– Dzięki.
Myron – skarbnica dowcipnych ripost.
– Spragniony? – spytała. – Mogę zrobić ci lemoniady. Jak w sztuce Tennessee Williamsa. „Lemoniada dla dżentelmena’, chociaż wątpię, czy Amanda Wingfield używała lemoniady w proszku.
Nim zdążył odpowiedzieć, znikła za rogiem. Benny czynił wysiłki, aby dojrzeć go oczami zmętniałymi od zaćmy. Myron podrapał psa za uchem. Ogon Benny’ego przyśpieszył kołysanie. Myron uśmiechnął się smutno. Pies przysunął się bliżej, jakby pojął i docenił jego uczucia. Do pokoju powróciła Emily.
– Proszę.
Podała mu szklankę i usiadła.
– Dziękuję.
Myron łyknął lemoniady.
– Jaki masz następny punkt programu? – spytała.
– Następny punkt?
– Jeszcze jeden come back?
– Nie rozumiem.
Znowu się do niego uśmiechnęła.
– Skoro najpierw zastępujesz Grega na boisku, kto cię wie, czy nie zechcesz zastąpić go w sypialni.
Myron omal nie zakrztusił się lemoniadą, ale udało mu się stłumić odgłos. Szok – klasyczna zagrywka Emily.
– Kiepski dowcip – powiedział.
– Tak się tylko droczę.
– Właśnie widzę.
Położyła łokieć na oparciu kanapy i podparła głowę ręką.
– Podobno spotykasz się z Jessicą Culver.
– Tak.
– Podobają mi się jej książki.
– Powtórzę jej to.
– Ale ty i ja znamy prawdę.
– Jaką?
Pochyliła się do przodu i łyknęła wolno ze szklanki.
– Seks z nią nie jest tak dobry jak ze mną. Klasyczna zagrywka na bis.
– Takaś pewna? – spytał.
– Bardzo pewna – odparła. – To nie zarozumiałość. Twoja pani Culver jest, nie wątpię, biegła w tych sprawach. Ale dla mnie seks był zupełną nowością. Odkryciem. Rewelacją. Żadne z nas nie przeżyło podobnej ekstazy z nikim. Bo nie mogło. Musiałoby cofnąć czas.
– Ja nie robię porównań.
Uśmiechnęła się, przekrzywiła głową.
– Chrzanisz.
– A ty wcale ich nie pragniesz.
Jej uśmiech nie stracił pewności.
– Daj spokój, Myron. Daruj sobie bzdury o więzi duchowej? Nie mów, że wasz związek jest lepszy, bo głęboki i piękny, i dlatego wasz seks wykracza poza fizyczność. Taki banał ci nie przystoi.
Myron milczał. Nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Rozmowa zmierzała w niepokojącym kierunku.
– Co miałaś na myśli, mówiąc, że mi nie pomożesz? – spytał, zmieniając temat.
– To, co powiedziałam.
– W czym mi nie pomożesz?
Znów się uśmiechnęła.
– Masz mnie za kretynkę, Myron?
– Skądże.
– Sądzisz, że uwierzyłam w twój powrót do koszykówki? Albo w to, że Greg – palcami nakreśliła w powietrzu cudzysłów – „schronił się w zaciszu” z powodu kontuzji kostki? Twoja wizyta umacnia mnie w podejrzeniach.
– Jakich?
– Że Greg zniknął. A ty próbujesz go znaleźć.
– Dlaczego sądzisz, że zniknął?
– Nie kręć, Myron, proszę. Przynajmniej tyle jesteś mi winien.
Wolno skinął głową.
– Czy wiesz, gdzie on jest? – spytał.
– Nie. Mam nadzieję, że drań nie żyje i gnije w jakimś dole.
– Nie wykręcaj się. Powiedz, co naprawdę czujesz.
Jej uśmiech posmutniał. Myrona zakłuło w sercu. Greg i Emily zakochali się w sobie. Wzięli ślub. Mieli dwójkę dzieci. Co zniszczyło ich związek? Coś z niedawnych wydarzeń… a może coś z przeszłości, co od początku go psuło? Myron poczuł suchość w gardle.
– Kiedy widziałaś go po raz ostatni? – spytał.
– Miesiąc temu – odparła.
– Gdzie?
– Na sprawie rozwodowej.
– Rozmawiacie ze sobą?
– Wcale nie żartowałam z tą śmiercią i gniciem.
– Czyli nie rozmawiacie.
Skinęła głową na znak, że może sobie myśleć, co chce.
– Jeżeli się ukrył, to domyślasz się gdzie?
– Nie.
– Nie ma letniego domku? Miejsca, dokąd lubił wyjeżdżać?
– Nie.
– Miał może jakąś dziewczynę?
– Nie. Ale współczułabym biedaczce.
– Słyszałaś kiedyś imię Carla?
Zawahała się. Stuknęła palcem wskazującym w kolano. Tak dobrze znał ten gest, że sprawił mu ból.
– Czy na moim piętrze w akademiku nie mieszkała jakaś Carla? – spytała. – Tak, Carla Anderson. Z drugiego roku. Ładna dziewczyna.
– A czy słyszałaś to imię ostatnio?
– Nie. – Emily usiadła prosto i skrzyżowała nogi. – Jak tam Win?
– Jak zwykle.
– Jeden z życiowych pewników. Win ciebie kocha. Może jest utajonym homoseksualistą.
– Dwaj mężczyźni mogą się kochać i nie być gejami.
Uniosła brew.
– Co ty powiesz?
Pozwolił jej się dopaść. Głupi błąd.
– Czy wiesz, że Greg miał podpisać kontrakt reklamowy? – spytał.
To ją zainteresowało.
– Poważnie?
– Tak.
– Duży?
– Z tego co wiem, ogromny – odparł. – Z Forte.
Gdyby nie długie paznokcie, zacisnęłaby dłonie w pięści.
– Skurwysyn!
– Słucham?
– Zaczekał do rozwodu, ja dostałam gie, a ten skurwysyn podpisuje kontrakt!
– Jak to gie? Greg jest bogaty.
– Był! Jego agent stracił wszystko. Przynajmniej tak zeznał w sądzie.
– Martin Felder?
– Tak. Greg został bez grosza. Skurwysyn!
– Ale przecież nie zerwał z Felderem. Dlaczego trzyma się agenta, który stracił jego pieniądze?
– Nie wiem, Myron! – odparła ostro, z irytacją. – Może kłamie. Zresztą nie pierwszy raz.
Myron zaczekał. Emily spojrzała na niego ze łzami w oczach. Opanowała się, wstała, przemierzyła salon i wyjrzała przez zasuwane szklane drzwi na ogrodzone podwórze. Basen był przykryty brezentem. Do niebieskich kafelków przywarły patyki i liście. Pojawiła się dwójka dzieci. Mniej więcej dziesięcioletni chłopiec gonił dziewczynkę wyglądającą na osiem lat. Zaśmiewali się serdecznie, z pyzatymi buziami zaróżowionymi z zimna i wysiłku. Na widok matki chłopiec przystanął, uśmiechnął się do niej i pomachał ręką. Pomachała mu lekko w odpowiedzi. Dzieci odbiegły. Emily skrzyżowała ręce tak, jakby się chciała utulić.
– Chce mi je zabrać – rzekła z niezwykłym spokojem. Nie cofnie się przed niczym.
– Na przykład?
– Nawet przed największym świństwem.
– Jak wielkim?
– Nie twoja sprawa. – Zamilkła. Widział, jak jej drżą plecy. – Wyjdź – powiedziała.
– Emily…
– Chcesz mu pomóc, Myron.
– Chcę go znaleźć. A to różnica.
Pokręciła głową.
– Nic mu nie jesteś winien. Mimo że tak myślisz, wiem. To silniejsze od ciebie. Winę miałeś wypisaną na twarzy i wtedy, i dziś, kiedy otworzyłam drzwi. Niepotrzebnie wyrzucasz sobie to co zaszło między nami. Greg się nie dowiedział.
– I to ma mi poprawić samopoczucie? – spytał.
Obróciła się twarzą do niego.
– Wcale nie ma ci poprawić samopoczucia – odparła. – Nie chodzi o ciebie. To ja wyszłam za niego. To ja go zdradziłam. Nie do wiary, że wciąż się tym gryziesz.
Myron przełknął ślinę.
– Po tym, jak odniosłem kontuzję, Greg odwiedził mnie w szpitalu. Przegadaliśmy wiele godzin.
– I dlatego jest klawym gościem?
– Nie powinniśmy byli tego robić.
– Dorośnij, Myron. To było przeszło dziesięć lat temu. Było i dawno minęło.
Nie odpowiedział.
– Naprawdę możesz stracić dzieci? – spytał po chwili, podnosząc wzrok.
– Tak.
– Jak daleko się posuniesz, żeby je zatrzymać?
– Tak daleko, jak będę musiała.
– Gotowa byłabyś zabić?
– Tak – odparła bez wahania.
– Naprawdę?
– Nie.
– Nie domyślasz się, dlaczego Grega szukają jakieś zbiry?
– Nie.
Nie wynajęłaś ich?
– Gdyby tak było, i tak bym ci nie powiedziała. Ale jeśli te zbiry chcą go dopaść, to zrobię wszystko, żeby go znalazły.
Myron odstawił lemoniadę.
– Lepiej pójdę – rzekł.
Odprowadziła go do drzwi. Nim je otworzyła, położyła mu rękę na ramieniu. Jej dotyk parzył przez materiał.
– W porządku. Odpuść sobie – powiedziała łagodnie. – Greg o niczym nie wie.
Myron skinął głową.
Wzięła głęboki oddech i znów się uśmiechnęła.
– Miło cię było widzieć, Myron.
Jej głos odzyskał zwykłą barwę.
– Mnie ciebie również.