Och, ach.
Czyżby o to chodziło? Seks w hotelu trudno uznać za podstawę do orzeczenia, że nie nadajesz się na rodzica, ale narkotyki? Czym lepiej zrównoważyć szale, jak ujął to Felder? Pokazaniem, że matka pali, wciąga krechy albo szprycuje się w pokoju hotelowym. Jakie wrażenie wywrze to na sędzim?
Lecz zaraz potem okazało się, że był w błędzie.
Drzwi pokoju hotelowego otworzyły się i weszła Emily.
Sama. Rozejrzała się niepewnie. Usiadła na łóżku, ale wstała. Zaczęła chodzić. Usiadła. Znów zaczęła chodzić. Zajrzała do łazienki, szybko z niej wyszła, nie spoczęła. Brała w palce wszystkie napotkane przedmioty – hotelowe broszury, kartę dań, program telewizyjny.
– Nie ma dźwięku? – spytał Myron.
Marty Felder pokręcił przecząco głową. W dalszym ciągu nie patrzył na ekran.
Myron śledził jak skamieniały dalszy ciąg nerwowego rytuału Emily. Nagle zamarła i zwróciła się w stronę drzwi. Z pewnością usłyszała pukanie. Podeszła do nich ostrożnie. W poszukiwaniu idealnego kochanka, pana Goodbara? Być może. Ale kiedy przekręciła gałkę i drzwi się otworzyły, zrozumiał, że znowu się pomylił. To nie pan Goodbar wszedł do pokoju.
Weszła pani Goodbar.
Kobiety chwilę rozmawiały. Z minibarku wzięły coś do picia. A potem zaczęły się rozbierać. Myrona ścisnęło w żołądku. Nim trafiły do łóżka, zobaczył aż za dużo.
– Wyłącz – poprosił.
Felder spełnił prośbę, wciąż nie patrząc na ekran.
– Mówiłem serio – rzekł. – Nie jestem z tego dumny.
– Jesteś wielki – powiedział Myron.
Wreszcie zrozumiał zajadłą wrogość Emily. Nagrano ją in flagranti – nie z mężczyzną, lecz z kobietą. Wprawdzie jej czyn nie był występkiem w oczach prawa, ale z pewnością wpłynąłby na decyzje większości sędziów. Taki już był ten świat. A skoro już o tym mowa, to Myron znał panią Goodbar pod innym przydomkiem – „Łomot”.
ROZDZIAŁ 29
Wrócił do agencji, zastanawiając się, co to wszystko znaczy. Po pierwsze, rola Łomot w tej sprawie nie była marginalna. Ale jaka? Uczestniczyła w spisku przeciwko Emily? A może ją także nagrano bez jej wiedzy? Były kochankami czy też spotkały się jednorazowo? Felder twierdził, że nie wie. Nagranie – w każdym razie fragment, który obejrzał – nie świadczyłoby kobiety łączyła duża zażyłość, ale w końcu nie był znawcą zagadnienia.
Przeciął Pięćdziesiątą Ulicę. Albinos w czapce Metsów i żółtych bokserkach włożonych na porwane dżinsy grał na hinduskim sitarze. Głosem przypominającym głosy starych Chinek z zaplecza pralni śpiewał klasyczną piosenkę Paper Lace z lat siedemdziesiątych, The Night Chicago Died. Oprócz instrumentu artysta miał puszkę, stos kaset i karton z napisem: „Autentyczny Benny i jego magiczny sitar, tylko 10 $”. Autentyczny? Akurat. Farbowany albinos, sitar, zmodulowana amplitudowo muzyka lat siedemdziesiątych? Dziękuję, postoję.
Benny uśmiechnął się do niego. Gdy doszedł do fragmentu, w którym syn dowiaduje się, że zginęło stu policjantów – w tym być może jego ojciec – zaszlochał. Wzruszające. Myron wcisnął mu do puszki dolara i przeszedł na drugą stronę ulicy, powracając myślami do nagrania z Emily i Maggie Łomot. Czy było ważne? Oglądając taśmę, czuł się jak obleśny typ, a odtwarzając ją w głowie, czuł się tak samo. Jeśli chodzi o Emily, był to zapewne tylko dziwaczny wybryk. Co mogło go łączyć ze śmiercią Liz Gorman? Nie dostrzegał związku. Nie potrafił też połączyć Liz Gorman z nałogiem Grega i jej roli w całej tej sprawie.
W każdym razie z nagraniem tym wiązało się kilka ważnych kwestii. Po pierwsze, zarzuty wobec Grega o krzywdzenie dzieci. Czy miały jakieś podstawy, czy też była to, jak wskazał Marty Felder, bezpardonowa zagrywka adwokatki reprezentującej Emily? Emily przyznała się przecież, że gotowa jest na wszystko, byleby zachować dzieci. Nawet zabić. Jak zareagowała na wieść o tej taśmie wideo? Do czego mogłaby się posunąć w reakcji na tak skandaliczne pogwałcenie prywatności?
Myron wszedł do biurowca na Park Avenue. Wymienił krótki windowy uśmiech z młodą kobietą w stroju biurowym. W kabinie jechało tanią wodą kolońską, którą szczędzący czasu na prysznic faceci zlewają się tak obficie, jakby lukrowali weselny tort. Młoda kobieta pociągnęła nosem i spojrzała znacząco.
– To nie ja – zapewnił Myron.
Chyba jej nie przekonał. Być może za ten afront dla zmysłu powonienia potępiała całą męską płeć. W tych okolicznościach nie należało jej się dziwić.
– Niech pani wstrzyma oddech – poradził.
Twarz miała zieloną jak wodorosty.
– Dzień dobry – powitała go z uśmiechem Esperanza, kiedy wszedł do biura.
– O nie.
– Co nie?
– Pierwszy raz mówisz mi dzień dobry. Pierwszy raz w życiu.
– Bynajmniej. Pokręcił głową.
– Et tu, Esperanza? – spytał.
– O czym ty mówisz?
– Przecież słyszałaś, co się stało wczoraj. Dlatego starasz się być dla mnie, chyba wolno mi tak powiedzieć, miła.
W jej oczach zapłonął ogień.
– Myślisz, że obchodzi mnie wczorajszy mecz? To, że dawałeś plamę za plamą?
– Za późno – odparł, kręcąc głową. – Obchodzi cię. – Nie obchodzi. Byłeś do bani. Zapomnij o tym.
– Znów mnie pocieszasz.
– Pocieszam cię?! Byłeś do bani. Do bani!!! Zagrałeś żałośnie. Wstydziłam się, że cię znam. Wchodząc tu, zakrywałam twarz.
Pochylił się i pocałował ją w policzek. Wytarła go wierzchem dłoni.
– Teraz będę musiała wziąć zastrzyk na wszy.
– Nie mam wszy. Słowo.
– Ani mnie to ziębi, ani grzeje.
Zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę.
– RepSport MB… A, tak, Jason, jest tu. Chwileczkę. – Zakryła mikrofon dłonią. – Jason Blair.
– Ten patafian, co powiedział, że masz ładny tyłek?
Skinęła głową.
– Przypomnij mu o moich nogach – dodała.
– Porozmawiam z gabinetu. Co to? – zainteresował się, dostrzegając zdjęcie na wierzchu pliku dokumentów leżących na biurku.
– Akta Brygady Kruka – wyjaśniła.
Wziął gruboziarniste zdjęcie zrobione w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym trzecim, jedyne, na którym była cała siódemka. Szybko odnalazł Liz Gorman. Nie przyjrzał jej się dobrze, ale jeden rzut oka wystarczył do stwierdzenia, że nikt nie mógłby rozpoznać w niej Carli.
– Mogę je zatrzymać na kilka minut? – spytał.
– Proszę bardzo.
Wszedł do gabinetu i odebrał telefon.
– O co chodzi, Jason? – spytał.
– Gdzie się włóczysz, jak rany?
– U mnie jako tako. A u ciebie?
– Nie pogrywaj ze mną, Myron. Powierzyłeś sprawę, mojego kontraktu tej małej i go spaprała. Mam ochotę odejść z MB.
– Uspokój się, Jason. Jak to spaprała?
– To ty nie wiesz?
Blairowi z niedowierzania załamał się głos.
– Nie.
– Dopinamy mój kontrakt z Red Sox, tak?
– Tak.
– Chcę pozostać w Bostonie. Obaj to wiemy. Ale trzeba narobić hałasu, że odchodzę. Żeby podbić wysokość kontraktu. Sam powiedziałeś: „Niech myślą, że chcesz zmienić zespół”. Jestem wolnym elektronem. Tak musimy zrobić, nie?
– Tak.
– Nie mogą się dowiedzieć, że chcę pozostać w drużynie, tak?
– Owszem. Do pewnego stopnia.
– Chrzanić stopień! Następnego dnia mój sąsiad kibic dostaje list od Sox, w którym proszą, żeby odnowił abonament. Zgadnij, czyje zdjęcie jest w reklamówce przy informacji o moim powrocie? No? Domyśl się.
– Twoje, Jason?
– Jasne, że moje! Dzwonię więc do tej zgrabnej dupci…
– Prócz tego ma świetne nogi.
– Co?!
– Nogi. Nie jest wysoka, więc nie są długie, ale zgrabne.
– Dość tych pierdoł, Myron. Posłuchaj. Mówi mi, że Skarpety zadzwoniły z prośbą, czy mogą zamieścić moje zdjęcie w reklamie, choć nie podpisałem kontraktu. A ta co? Zamieszczajcie! Zamieszczajcie śmiało, kurwa mać! I co sobie myślą te dupki z Red Sox, ha? Powiem ci. Myślą, że podpiszę z nimi kontrakt tak czy siak! Straciliśmy przez nią środki nacisku!