Изменить стиль страницы

– Dlaczego twoim zdaniem tak się musiał namęczyć, żeby wreszcie dopiąć swego? – spytała Maggie, niespecjalnie spodziewając się trafiającej w sedno odpowiedzi.

– Bo dziewczyna dała mu nieźle popalić – zasugerowała Racine.

Denatka była niewysoka, poniżej metra sześćdziesięciu, i Maggie wątpiła, by była zdolna do stanowczej obrony.

– Może jemu wcale nie zależało, żeby szybko osiągnąć ostateczny cel. – Tully zdumiał Maggie swoją nieśmiałą uwagą. Stał blisko, zaglądał jej przez ramię.

– Chcesz powiedzieć, że zamierzał tylko spowodować, by straciła przytomność? – spytała Racine.

Maggie starała się nie dać zbić z tropu. Przycisnęła przezroczystą taśmę do skóry dziewczyny, wpychając ją do jednego z głębszych śladów duszenia.

– Mógł się podniecać, patrząc na jej powolne umieranie – mówił dalej Tully, dokładnie powtarzając myśli Maggie, która zaraz podjęła:

– To by tłumaczyło, dlaczego umarła w pozycji siedzącej. Może to także część jego chorej gry.

– Co robisz z tą taśmą? – zainteresowała się Racine.

A więc pani detektyw przyznaje się nareszcie, że jest coś, czego nie wie. Maggie uniosła taśmę, a Stan podstawił slajd, żeby mogła ją do niego przyczepić. Kiedy taśma była już zabezpieczona, Maggie podniosła ją do światła.

– Zależnie od tego, czym posłużył się morderca, czasami udaje się zebrać jakiś materiał ze śladów po duszeniu.

– Zakładając, że używał sznura albo kawałka materiału – dodał Tully.

– Jakiegokolwiek materiału, nawet nylonu. To nie była raczej tkanina. Ale jest tu coś dziwnego. Wygląda jak brokat.

– Brokat? – zainteresował się Stan.

Podała mu slajd i pochyliła się z powrotem nad szyją dziewczyny.

– Musiał użyć czegoś cienkiego i mocnego. – Maggie włożyła świeżą parę rękawiczek. – Zapewne sznurka. Sznurka do bielizny. – Przyglądała się szyi z obu boków. – Nie widać śladów żadnego węzła.

– Czy to coś znaczy? – spytał Tully.

– To może nam pomóc, pod warunkiem, że nie jest debiutantem. Możemy porównać to z tym, co mamy już w naszym archiwum. Zdarza się, że mordercy za każdym razem używają tego samego rodzaju węzła. To właśnie dzięki temu udało się zidentyfikować Dusiciela z Bostonu. Przy wszystkich trzynastu ofiarach posługiwał się tym samym węzłem.

– O’Dell, ty to znasz te wszystkie detale dotyczące seryjnych morderców – znów zaatakowała ją Racine.

Maggie wiedziała, że w gruncie rzeczy miał to być taki ot sobie żarcik, ale mimo wszystko odwarknęła:

– Nie zaszkodziłoby, gdybyś też coś na ten temat wiedziała. Bo mordercy to wiedzą. – Powiedziawszy to, natychmiast pożałowała swoich słów.

– Może powinnam skoczyć do Quantico i wziąć u ciebie kilka lekcji.

No, cudnie, pomyślała Maggie. Tego jej tylko brakowało – uczyć Julię Racine. A może ona naprawdę na to liczy? Czyżby miała ambicję zostać agentką FBI? Maggie odsunęła od siebie tę myśl, koncentrując się na denatce.

Przejechała palcem wskazującym po głębokiej czerwonej szramie. I wtedy zobaczyła guz. A raczej nie guz, tylko opuchliznę w dołku na szyi.

– Moment. Stan, zaglądałeś jej do gardła?

– Jeszcze nie. Ale i tak musimy zrobić odcisk zębów, jeśli nie ma dokumentu tożsamości.

– Moim zdaniem ona ma coś w gardle.

Zawahała się. Obaj mężczyźni i Racine pochylili się nad ciałem, patrząc uważnie. Gdy tylko Maggie udało się otworzyć usta dziewczyny, poczuła jakiś zapach. Słodki zapach migdałów. Raz jeszcze niezdecydowanie spojrzała na Stana.

– Czujesz to?

Koroner wciągnął powietrze. Maggie zdawała sobie sprawę, że nie każdy wyczuje tę woń, najwyżej jakieś pięćdziesiąt procent ludzi. Odpowiedź, ze znakiem zapytania, nadeszła od Tully’ego.

– Cyjanek?

Maggie głęboko wsadziła palec wskazujący do ust dziewczyny, a po chwili wyjęła częściowo rozpuszczoną kapsułkę. Stan już trzymał otwarty plastikowy woreczek.

– Jakaś mania ostatnio z tym cyjankiem potasu czy co? – powiedział, i zaraz zauważył ostrzegawcze spojrzenie Maggie.

– Co za szalony sukinsyn podaje ofierze kapsułkę z cyjankiem, kiedy ją już udusił? A może to cyjanek spowodował zgon? – zniecierpliwiła się Racine. Nie zauważyła wymiany spojrzeń między Maggie i Wenhoffem, którzy rozpoznali czerwono-białą kapsułkę. Była jeszcze w takim stanie, że pozostał na niej ślad marki, ten sam, który miały kapsułki znalezione u chłopców z domu letniskowego w poprzednim tygodniu.

– Jeszcze tego nie wiem – odparł w końcu Stan.

Był już mocno poirytowany, ale jednak utrzymał język za zębami. Dobrze odczytał spojrzenie Maggie. Jeżeli istnieje jakiś związek między tamtymi chłopcami a tą dziewczyną, Racine i tak wkrótce się o tym dowie. Lecz na razie była to jedna z niewielu informacji, które udało im się zachować wyłącznie dla siebie i ukryć przed mediami. Maggie chciała, żeby tak pozostało jak najdłużej.

– Miała usta zaklejone taśmą – kontynuował Stan. – Taśmą izolacyjną.

– Pewnie wsadził jej do ust kapsułkę i zakleił je taśmą, kiedy już straciła przytomność – mówił Tully, starając się znaleźć wyjaśnienie, dlaczego kapsułka była częściowo rozpuszczona. Żeby tak się stało, gruczoły ślinowe dziewczyny musiały jeszcze przez jakiś czas pracować.

Maggie popatrzyła na niego. Widziała, że i on zidentyfikował kapsułkę, i odgadł, co się działo. A więc tylko Racine była nieświadoma. Niezły plan gry. Maggie nie czuła się ani trochę winna, że zataja pewne fakty przed panią detektyw, zwłaszcza po ich poprzednim wspólnym doświadczeniu.

– Chyba przesadził – uznała Racine.

– Albo chciał się zabezpieczyć. – Wenhoff grał dalej.

– Nie chciałabym przeszkadzać waszej burzy mózgów – wtrąciła Maggie – ale jest jeszcze coś. Stan, mógłbyś mi podać kleszcze?

Otworzyła usta dziewczyny tak szeroko, jak tylko pozwalały szczęki zmarłej, i mrużąc oczy, usiłowała wypatrzyć, co zatyka gardło w połowie drogi. W końcu wyciągnęła coś zakrwawionego i pogniecionego, ale mimo wszystko dającego się rozpoznać.

– Zdaje się, że znalazłam dokument tożsamości – stwierdziła Maggie, pokazując prawie kompletnie zniszczone prawo jazdy.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Tully popijał colę, ciesząc się chwilą przerwy. Wenhoff poszedł z prawem jazdy siedemnastoletniej denatki i jej odciskami palców na górę do laboratorium. Tully był pewien, że Virginia Brier nie była wcześniej notowana, nie uciekała z domu, w ogóle nic z tych rzeczy. Jej wydepilowana skóra i ślady listopadowej opalenizny świadczyły raczej o tym, że nie można jej zaliczyć do typowych ofiar wysokiego ryzyka. Nie była prostytutką, wyrzutkiem ani bezdomnym dzieckiem ulicy. Domyślał się, że dziewczyna pochodzi z przyzwoitego domu, ze średniej lub wyższej klasy. Gdzieś tam rodzice czekają wciąż na jej powrót do domu i popadają w szaleństwo, bo za wcześnie jeszcze, by zgłosić zaginięcie. Przypomniał sobie, jak czekał na Emmę poprzedniego wieczoru. Spóźniła się tylko dwadzieścia minut, ale…

– Hej, Tully? – O’Dell patrzyła za niego z troską. – Nic ci nie jest?

– Nie, wszystko w porządku. Jestem tylko zmęczony, wczoraj wieczorem się zasiedziałem.

– Tak? A co, gorąca randka? – Racine usiadła na pustym blacie, długie nogi pozwoliły jej zrobić to jednym gładkim ruchem.

– Oglądaliśmy z córką „Okno na podwórze”.

– Z Jimmym Stewardem i Grace Kelly? Uwielbiam ten film. Nie wiedziałam, że jesteś żonaty, Tully.

– Rozwiedziony.

– Och, wybacz. – Racine posłała mu uśmiech, jakby się ucieszyła.

Zwykle w takich wypadkach ludzie mamroczą jakieś przeprosiny, czego zresztą też nie rozumiał.

Przeniósł wzrok na O’Dell. Udawała, że jest zajęta woreczkami z dowodami i nie zwraca uwagi na flirtowanie Racine. Tak przynajmniej sądził Tully: że Racine z nim flirtuje. Nigdy nie był w tym dobry, często zdarzało się, że nawet tego nie dostrzegał. Dobrze chociaż, że O’Dell stara się być miła dla pani detektyw, jakby chciała w ten sposób wynagrodzić jej to, że została przed nią zatajona pełna wiedza o kapsułkach z cyjankiem. Zresztą nie był wcale przekonany, czy dobrze robią, ukrywając to przed nią. Przecież to Racine prowadzi tę sprawę, a oni są tylko konsultantami.