Изменить стиль страницы

– Nie cieszysz się, że nas widzisz? A my specjalnie do ciebie przyjechaliśmy, prawda, Abul?

Hindus kiwnął głową.

– Jesteś starym niewdzięcznym zboczeńcem, panie Billings. – Benny mówił łagodnie, spokojnie, z uśmiechniętą twarzą. Biurowa hala podzielona była na przeszklone boksy, ale obserwator zza szyby nie zgadłby na podstawie jego zachowania, co się dzieje w środku, tylko twarz Billingsa mogłaby to zdradzić. – Jestem dla ciebie jak dawno niewidziany siostrzeniec – wycedził. – Więc się, do kurwy nędzy, uśmiechaj i przytakuj, gdy będę mówił, co masz robić.

Billings był w szoku i przemknęło mu przez głowę, że po tej wizycie niechybnie trafi do szpitala.

Benny Ryan, jeden z najgłośniejszych przestępców w tym kraju, stał oto przed nim w jego biurze, jakby miał do tego najświętsze prawo.

Pokancerowana, ugotowana w spaghetti ręka Billingsa nie była miłym widokiem dla oczu i odruchowo trzymał ją blisko piersi. Po licznych przeszczepach skóry miał na twarzy tylko niewielkie blizny, ale ręka pozostała niesprawna, wykonywał nią tylko najprostsze ruchy. Odmówił przejścia na wcześniejszą emeryturę, chcąc dociągnąć do dwudziestu lat pracy i uzyskać prawo do pełnych świadczeń. Przyjaciele dopilnowali, żeby jego prośba została uwzględniona. Ale jeśli teraz się dowiedzą, że zgina kark przed tym młodym facetem, który jest odpowiedzialny za jego przedziwny „wypadek”, wszelkie przyjaźnie się skończą.

Słuchał jednak, siląc się na opanowanie.

Benny, ze swoim przerażającym uśmieszkiem na twarzy, mówił niby to przyjaźnie:

– Widzisz, jak nam gładko idzie, nawet ty wczułeś się w rolę. Nie masz wyjścia. A teraz, szacowny panie Billings, rusz no głową i powiedz mi, gdzie według ciebie może przebywać pan Victor Joliff, zwany inaczej Martwą Cipą. Nie musisz mi odpowiadać natychmiast. Łaskawie daję ci dziesięć sekund na pogmeranie w pamięci.

Główny inspektor Billings zapragnął, żeby ziemia się rozstąpiła i pochłonęła go. Jednak nic takiego się nie zdarzyło, więc z przyklejonym do twarzy głupawym uśmieszkiem starał się nie krzyczeć, gdy Benny złapał jego okaleczoną rękę w mocny uchwyt, który mógł wydać się ciekawskiej sekretarce szczególnie serdecznym uściskiem dłoni.

– Paskudnie to wygląda – powiedział Ben. – Może filiżankę herbaty? Zaschło mi w gardle. Abul, włącz czajnik.

– Dobrze! Wszystko wam powiem, choć pewnie to tyle co nic. Notatka z rutynowego śledztwa mówi, że Vica widziano z człowiekiem o nazwisku Stern…

Benny uśmiechnął się promiennie.

– Widzisz, że to nie było takie trudne? Zawsze miło robi się z tobą interesy, panie Billings. Nie wiem, czy daleko byśmy zaszli bez takich ludzi w policji jak ty.

***

Joe Żyd był starym człowiekiem. Miał łysą czaszkę pokrytą plamami wątrobowymi, artretyczne ręce i dziewiętnastoletnią dziewczynę. Była słodką istotką o imieniu Camilla, i stąd jego zaczęto nazywać Charlesem. Bardzo go bawiło, ilekroć ktoś tak się do niego zwracał.

Słynął z pogodnego usposobienia i robił wrażenie poczciwca, ale każdego, kto się dał na to nabrać, czekał szok. Joe był właścicielem chyba wszystkich szulerni i klubów hazardowych w East Endzie. Szedł z duchem czasu, posiadał więc również dwa kluby z tańcem erotycznym – w jednym z nich poznał Camillę – oraz sporo nieruchomości pod developerskie inwestycje. A do tego agencję windykacyjną i złomowisko. Miał swoje dojścia i czerpał zyski z budownictwa komunalnego już od drugiej wojny światowej. Był bogaty jak Krezus i chełpił się tym. Powtarzał, że Camilla jest jego trzecią nieletnią kochanką, ale w łóżku najlepszą ze wszystkich. Kolejny znak czasów. Dzisiaj młode dziewczyny pieprzyłyby się nawet z trupem za marne kilka funciaków. Jego gadki o miłości zawsze wzbudzały śmiech, lecz Joemu to nie przeszkadzało.

Kiedy zobaczył Maurę Ryan, uśmiechnął się ciepło. Zawsze ją lubił, a w każdym razie odkąd uwzięła się na braci Milano, dwóch włoskich zboczeńców, handlarzy lodami, których gorąco nienawidził przez ponad pół życia. Właściwie lubił Maurę bardziej niż wielu innych ludzi. Był też bliskim przyjacielem Michaela i brakowało mu go. Tak samo brakowało mu Joego Ryby i innych ze starej gwardii.

– Maura Ryan! Wyglądasz wspaniale. Siadaj. Czego się napijesz? Ale przede wszystkim, czym mogę ci służyć?

Maura odwzajemniła jego uśmiech. Złożyła mu wizytę na złomowisku, gdzie zawsze można go było spotkać w ciągu dnia. Wystartował z tym w czasie wojny i okazało się żyłą złota. Joe uwielbiał złom, dobrze się czuł w tym biznesie, nie mówiąc już o tym, że ułatwiało to pozbywanie się tych, którzy ośmielili się wkroczyć w strefę jego wpływów.

– Doskonale wyglądasz, chłopie.

Roześmiał się, ukazując zęby stare i pożółkłe, ale, jak z dumą mawiał, własne.

– Co mam na to powiedzieć? Regularnie uprawiam seks i gorąco to polecam.

Rozbawił Maurę, zaśmiewała się ku jego zadowoleniu.

– Wyglądasz, jakbyś potrzebowała więcej śmiechu. Widzę że zanikły ci zmarszczki mimiczne wokół oczu.

– Przynajmniej coś pozytywnego wynika z tego całego szamba.

Teraz z kolei ona jego ubawiła.

– Wy, kobiety, zawsze gonicie za młodością.

– Słyszałam o Camilli, więc ty też masz niezłe osiągnięcia w tym zakresie.

Pośmiali się jeszcze przez chwilę jak starzy przyjaciele, po czym Joe powiedział:

– Prawdę mówiąc, w moim wieku potrzebowałbym samego Arnolda Schwarzeneggera, żeby mi go dźwignął do góry, ale lubię, gdy myślą, że jeszcze jestem na chodzie. Faceci mi zazdroszczą, a kobiety się ze mnie śmieją. Ale jestem stary i w życiu liczą się już dla mnie tylko zadowolone twarze w moim otoczeniu.

Maura zrozumiała, co miał na myśli. W tym wieku człowiekowi zależy jedynie na szacunku innych. Ważne było dla niego, jak go postrzegają inni. Ale zawsze był taki.

– Co mogę dla ciebie zrobić? Znowu kłopoty?

Kiwnęła głową, nie było już uśmiechu w jej oczach. Joe zawsze uważał, że Maura ma najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widział u kobiety. Głęboko osadzone i wspaniale niebieskie, o takich oczach mogłaby marzyć każda przedstawicielka płci pięknej. Teraz miały stalowy odcień, wyzierał z nich smutek. Ten smutek był w nich od lat. Zastanawiał się, czy Maura zdaje sobie z tego sprawę.

– Kłopoty przez wielkie K, Joe. Vic Joliff chodzi luzem i rzuca groźby pod moim adresem.

Joe Żyd westchnął.

– Vic to duży kaliber, Maura. Ale to stara śpiewka, co?

– On uważa, że ja wiem, kto zabił jego żonę.

– A nie wiesz?

Maura westchnęła. Cała rodzina włożyła wiele trudu w rozgłaszanie wieści o dokonaniu przez Tommy’ego B serii zabójstw, a mimo to w kryminalnym półświatku górę wzięło stare powiedzenie „nie ma dymu bez ognia”.

– Nie myślisz chyba, że mogłabym mieć coś wspólnego z zabiciem jakiegokolwiek cywila. Miej trochę wiary we mnie po tylu latach przyjaźni.

Odpowiedział delikatnie:

– Może ty osobiście nie, ale ktoś z twojego otoczenia?

Zmarszczyła brwi.

– To znaczy?

Twarda nuta w jej głosie natychmiast przypomniała mu, z kim ma do czynienia, zmusił się więc do wątłego uśmiechu. Zahartowała się i stwardniała w bardzo młodym wieku, taki los był jej pisany. A pamiętał jeszcze, jak jej brat, Michael, woził ją ze sobą, gdy zbierał haracze – była wtedy takim ślicznym, dobrym dzieckiem. Teraz wzbudzała postrach wśród gangsterów.

Wzruszył ramionami.

– Niby skąd mam wiedzieć? To było tylko retoryczne pytanie.

– Mój brat Garry dałby ci retorycznego kuksańca w ucho, gdyby to słyszał, wiesz?

Skwitował tę groźbę uśmiechem. Nie znalazł lepszej odpowiedzi. Jednak zasmucił go fakt, że on i Maura rozmawiają w taki sposób po tylu latach znajomości.

Uśmiechnęła się chłodno.

– A co z Rebekką Kowolski? Pamiętasz ją? Zalazła komuś za skórę, co?

Rozłożył ręce.

– Rebekka, Rebekka… zawsze mnie o nią pytasz. Mówiłem ci już kiedyś, że to zachłanna kobieta, chciała żyć jak księżniczka, a jej mąż przynosił żebracze pieniądze. Uwikłała się w interesy z rosyjskimi lichwiarzami. To była okropna tragedia. Co więcej mogę powiedzieć? Nie miała nic wspólnego z twoimi kłopotami, klnę się na własne życie.