Myron doszedł do wniosku, że prawdziwe życie niewiele się różni od przygnębiających reklam towarzystw ubezpieczeniowych.
Niektórzy z dawnych sąsiadów pozostali. Łatwo było odróżnić ich domy, ponieważ – choć ich dzieci dorosły – dodali przybudówki, ładne werandy i dbali o trawniki. Tak zrobili Braunowie i Goldbergowie. No i naturalnie Ellen i Al Bolitarowie.
Myron wprowadził forda taurusa na podjazd, przeszukując reflektorami podwórko przed domem, jakby to był teren więzienia po ucieczce więźniów. Zaparkował na asfalcie blisko obręczy kosza, zgasił silnik i przez chwilę się w nią wpatrywał. Przed oczami stanął mu ojciec, podnoszący go w górę, by mógł sięgnąć siatki. Nie potrafił powiedzieć, skąd się wyłonił ów obraz – z pamięci czy wyobraźni. Nieważne.
Kiedy ruszył do drzwi, wykrywacz ruchu zapalił światła przed domem. Mimo że detektory zainstalowano trzy lata temu, wciąż budziły nabożny podziw rodziców, uważających ów wynalazek za równy odkryciu sposobu rozniecania ognia. Po zamontowaniu wykrywaczy ruchu mama z tatą godzinami z rozkoszą wypróbowywali mechanizm. Sprawdzali, czy da się uniknąć jego bacznego oka, lub poruszali się bardzo wolno w nadziei, że przechytrzą czujniki. Czasem w życiu najważniejsze są małe przyjemności.
Rodzice siedzieli w kuchni. Gdy wszedł, natychmiast udali, że są czymś zajęci.
– Cześć – powiedział.
Spojrzeli na niego z pochylonymi głowami i zatroskaniem w oczach.
– Cześć, kochanie – odpowiedziała mama.
– Cześć, Myron – powiedział tata.
– Wcześniej wróciliście z Europy.
Skinęli głowami z minami winowajców.
– Chcieliśmy zobaczyć, jak grasz – wyjaśniła mama tak ostrożnie, jakby szła po cienkim lodzie z lampą lutowniczą.
– A jak tam wasza wycieczka? – zagadnął.
– Cudowna – odparł tata.
– Wspaniała – dodała mama. – Karmili nas fantastycznie.
– Ale porcje były małe – zaznaczył tata.
– Małe porcje, co ty gadasz? – obruszyła się mama.
– Ja tylko wyrażam opinię, Ellen. Jedzenie było dobre, ale porcje małe.
– Ważyłeś je, mierzyłeś? Jak to małe?
– Mała porcja to mała porcja, widać na pierwszy rzut oka. Te były małe.
– Małe! Tak jakby potrzebował większych! Ten człowiek je za dwóch! Nie zawadziłoby, gdybyś zrzucił z pięć kilo, Al.
– Ja? Ja nie tyję.
– Nie? Spodnie masz już tak obcisłe jak tancerze w filmie rewiowym.
– Na wycieczce zdejmowałaś je ze mnie bez najmniejszego problemu.
Tata mrugnął do mamy.
– Al! – krzyknęła, lecz na twarzy miała uśmiech. – Nie przy dziecku! Co z tobą?!
Tata spojrzał na Myrona i rozłożył ręce.
– Byliśmy w Wenecji – rzekł tonem wyjaśnienia. – W Rzymie.
– Nic więcej nie mów – powiedział Myron. – Proszą. Kiedy przestali się śmiać, mama spytała ściszonym głosem:
– Dobrze się czujesz, kochanie?
– Nic mi nie jest – odparł.
– Naprawdę?
– Naprawdę.
– Nieźle ci dziś poszło – zaczął tata. – Kilka razy celnie podałeś do T.C. pod kosz. To były piękne podania. Inteligentne.
Myron zawsze mógł liczyć, że ojciec dostrzeże plusy w jego grze.
– Niestety, zagrałem jak noga.
– Myślisz, że mówię to, żeby ci poprawić samopoczucie?
– Ja to wiem.
– Nieważne – wycofał się tata. – Nigdy nie było ważne. Wiesz o tym.
Myron skinął głową. Wiedział. Przez całe życie spotykał ambitnych ojców, starających się zrealizować własne niespełnione marzenia za pośrednictwem potomstwa, zmuszając synów do noszenia brzemion, którym sami nie podołali. Ale jego ojciec tego nie robił. Nigdy. Al Bolitar nie faszerował syna pompatycznymi opowieściami o swej sportowej sprawności. Nigdy go do niczego nie zmuszał, cudownie godząc pozorną obojętność z wielką troską o niego. Owszem, w jego zdystansowanym przywiązaniu tkwiła bezpośrednia sprzeczność, ale jakoś godził jedno z drugim. Niestety, pokolenie Myrona nie zwykło przyznawać się do takiego dziwu. Pozostało nieokreślone – wciśnięte pomiędzy pokolenie hipisów a pokolenie X spod znaku MTV, było za młode, gdy falami radiowymi rządzili trzydziestolatkowie, a za stare dla rówieśników bohaterów seriali Beverly Hills 90210 i Melrose Place. Myron sądził, że należy do „pokolenia winnych”, którego życie było serią reakcji i kontrreakcji. W ten sam sposób jak ambitni ojcowie składali wszystko na barki synów, tak synowie w rewanżu obwiniali za swoje niepowodzenia ojców. Jego pokolenie nauczono oglądania się za siebie i wskazywania palcem momentów, w których rodzice zmarnowali im życie. Ale on tego nie robił. Jeżeli spoglądał wstecz – analizując postępki rodziców – to jedynie z chęci rozwikłania ich tajemnic, zanim dochowa się własnych dzieci.
– Zdaję sobie sprawę z tego, jak dzisiaj wypadłem, tato – powiedział. – I nie za bardzo się tym przejmuję.
– Wiemy – powiedziała mama, pociągając nosem. Oczy miała zaczerwienione. Pociągnęła nosem jeszcze raz.
– Chyba nie płaczesz z powodu… Pokręciła głową.
– Jesteś dorosły – odparła. – Pamiętam o tym. Ale kiedy wybiegłeś na boisko po raz pierwszy po tak długim czasie…
Głos ją zawiódł. Tata Myrona odwrócił wzrok. Pod tym względem ich troje niczym się od siebie nie różniło. Ciągnęło ich do wspomnień jak kandydatki na gwiazdki do obiektywów paparazzich.
Myron odczekał, aż upewnił się, że powie to wyraźnie.
– Jessica chce, żebym z nią zamieszkał.
Spodziewał się protestów, przynajmniej ze strony mamy. Nigdy nie wybaczyła Jessice, że go kiedyś porzuciła. Wątpił, czy kiedykolwiek jej to zapomni. Co prawda tata, jak to on, zachował – niczym dobry dziennikarz – bezstronność, jednakże trudno było dociec, jaką opinię skrywa za swoimi wyważonymi pytaniami.
Mama spojrzała na tatę, tata na nią i położył rękę na jej ramieniu.
– Zawsze możesz tu wrócić – powiedziała.
Myron o mały figiel nie poprosił o wyjaśnienie, ale się powstrzymał i tylko skinął głową. Usiedli we trójkę przy kuchennym stole i zaczęli rozmawiać. Myron przygotował sobie kanapkę ze stopionym serem z rusztu. Mama nie robiła mu kanapek. Była zdania, że obłaskawiać można psy, a nie ludzi. Ucieszył się, gdy przestała gotować. Czułość okazywała wyłącznie słowami, co mu odpowiadało.
Rodzice opowiedzieli o wycieczce. On zaś krótko i bardzo ogólnie wyjaśnił, w jaki sposób trafił do zawodowej drużyny koszykówki. Godzinę potem zszedł do swojej piwnicy. Mieszkał tam od szesnastego roku życia, odkąd jego siostra wyjechała na studia. Piwnica składała się z dwóch pomieszczeń: pokoju dziennego, gdzie przyjmował gości, dlatego było w nim czysto, i sypialni, która wyglądała jak pokój nastolatka. Wpełzł do łóżka i przyjrzał się plakatom na ścianie. Większość z nich powiesił w okresie dojrzewania, kolory wypłowiały, przypięte pineskami rogi wystrzępiły się.
Myron od zawsze kochał zespół Celtics – jego ojciec dorastał w pobliżu Bostonu – tak więc jego ulubionymi plakatami były ten z Johnem Havlickiem, gwiazdą Celtów w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, oraz drugi z Larrym Birdem, gwiazdą tego zespołu w latach osiemdziesiątych. Przeniósł wzrok z Havlicka na Birda. W chłopięcych marzeniach roił, że znajdzie się na trzecim plakacie na tej ścianie. Nie zaskoczyło go więc, że Celtics wybrali go do drużyny już w pierwszym zaciągu. Czuwały nad tym wyższe moce. W górze zapisano, że stanie się następną legendą drużyny z Bostonu.
A potem wpadł na niego Burt Wesson.
Założył ręce za głowę. Oczy oswoiły się ze światłem. Kiedy zadzwonił telefon, z roztargnieniem sięgnął po słuchawkę.
– Mamy, czego szukałeś – oznajmił elektronicznie zniekształcony głos.
– Słucham?
– To, co chciał kupić Downing. Będzie cię kosztować pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Zbierz pieniądze. Instrukcje przekażemy jutro wieczorem.
Rozmówca przerwał połączenie. Myron spróbował zidentyfikować jego numer, ale dzwoniono spoza miasta. Opuścił głowę na poduszkę. A potem utkwił spojrzenie w dwa plakaty, czekając, aż zmorzy go sen.