Изменить стиль страницы

– Tak? Co pan powie. Widziałam go tu tylko raz. Strzał w dziesiątkę!

– W sobotę wieczorem? Ściągnęła twarz w namyśle.

– Hej, Joe! – zawołała do barmana. – Downing był tu w sobotę wieczorem?

– A kto chce wiedzieć?! – odkrzyknął zza baru Joe. Miał w sobie coś z ptaka z mysimi włosami. Ptaszek i myszka. Seksowne połączenie.

– Ja i ten gość. Rozmawiamy.

Joe Ptak przyjrzał się Myronowi paciorkowatymi, myszkującymi oczkami. Oczka się zaokrągliły.

– Eee, to przecież ten nowy gracz, co nie? – spytał. – Ze Smoków? Widziałem pana w wiadomościach. Takie głupie nazwisko.

– Myron Bolitar.

– O właśnie, tak jest. Zaczniecie tu bywać, Myron?

– Czy ja wiem.

– Mamy tu całkiem ekskluzywną klientelę – pochwalił się Joe, wycierając kontuar ścierką czystą jak szmata ze stacji benzynowej. – Wiesz pan, kto tu kiedyś wpadł? Kuzyn Brucie. Dyskdżokej. Równiacha.

– Wiele straciłem – odparł Myron.

– No. Były też inne sławy, no nie, Zganiacz?

Bujnowąsy klient w baseballówce Astros z ożywieniem skinął głową.

– Na przykład ten gość podobny do Soupy’ego Salesa. Pamiętasz?

– A jaka rozmowa. Sławy.

– Z tą różnicą, że to nie był Soupy Sales. Ktoś podobny.

– Na jedno wychodzi.

– Znacie Carlę? – spytał Myron.

– Carlę?

– Dziewczynę, z którą przyszedł Greg.

– Tak się nazywała? Nie, nie miałem okazji jej poznać. Ani Grega. Zaszył się, że się tak wyrażę, w kąt, inkoguto. Się nie narzucaliśmy. – Joe wyprężył pierś jak do odznaczenia. – W Szwajcarskiej Chacie szanujemy znakomitości. – Machnął ścierką w stronę Myrona. – Pan powie innym chłopakom, dobra?

– Zrobi się.

– Fakt faktem, z początku nie mieliśmy pewności, czy to Downing.

– Jak w przypadku Soupy’ego Salesa – wtrącił Zganiacz.

– Tak jest. Tyle że to naprawdę był Greg.

– Ale tamten tylko wyglądał jak Soupy. Świetny aktor z tego Soupy’ego.

– I jaki pseudonim!

– Wszechstronny talent – przyznał Zganiacz.

– Czy kiedyś już tu zaglądał? – spytał Myron.

Gość podobny do Soupy’ego?

Ty młocie pneumatyczny! – Joe zamachnął się ścierką na Zganiacza. – Na kij mu ta wiadomość? Pyta o Grega Downinga.

– A skąd mam wiedzieć, w mordę jeża? Czy ja jestem Jasnowidz z telewizji?

– Panowie! – wtrącił Myron.

Joe podniósł rękę.

– Skaż mnie Bóg, Myron, pardon. Normalnie w Szwajcarskiej Chacie takie rzeczy się nie zdarzają. Tu nikt się z nikim nie kłóci, no nie, Zganiacz?

Zganiacz rozłożył ręce.

– A kto się tu z kim kłóci?

– Moje słowa. Ale do rzeczy, Greg nie jest naszym stałym klientem. Był tu pierwszy raz.

– Tak jak Kuzyn Brucie – dorzucił Zganiacz. – Też zaszedł jeden raz.

– Owszem. Ale mu się spodobało.

– Zamówił drugą szklankę. To o czymś świadczy, nie?

– No chyba. Dwie szklanki. Mógł wypić jedną i pójść. Z tym że to były dietetyczne cole.

– A co z Carlą?

– Z kim?

– Z kobietą, z którą przyszedł Greg.

– A o co pan pyta?

– Była tutaj wcześniej?

– Widziałem ją pierwszy raz. A ty, Zganiacz?

– Nie. – Zganiacz pokręcił głową. – Zapamiętałbym ją.

– Dlaczego? – spytał Myron.

– Ze względu na duże bufory – odparł bez wahania Joe. Jego kolega złożył dłonie w miseczki i przytknął je do piersi.

– Miała czym oddychać – powiedział.

– Ale ładna to ona nie była.

– Wcale – potwierdził Zganiacz. – Stara jak na młodego faceta.

– W jakim wieku? – spytał Myron.

– Starsza od Grega Downinga, na pewno. Pod pięćdziesiątkę. No nie?

Zganiacz potwierdził skinieniem głowy.

– Ale gary pierwsza klasa.

– Giganty.

– Olbrzymy.

– Wiem, wiem – wtrącił Myron. – Coś jeszcze? Zaskoczył ich tym pytaniem.

– Kolor oczu? – zagadnął.

Joe zamrugał, spojrzał na Zganiacza.

– Miała oczy?

– Cholera wie.

– A kolor włosów?

– Szatynka – odparł Joe. – Z tych jaśniejszych.

– Bruneta – odparł Zganiacz.

– Może i bruneta – przystał Joe.

– Chociaż jakby jaśniejsza.

– Ale mówię panu, Myron. Taka mleczarnia! Takie działa!

– Działa Nawarony! – potwierdził Zganiacz.

– Greg i ona wyszli razem?

Joe spojrzał na Zganiacza. Ten wzruszył ramionami.

– Chyba tak – odparł Joe.

– O której?

Joe pokręcił głową.

– A pan pamięta, panie Zaganiacz? – zagadnął Myron. Daszek baseballówki skoczył w jego stronę jak pociągnięty za sznurek.

– Tylko nie Zaganiacz, cholera! Bez „a” po „z”! Zganiacz! Zga – niacz! Bez „a”! Czyja wyglądam, kurna, jak kindybał?!

Joe znów sieknął ścierką.

– Nie obrażaj mi sławy, kołku.

– Sławy? Kurdebalans, Joe, to zwykły rezerwowy! Kudy mu do Soupy’ego! To nikt, pionek. – Zganiacz obrócił się do Myrona. – Bez obrazy, Myron – powiedział bez śladu wrogości.

– Ja się nie obrażam.

– Ma pan zdjęcie? – spytał Joe. – Machnąłby pan autograf znajomkom ze Szwajcarskiej Chaty i powiesilibyśmy je na ścianie. Założylibyśmy ścianę ze zdjęciami sławnych klientów, co?

– Przykro mi, ale nie mam ani jednego.

– A może pan nam przysłać? Znaczy się, z autografem. Albo przynieść następnym razem.

– No… to następnym razem.

Dalszymi pytaniami Myron wyciągnął z nich tylko tyle, że poznał datę urodzin Soupy’ego Salesa. Wyszedł, ruszył ulicą minął chińską restaurację z martwymi kaczkami na wystawie. Martwe kaczki? W sam raz na zaostrzenie apetytu. Może Burger King powinien wywieszać w witrynach zarżnięte krowy. Dzieciaki waliłyby drzwiami i oknami.

Spróbował zebrać to, czego się dowiedział. Carla dzwoni do Grega i umawia się z nim w Szwajcarskiej Chacie. Dlaczego? Dlaczego akurat tam? Nie chcą, żeby ich ktoś zobaczył? Czemu? A poza tym, kim ona jest? Jak to wszystko się ma do zniknięcia Grega? No, a krew w suterenie? Greg wrócił do domu z Carlą czy sam? Czy to ona z nim mieszkała? A jeżeli tak, to dlaczego spotkali się tutaj?

Tak bardzo się zamyślił, że dosłownie w ostatniej chwili uniknął zderzenia z człowiekiem, który mu stanął na drodze. Zresztą nazwanie tego egzemplarza człowiekiem było przesadą. Bardziej przypominał mur z cegły niż istotę ludzką. Pod rozpiętą krótką kwiecistą bluzą nosił eksponującą muskularny tors koszulkę w prążki. W rowku pomiędzy bochnami mięśni wisiał złoty róg. Gangster. Myron próbował ominąć go z lewej. Ale Cegłówa zastąpił mu drogę. Myron cofnął się i ponowił próbę. Cegłówa zrobił to samo.

– To pan zna cza – czę? – spytał Myron.

Cegłówa zareagował tak, jak się można było spodziewać po ceglanym murze. Zresztą dowcip Myrona też nie należał do przednich. Bydlak był naprawdę wielki. Jak budka telefoniczna. Myron usłyszał kroki. Od tyłu zaszedł go drugi, też duży, lecz przynajmniej z gatunku homo sapiens, ubrany w modne teraz w mieście drelichowe panterkowe spodnie maskujące.

– Gdzie jest Greg? – spytał Panterka.

– Słucham? – Myron udał, że się wzdryga. – Och, nie zauważyłem pana.

– Co?

– W tych sztanach. Ależ pan się wtopił w tło. Panterce nie spodobała się jego odpowiedź.

– Gdzie jest Greg?

– Greg?

Nie ma to jak szybka riposta.

– Greg. Gdzie jest?

– Kto?

– Greg.

– Jaki Greg?

– Jaja sobie robisz?

– To mają być jaja?

Panterka spojrzał na Cegłówę. Cegłówa nic nie powiedział. Zanosiło się na wymianę fizycznych argumentów. Myron był w tym niezły. Mógł też śmiało założyć, że ci dwaj troglodyci również są dobrzy w te klocki. Wbrew wymowie filmów z Bruce’em Lee w pojedynkę bardzo trudno się obronić przed wytrawnymi przeciwnikami. Doświadczeni wyjadacze nie są w ciemię bici. Działają zespołowo. Nie rzucają się do walki jednocześnie.

– No to jak, chłopaki, skoczymy na piwo? Obgadamy sprawę.

Panterka prychnął drwiąco.

– Wyglądamy na rozmownych? – spytał.

– Zwłaszcza on. Myron wskazał Cegłówę.

Są trzy sposoby, żeby wyjść z takich kłopotów bez szwanku. Pierwszy, zawsze dobry, to ucieczka. Ci dwaj byli jednak na tyle blisko, żeby odciąć mu drogę lub spowolnić. Za duże ryzyko. Drugie wyjście: niedocenienie cię przez napastników. Jesteś przestraszony, kulisz się, a potem nagle – trach! – walisz znienacka. W tym przypadku zaskoczenie odpadało. Doświadczone oprychy rzadko lekceważą drągala, który ma ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i waży sto kilo. Trzecie wyjście: uderzasz pierwszy, z całej siły. Zwiększa to prawdopodobieństwo unieszkodliwienia jednego wroga, zanim drugi zdąży zareagować. Należy to jednak zrobić z wyczuciem. Dopóki nie uderzysz, nie wiesz, czy mogłeś uniknąć fizycznego starcia. Lecz jeżeli czekasz na atak przeciwnika, wykluczasz trzecie wyjście. To wyjście wybrałby Win. Win wybrałby je zresztą nawet wobec jednego napastnika.