Изменить стиль страницы

Benny uśmiechnął się zadowolony. Podobał mu się pomysł ponownych odwiedzin u tego zboczeńca. Wywoła skandal, bardzo mu to pasowało. Tym razem bowiem dla lepszego efektu złoży mu wizytę w pracy.

Wszyscy zamilkli. Zastanawiali się, co oznacza sygnał od Vica. Maura i jej bracia nigdy do końca nie uwierzyli, że wyłączną odpowiedzialność za tamte jatki sprzed lat ponosił Vic, z Tommym B u boku. Ale ostatnio pływali po bezpiecznych wodach i nikt przeciwko nim nie występował. Dopóki Vic nie wychynął na powierzchnię.

Garry’ego nie da się spacyfikować. Chce śmierci za śmierć, natychmiast. Maura umiała czytać w jego myślach.

– Nikt nie będzie niczego robił bez mojego wyraźnego polecenia, jasne? Tym razem musimy zebrać i przeanalizować wszystkie informacje, żeby wreszcie dojść, co tu, do jasnej cholery, jest grane – oświadczyła kategorycznie.

Wszyscy przytaknęli.

– A co z nami, Maura? Czego oczekujesz ode mnie i Jossa?

Głos Toma zabrzmiał nieswojo. I Tommy czuł się nieswojo, przyjmując rozkazy od kobiety, zwłaszcza że niecałe dziesięć godzin wcześniej był z nią w łóżku. Dzielił kobiety na dwie kategorie: takie, z którymi mężczyzna się żeni, i takie, z którymi się nie żeni. Jeszcze nie wiedział, do której zaliczyć Maurę Ryan, ale nie wątpił, że to nie on będzie podejmował decyzję.

– Będziesz robił to samo, co wszyscy inni, Tom – powiedział Garry. – Generalnie to, co ci każą, zrozumiano?

Przełknął tę zniewagę bez słowa. Ale na długo miała mu pozostać w pamięci.

– Przestań, Gal. Mamy dość wrogów na głowie, a ty szukasz nowych.

Maura udzieliła bratu reprymendy ostrym tonem i Tommy musiał przyznać, że panuje nad swoimi braćmi znacznie lepiej niż potrafiłby mężczyzna. Oczywiście z wyjątkiem szlachetnego Michaela. Zabawne: choć zawsze lubił Michaela za życia, martwy działał mu na nerwy. Mówili o nim po jego śmierci, jakby był Mesjaszem. Był bandziorem jak oni wszyscy, nie wyłączając jego samego. Tylko że Ryanowie uważali się za lepszych od całej reszty. To go czasem potwornie wkurwiało. A kiedy teraz zrobiło się gorąco, w ogóle zapomnieli, że stracił dziecko. I czy ktoś z nich pomyślał, jak się po tym czuł? Dla nich to normalka. Tommy B był niezłym sukinsynem, ale w końcu to była jego krew. Ciągle mają swoją pieprzoną rodzinę na ustach, a co z jego rodziną?

Spojrzał na Maurę i domyślił się, że odgadła, co go jątrzy. Uśmiechnęła się do niego ciepło, odpowiedział tym samym.

– Wszyscy kogoś opłakujemy. Niech to nas mobilizuje, a nie osłabia.

Słowa Maury trafiły im do przekonania, a Toma po raz kolejny wprawiła w zdumienie. Sprytnie manipulowała największymi zbirami po tej stronie Watford Gap.

***

Vic Joliff zawsze był podły i bezwzględny w interesach, lecz jego opinię ratowały przebłyski wspaniałomyślności, na jakie potrafił się zdobyć, gdy ktoś znalazł się w kłopotach. No i oczywiście kochał Sandrę i dzieci. Po śmierci żony wszystko się zmieniło, nie pozostało nic ze wspaniałomyślności. Jego matka nazwała go najgorszą kanalią, jaka stąpa po tej ziemi. Wszystko to stąd, że został wykołowany, a nie znosił, gdy go oszukiwano lub wykorzystywano. Ktoś sobie na diabelnie dużo pozwolił, Vic nie zamierzał tego przełknąć. Ni chuja!

Za każdym razem, kiedy o tym myślał, czuł, że mógłby kogoś zamordować gołymi rękami. Powszechnie było wiadomo, że jest do tego zdolny.

Kiedy walczył o powrót do zdrowia, pozostawiony sam sobie z resztką pieniędzy i kontaktów, zniósł to po męsku. Po tym, jak zaprzyjaźniony gliniarz wywiózł go z kraju, przez dwa lata ukrywał się, żyjąc w jakichś dziurach, aż wreszcie poczuł się na siłach, by zacząć deptać po piętach starym kumplom, którzy bez wahania sięgnęli po jego narkotykowe układy i pieniądze, jakby go już nie było. Czekał przyczajony, wydzierając po trochu to, co jeszcze mógł odzyskać. Zadziwiło go, jak wielu ludzi, także spośród niby to najlepszych przyjaciół, pochowało go za życia – i to z niekłamaną radością. Teraz niektórzy z tych ludzi już nie żyli, a pozostali nie ośmieliliby się po raz drugi wejść mu w drogę.

Vic Joliff wrócił. Wrócił, żeby się zemścić.

Czasami, patrząc na blizny na szyi, wpadał w taką wściekłość, że aż go dusiło. Pragnął natychmiastowego odwetu i to najokrutniejszego. Teraz jego życie sprowadzało się tylko do jednego: wytropić bydlaków, którzy mu to zgotowali, niech za to zapłacą.

Za część pieniędzy, które udało mu się odzyskać, kupił willę na Majorce, a na drugim końcu wyspy ulokował matkę i brata. Prawie ich nie widywał. Starał się nie wychodzić z ukrycia, żeby go nie zdemaskowano – taką umowę zawarł z Billingsem – poza tym po śmierci Sandry i zdradach, jakie go spotkały ze strony przyjaciół, stał się samotnikiem. Nie mógł znieść towarzystwa ludzi, nie chciał go i nie potrzebował. Samotność i cierpienie fizyczne spowodowały jednak, że złamał jedną ze swoich najstarszych żelaznych zasad: nie próbować towaru, którym się handluje. Nigdy wcześniej nie brał kokainy zawsze uważał, że jest dla frajerów, ale na wygnaniu stała się jego przyjaciółką, odskocznią i muzą, inspirowała go do snucia błyskotliwych planów.

Po jednej lub dwóch kreskach widział sytuację niezwykle klarownie, a przeprowadzenie obmyślonego rewanżu wydawało mu się najprostszą rzeczą w świecie. Ryanowie, uroiwszy sobie jego winę, zabili mu w odwecie żonę, a teraz tuczyli się dochodami z głównej sieci narkotykowej, którą on powinien trzymać rękach. Był tego bardzo blisko, on i jego wspólnicy. Co prawda z nimi też miał rachunki do wyrównania, ale na razie mogli być użyteczni. Namotał kilka narkotykowych transakcji, nic wielkiego, chciał ich tylko znowu wciągnąć w swoje sieci.

A wszystko dlatego, że Vic Joliff coś sobie przyrzekł. Obiecał sobie, że każdy, kto kiedykolwiek wszedł mu w drogę, pozna na własnej skórze, co znaczy ból i strach. Zmiecie ich z powierzchni ziemi jednego po drugim, a na sam koniec zostawi sobie Królową Dziwkę.

Śmiał się do siebie, najpierw cicho, potem coraz głośniej, stąpając ciężko po parkiecie eleganckiego apartamentu w Dockland, jednej z nieustannie zmienianych dziupli. Nie mógł się doczekać powrotu do biznesu, do życia. Powróci jako Król Vic, będzie brylował wśród gangsterów i wybierał spośród nich członków swojego nowego gangu. Opanuje dystrybucję narkotyków w całym kraju. To dla niego betka. W głowie miał ułożony cały misterny plan.

Żeby nagrodzić samego siebie za przebiegłość, wciągnął kokainę, ale się skrzywił. Fałszują teraz ten towar. Musiał wziąć jeszcze dwie porcje, żeby odzyskać dobry nastrój i równowagę ducha. Po chwili uśmiechał się do siebie na myśl o piekle, jakie rozpęta.

***

Benny z Abulem jechali odwiedzić Billingsa w biurze. Maura nakazała wprawdzie, żeby trzymali się z dala od miejsca pracy inspektora, ale Benny potrafił dla wygody gruchnąć kiedy ponosiła go fantazja. Ubrał się dziś oficjalnie: granatowy garnitur, biała koszula i niebieski krawat. Wyglądał na godnego zaufania młodego człowieka, podobnie Abul. Mieli trudności z zachowaniem powagi, gdy anonsowała ich cywilna sekretarka, przypominająca strach na wróble Benowi nie przeszkadzały brzydkie dziewczyny, pod warunkiem że były zadbane. Ta miała żółtawe zęby i zalatywało od niej potem. Typowy egzemplarz z zasobów policyjnych, pomyślał.

Zastanawiał się, czy Billings ją posuwa. Wiadomo było, że rżnął, co popadło, i nie miał skrupułów. Z tym że ona wyrosła już ze szkolnego mundurka, a jego interesowały małolaty. Gdy zostali wprowadzeni do gabinetu, satysfakcję sprawił im wyraz twarzy Billingsa. Niedowierzanie pomieszane z panicznym strachem. Dokładnie to, co Benny lubił.

– Kompletnie wam odbiło?

Billings odezwał się tak cicho, że Benny i Abul raczej się domyślali, niż słyszeli, co mówił. Benny udał oburzonego.