Изменить стиль страницы

Wyczuła ogrom domu, oceniła jego wysokość po brzmieniu echa zamykanych drzwi furgonetki.

– Cztery kroki po trawie. Później będzie rampa – powiedział Dolarhyde.

Wzięła go pod rękę. Przebiegł go dreszcz. Wilgoć potu pod bawełnianą tkaniną.

– Rzeczywiście, masz tutaj podjazd. Po co?

– Kiedyś był tu dom starców.

– Ale teraz już nie?

– Nie.

– Wydaje się chłodny i wysoki – oświadczyła w salonie. Powietrze jak w muzeum. O, czyżby to było kadzidło? W oddali tykanie zegara. – To duży dom, prawda? Ile ma pokoi?

– Czternaście.

– Jest stary. I wszystkie sprzęty też są stare. – Otarła się o ozdobiony frędzlami abażur lampy i musnęła go palcami.

Nieśmiały pan Dolarhyde. Doskonale wiedziała, że podniecił go jej widok z tygrysem; gdy opuszczając salę zabiegową ujęła go pod rękę, dygotał jak koń wyścigowy.

Zorganizowanie tej wycieczki to elegancki gest z jego strony. Może również wymowny, tego nie była pewna.

– Martini?

– Pozwól, że pójdę z tobą i sama je przygotuję – powiedziała zrzucając buty.

Strzepnęła z palca odrobinę wermutu do kieliszka. Do tego dwie i pół uncji dżinu i dwie oliwki. Szybko znalazła w tym domu punkty orientacyjne: tykający zegar, szum aparatu klimatyzacyjnego pod oknem. Podłoga koło drzwi kuchennych była rozgrzana, prawdopodobnie przez popołudniowe słońce. Zaprowadził ją do wielkiego fotela. Sam przysiadł na kanapie.

Powietrze było naładowane elektrycznością. Zdawało się, że na mgnienie oka utrwala ślad każdego ruchu, jak fosforyzujące morze. Ona odstawiła szklankę na podręczny stolik; on włączył muzykę.

Dolarhydeowi pokój wydawał się odmieniony. Reba była pierwszą osobą, na której towarzystwo w tym domu zgodził się dobrowolnie; teraz pokój podzielił się na jej część i jego.

Muzyka, Debussy, i przygaszone światło.

Zapytał ją o Denver. Opowiedziała mu to i owo, ale z roztargnieniem, jak gdyby myślami błądziła gdzie indziej. Opisał jej dom i otoczone żywopłotem podwórko. Ale nie czuli potrzeby rozmowy.

W ciszy, kiedy zmieniał płytę, powiedziała nagle:

– Ten cudowny tygrys, ten dom… jesteś pełen niespodzianek, D. Tak naprawdę, to chyba nikt cię nie zna.

– A pytałaś ich?

– Kogo?

– Kogokolwiek.

– Nie.

– Więc skąd wiesz, że nikt mnie nie zna? – Skoncentrowany na prawidłowej wymowie, powiedział to tonem zupełnie neutralnym.

– Wiesz, kilka kobiet z Gateway widziało nas kiedyś, jak wsiadałam do twojej furgonetki. Człowieku, z ciekawości omal nie pękły. Ni stąd, ni zowąd miałam nagle towarzystwo przy automacie z coca-colą.

– Czego się chciały dowiedzieć?

– No, liczyły na jakieś zawiesiste plotki. A jak się przekonały, że nic z tego, odeszły. Tak tylko próbowały coś wywąchać.

– I co powiedziały?

Zamierzała przedstawić nachalną ciekawość kobiet jako żart wymierzony przeciw sobie. Ale jakoś nie wyszło.

– Wszystko je ciekawi – odparła. – Uważają, że jesteś bardzo interesujący i tajemniczy. Patrz, jaki komplement.

– Czy mówiły ci, jak wyglądam?

Zrobił to bardzo zgrabnie, pytanie zabrzmiało jak rzucone od niechcenia, ale Reba wiedziała, że to nie żarty. Podjęła rękawicę.

– Ja ich nie pytałam. Ale owszem, mówiły, jak według nich wyglądasz. Chcesz usłyszeć? Dosłownie? Bo jeśli nie, to nie proś. – Była pewna, że jednak spyta.

Milczenie.

Nagle Reba poczuła, że jest sama, że miejsce, gdzie przed chwilą stał Dolarhyde, jest więcej niż puste, jak czarna dziura, która połyka wszystko i nic nie wydziela. Wiedziała; że nie mógł wyjść z pokoju tak, żeby go nie usłyszała.

– Chyba ci jednak powiem – stwierdziła. – Jest w tobie jakaś twarda i nieustępliwa schludność, która im się podoba. Mówiły, że jesteś wspaniale zbudowany. – Było jasne, że nie może na tym poprzestać. – Mówią, że jesteś przewrażliwiony na punkcie swojej twarzy, ale że niepotrzebnie. Na przykład: „o, idzie ten wariat ze sztuczną szczęką".

– To Eileen, mam rację?

– Eileen.

Aha, nareszcie sygnał zwrotny. Czuła się teraz jak radio-astronom.

Była doskonałą parodystką. Mogła zaskakująco wiernie naśladować głos i sposób mówienia Eileen, ale była za mądra, żeby naśladować czyjąś wymowę w obecności Dolarhyde. Zacytowała więc Eileen, jak gdyby czytała z kartki.

– „To całkiem przystojny facet. Jak Boga kocham, chodziłam z wieloma gorszymi. Raz się nosiłam z takim hokeistą – grał chyba dla „Niebieskich" – co miał zagłębienie w wardze, bo mu się dziąsło zapadło. Oni wszyscy to mają, ci hokeiści. Wiecie, to takie no, męskie. Moim zdaniem pan D. ma najładniejszą cerę, jaką kiedykolwiek widziałam, i nie wiem, co bym dała za takie włosy". No i co? Zadowolony? Aha, i pytała mnie jeszcze, czy rzeczywiście jesteś taki silny, na jakiego wyglądasz.

– I co?

– Powiedziałam, że nie wiem. – Dopiła wermut i wstała.-Gdzie ty właściwie jesteś, u licha? – Usłyszała, jak przechodzi pomiędzy nią a kolumną od stereo. – A, tu jesteś. Chcesz wiedzieć, co ja o tym myślę?

Odszukała palcami jego usta i pocałowała go, przyciskając lekko wargi do jego zaciśniętych zębów. Natychmiast zauważyła, że jest taki sztywny przez nieśmiałość, a nie odrazę.

Był zaskoczony.

– No, to może byś mnie tak zaprowadził do łazienki?

Ujęła go pod ramię i ruszyli korytarzem.

– Wrócę sama.

W łazience przygładziła włosy i przesunęła palcami wzdłuż krawędzi umywalki, szukając pasty do zębów i płynu do ust. Próbowała odszukać drzwiczki szafki z lekarstwami i stwierdziła, że nie ma żadnych drzwiczek, a tylko same zawiasy i odsłonięte półki. Wystrzegając się brzytwy, ostrożnie dotykała leżących tam przedmiotów, aż wreszcie znalazła butelkę. Zdjęła nakrętkę, powąchała, by się przekonać, czy o to jej chodzi, i przepłukała usta.

Po powrocie do salonu usłyszała znajomy dźwięk: szum przewijającego taśmę projektora.

– Muszę jeszcze przez chwilę popracować – wyjaśnił Dolarhyde, podając jej nową szklaneczkę martini.

– Oczywiście – powiedziała. Nie wiedziała, jak to rozumieć. – Jeżeli przeszkadzam ci w pracy, to sobie pójdę. Czy da się tu wezwać taksówkę?

– Nie. Chcę, żebyś została. Naprawdę. Muszę tylko przejrzeć jeden film. To nie potrwa długo.

Chciał ją posadzić w wielkim fotelu, ale ona wiedziała, gdzie jest kanapa i podeszła do niej.

– Czy ten film ma ścieżkę dźwiękową?

– Nie.

– A mogę dalej słuchać muzyki?

– Uhm.

Odnotowała jego zainteresowanie. Chciał, żeby została, był tylko przestraszony. A przecież nie miał powodu do obaw. No nic. Usiadła.

Martini było cudownie chłodne i orzeźwiające.

Dolarhyde przysiadł na drugim końcu kanapy. Pod jego ciężarem lód w szklance dziewczyny zagrzechotał. Projektor wciąż przewijał taśmę.

– Wyciągnęłabym się na chwilę, jeśli nie masz nic przeciwko temu – rzekła. – Nie, nie przesuwaj się, mam mnóstwo miejsca. Obudź mnie, gdybym się zdrzemnęła, dobrze?

Położyła się na kanapie, trzymając szklaneczkę na brzuchu. Koniuszkami włosów muskała jego rękę spoczywającą wzdłuż uda.

Nacisnął przycisk pilota i rozpoczął się film.

Dolarhyde chciał obejrzeć swój film z Leedsami albo Jacobimi w obecności tej kobiety. Chciał spoglądać bez przerwy to na ekran, to na Rebę. Wiedział, że ona nigdy niczego takiego nie przeżyje. Kobiety widziały ją, jak wsiadała do jego furgonetki. Wybij to sobie z głowy. Kobiety was widziały.

Obejrzy więc swój film o Shermanach – następnych, których odwiedzi. Zobaczy obietnicę przyszłej ulgi, i to w obecności Reby, przyglądając jej się do woli.

Na ekranie Nowy dom – tytuł wypisany drobnymi monetami na tekturowym opakowaniu koszuli. Dalekie ujęcie pani Sherman i dzieci. Zabawa w basenie. Pani Sherman trzyma się drabinki i patrzy w górę, ku kamerze. Jej błyszczące, wilgotne piersi pęcznieją nad stanikiem kostiumu, a blade nogi wykonują ruchy nożyc.

Dolarhyde był dumny ze swego opanowania. Będzie rozmyślał o tym filmie, a nie o tym drugim. W myślach jednak zaczął przemawiać do pani Sherman tak, jak mówił do Valerie Leeds w Atlancie.