Quinn, i dlatego chciałbym, żebyś była bezpieczna. – Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. – Ale to, co mówiłaś o Hawkins przy szarlotce, bardzo przypominało słowa mojej matki, które dziś do mnie powiedziała. Teraz już nie obawiam się tego, co napiszesz. Ale przez to lubię cię jeszcze bardziej, i w tym tkwi problem.

вернуться

* Ward Cleaver – aktor komediowy, król sitcomów.

вернуться

** Julia Child – autorka znanych książek kucharskich.