– Obiecałem ci bilety, Fred.
– W pierwszym rzędzie?
– Postaram się.
Do pokoju weszła Jessica. Na widok twarzy Myrona zatrzymała się i spojrzała pytająco. Rozłączył się i opowiedział, co zaszło. Kiedy go słuchała, przypomniała mu się przymówka Esperanzy i zdał sobie sprawę, że spędził tu cztery noce z rzędu – rekord olimpijski i świata od chwili, gdy z sobą zerwali. Zaniepokoiło go to nie dlatego, że nie lubił nocować u Jessiki. Lubił. Nie dlatego, że bał się zaangażowania i tym podobnych dyrdymał. Przeciwnie, bardzo pragnął się zaangażować. Niemniej żywił też pewne obawy o stare, niezagojone rany.
Wiedział, że czasem za bardzo się odsłania. W przypadku Wina i Esperanzy nic mu nie groziło. Ufał im bezgranicznie. Jessicę kochał z całego serca, lecz w przeszłości go zraniła. Pragnął więc zachować ostrożność, dystans, nie obnażać się, nie wystawiać na cios, ale serce nie sługa. Przynajmniej jego serce. Ścierały się w nim dwie pierwotne siły: naturalny instynkt, by w miłości dać całego siebie, z instynktem samozachowawczym, nakazującym unikania cierpień.
– Piekielnie dziwna sprawa – oceniła Jessica, kiedy skończył.
– Owszem. – W nocy zamienili niewiele słów. Zapewnił ją, że nic mu nie jest, i poszli spać. – Powinienem ci podziękować.
– Za co?
– Że zadzwoniłaś do Wina.
Skinęła głową.
– Po napaści tych bandziorów.
– Obiecałaś, że nie będziesz się wtrącała do moich spraw.
– Nieprawda. Obiecałam, że nie będę cię powstrzymywać. To różnica.
– Pewnie.
Jessica przygryzła dolną wargę. Miała na sobie dżinsy i o parę numerów za dużą bluzę Uniwersytetu Duke’a, a włosy mokre, bo przed chwilą brała prysznic.
– Powinieneś się do mnie wprowadzić – powiedziała.
– Słucham? – spytał, bo jej słowa uderzyły go jak cios prosty w szczękę.
– Przepraszam, że tak z tym wyskakuję, ale nie umiem owijać w bawełnę.
– Za to ja owijam jak marzenie – odparł.
Pokręciła głową.
– Żartujesz w najdziwniejszych momentach.
– Przepraszam.
– Wiesz, że nie jestem w tym dobra.
Wiedział.
Przechyliła głowę, wzruszyła ramionami, uśmiechnęła się nerwowo.
– Lubię, kiedy tu jesteś – powiedziała. – Tu jest twoje miejsce.
Serce mu urosło, zaśpiewało i zadrżało z obawy.
– To poważny krok.
– Wcale nie. Zresztą większość czasu spędzasz tutaj. A ja cię kocham.
– Ja ciebie też.
Zamilkli na dłużej, niż powinni. Jessica przerwała milczenie, zanim mogło wyrządzić nieodwracalną szkodę.
– Nic nie mów – wyrzuciła z siebie. – Chcę, żebyś to przemyślał. Głupio wybrałam moment, tyle masz teraz na głowie. A może wybrałam go właśnie dlatego, czy ja wiem. Nie mów nic. Wszystko przemyśl. Nie dzwoń do mnie. Wieczorem też nie. Przyjdę na twój mecz, a po meczu zabiorę Audrey na kielicha. Ma dziś urodziny. Zanocuj w domu. Porozmawiamy jutro, zgoda? Jutro?
– Jutro – zgodził się Myron.
ROZDZIAŁ 20
Przy biurku w recepcji siedziała Wielka Cyndi. „Siedziała” to niewłaściwe słowo. Na ten widok przychodził na myśl przysłowiowy wielbłąd, próbujący przecisnąć się przez ucho igielne. Blat biurka, którego nogi wisiały w powietrzu, kołysał się na jej kolanach jak huśtawka. Kubek z kawą niknął w dłoniach wielkich jak jaśki. Krótkie szpikulce włosów biły dziś w oczy różem. Makijaż kojarzył mu się z wypadkiem z kredkami świecowymi, którymi wymazał się w dzieciństwie, a biała szminka na ustach z filmem dokumentalnym o Elvisie.
Zazwyczaj Cyndi witała go warknięciem. Dziś jednak uśmiechnęła się i zatrzepotała powiekami, przerażając go o wiele bardziej niż zwykle. Wyglądała jak Bette Davis w Co się zdarzyło Baby Jane, tyle że Bette Davis na sterydach. Palcem środkowym wskazała w górę, unosząc go i opuszczając.
– Pierwsza linia? – spytał.
Pokręciła przecząco głową. Ruchy jej palca przyśpieszyły. Spojrzała na sufit. Myron podążył za jej wzrokiem, ale nie dostrzegł niczego. Cyndi przewróciła oczami. Na twarzy miała nieruchomy uśmiech cyrkowego klauna.
– Nie rozumiem – wyznał.
– Win chce się z panem widzieć – wyjaśniła. Myrona zaskoczył jej głos, usłyszał go po raz pierwszy.
Brzmiał tak pewnie jak głos hostessy programu kablowej sieci handlowej, w którym nie milkną telefony od wdzięcznych klientów opisujących nader szczegółowo, jak bardzo odmieniło się ich życie po zakupie zielonej wazy w kształcie góry Rushmore.
– Gdzie Esperanza? – spytał.
– Jest milutki.
– Czy Esperanza jest w biurze?
– Uznał, że to ważna sprawa.
– Ja tylko…
– Pan do niego idzie – przerwała mu Cyndi – i nie kontroluje swojej nieocenionej partnerki.
Uśmiechnęła się miło.
– Ja jej nie kontroluję. Chcę się tylko dowiedzieć…
– Gdzie jest biuro Wina. Dwa piętra wyżej.
Łyknęła kawy, wydając dźwięk, określany niezobowiązująco przez pewne osoby „siorbnięciem”. Dźwięk, po którym łosie w promieniu trzech stanów rzucają się na poszukiwanie samic.
– Powiedz jej, że tu wrócę – rzekł.
– Oczywiście. – Cyndi zatrzepotała rzęsami przypominającymi dwie tarantule w przedśmiertnych drgawkach. – Miłego dnia.
Okna narożnego gabinetu Wina wychodziły na Pięćdziesiątą Drugą Ulicę i Park Avenue. Złoty chłopiec firmy Lock – Horne Securities zasługiwał na najlepszy widok. Myron zagłębił się w luksusowym skórzanym fotelu w kolorze burgunda. Na pokrytych boazerią ścianach wisiało kilka obrazów przedstawiających polowanie na lisa. Dziesiątki dzielnych jeźdźców w czarnych toczkach, czerwonych żakietach, białych bryczesach, czarnych butach goniło ze strzelbami i psami za małym futrzastym stworzeniem, by go dopaść i zabić. To nie było fair play. Raczej gruba przesada. Jak zapalanie papierosa miotaczem płomieni.
Win pisał na laptopie, wyglądającym bardzo samotnie na pustkowiu jego ogromnego biurka.
– Na dyskietkach nagranych w domu Grega znalazłem coś ciekawego – powiedział.
– Tak?
– Nasz znajomy, pan Downing, miał adres internetowy w portalu America Online. Ten liścik otrzymał w sobotę.
Win obrócił laptop tak, żeby Myron mógł przeczytać na ekranie:
Temat: Seks!
Data: 03 11 14:51:36 wsch.
Od: Wrzebabka
Do: Downing 22
Spotkajmy się o dziesiątej. W umówionym miejscu. Przyjdź. Obiecuję ci najbardziej upojny wieczór, jaki można sobie wyobrazić.
F.
Myron podniósł wzrok.
– Najbardziej upojny wieczór, jaki można sobie wyobrazić? – spytał.
– Napisane z polotem, co?
Myron skrzywił się.
Win przyłożył rękę do serca.
– Nawet jeśli jest to obietnica bez pokrycia, gotowość pani F. do ryzyka i oddanie swojemu rzemiosłu budzą podziw.
– Mhm – mruknął Myron. – A kim jest ta F.?
– W AOL brak użytkownika o nazwie Wrzebabka – odparł Win. – Co o niczym nie świadczy. Wielu użytkowników nie ma nazw. Nie chcą, żeby wszyscy znali ich prawdziwe nazwisko. Przypuszczam jednak, że F. to kolejny pseudonim naszej przedwcześnie zmarłej Carli.
– Znamy już jej prawdziwe nazwisko – powiedział Myron.
– Tak?
– Liz Gorman.
Win uniósł brew.
– Słucham?
– Liz Gorman. Z Brygady Kruka.
Myron zrelacjonował rozmowę z Fredem Higginsem. Win rozsiadł się w fotelu i złożył dłonie koniuszkami palców. Z jego twarzy jak zwykle nie dało się nic wyczytać.
– Ciekawie, coraz ciekawiej – rzekł, kiedy Myron skończył.
– Powstaje pytanie: jaki związek może łączyć Grega Downinga z Liz Gorman?
– Silny. – Win wskazał głową laptop. – Możliwość spędzenia najbardziej upojnego wieczoru, jaki można sobie wyobrazić, jeśli ktoś da wiarę tej hiperboli.
– Wieczoru z Liz Gorman?!
– Czemu nie – odparł Win prawie obronnym tonem. – Nikogo nie wolno dyskryminować z powodu wieku czy implantów.
Znalazł się obrońca równych praw.
– Nie w tym rzecz. Wprawdzie nikt nie nazwał Liz Gorman ślicznotką, ale załóżmy, że Grega ona rajcuje…