Изменить стиль страницы

– Czyżbym wyczuwał nutę cynizmu? – spytał.

Wzruszyła ramionami.

– Chyba nie sądzisz, że to kupię – powiedziała.

– Co kupisz?

– Bajeczkę o twoim nagłym pragnieniu, by – zajrzała do notatek – „wpleść swoją legendę w bogatą materię sportu”. – Podniosła oczy, pokręciła głową. – Clip przecież picuje, aż się kurzy, nie?

– Muszę się przebrać, Audrey.

– Nie dasz mi przedtem cynku?

– Cynku, Audrey? A może od razu „bombę”? Jak ja lubię to słowo w ustach dziennikarzy.

Uśmiechnęła się. Miło, szeroko i szczerze.

– Bronimy się? – spytała.

– Ja? W życiu.

– To może, że użyję innego frazesu, złożysz oświadczenie dla prasy?

Myron skinął głową i po aktorsku przyłożył rękę do piersi.

– Zwycięzca nigdy się nie poddaje, poddający się nigdy nie zwycięża – zadeklamował.

– Yince Lombardi?

– Felix Unger. W odcinku Dziwnej pary, w którym gościnnie wystąpił Howard Cosell. Myron skręcił i poszedł do szatni. Audrey – chyba najlepsza dziennikarka sportowa w kraju – podążyła za nim. Pisała o Smokach dla największej gazety na Wybrzeżu Wschodnim. Miała własny program w stacji radiowej WFAN, wysoko oceniany i nadawany w najlepszym czasie antenowym. Prowadziła też poranny niedzielny program telewizyjny Rozmowy o sporcie na kanale sportowym ESPN. A jednak jej pozycja, podobnie jak niemal wszystkich kobiet w tej zdominowanej przez mężczyzn branży, nigdy nie była pewna, a kariera zawodowa, niezależnie od sławy, zawsze o krok od zwichnięcia.

– Jak tam Jessica? – spytała.

– Dobrze.

– Nie rozmawiałam z nią od miesiąca – dodała śpiewnie. – Może powinnam do niej zadzwonić, usiąść z nią i pogadać, wiesz, tak od serca.

– Ojej, nie licz na jej szczerość.

– Próbuję ułatwić ci sprawę, Myron. Dzieje się coś dziwnego. Przecież wiesz, że i tak dowiem się, o co chodzi. Co ci szkodzi powiedzieć?

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Najpierw Greg Downing w tajemniczych okolicznościach zostawia zespół…

– Co jest tajemniczego w skręconym stawie skokowym?

– A potem jego miejsce zajmujesz ty, jego dawny wróg, który od jedenastu lat nie grał zawodowo w koszykówkę. Nie uważasz, że to dziwne?

Pięknie. Od pięciu minut w pracy i od razu podejrzenia. Myron Bolitar, mistrz kamuflażu.

– Muszę iść, Audrey – powiedział, gdy dotarli do drzwi szatni. – Porozmawiamy później.

– Masz to jak w banku. – Uśmiechnęła się do niego z kpiarską słodyczą. – Powodzenia, Myron. Rzuć ich na kolana.

Skinął głową, wziął głęboki oddech i pchnął drzwi.

Zaczęło się.

ROZDZIAŁ 6

Nikt go nie powitał. Nikt nie przerwał zajęć. Nikt nawet na niego nie spojrzał. W szatni nie zaległa martwa cisza jak w starym westernie, kiedy szeryf otwiera pchnięciem skrzypiące drzwiczki i posuwiście wkracza do saloonu. Może właśnie w tym tkwił szkopuł. Może drzwi powinny skrzypieć. Albo on popracować nad posuwistym krokiem.

Nowi koledzy z drużyny walali się po szatni jak skarpetki w akademiku. Trzej, na wpół ubrani i pogrążeni w półdrzemce, leżeli rozwaleni na ławach. Dwaj inni na posadzce. Asystenci rozciągali mięśnie czwórgłowe i łydki w czyjejś sterczącej w powietrzu nodze. Kolejna para graczy kozłowała piłki. Czterech, oklejonych taśmą, kuśtykało do szafek. Niemal wszyscy żuli gumę i słuchali walkmanów. Malutkie głośniczki w uszach dudniły niczym rywalizujące ze sobą szafy głośnikowe w sklepie ze sprzętem stereo.

Myron bez trudu znalazł swoją szafkę. Na pozostałych widniały plakietki z brązu z wygrawerowanymi nazwiskami zawodników. Na jego szafce plakietki nie było. Był za to kawałek białej taśmy, używanej do oklejania stawów skokowych, z wypisaną czarnym flamastrem inskrypcją M. BOLITAR. Nie dodawało to wiary w siebie, nie świadczyło o integracji z drużyną.

Myron rozejrzał się za kimś, z kim mógłby porozmawiać, ale walkmany stanowiły idealne parawany, zamykające każdego we własnej odrębnej zestrzeni. W kącie dostrzegł siedzącego Terry’ego „T.C.” Collinsa, nową rozkapryszoną supergwiazdę, T.C., dla mediów najnowszy modelowy przykład rozpieszczonego, zepsutego wyczynowca, „rujnującego” szlachetny świat sportu, „jaki znamy” (cokolwiek znaczyło to sformułowanie), był okazem wyjątkowym. Dwa metry osiem centymetrów wzrostu, muskularny, silny, giętki. Wygolona głowa, połyskująca w świetle jarzeniówek. Podobno Murzyn, bo spod pokrywających go artystycznych dziarów nie prześwitywał choćby kawałek czarnej skóry. Niemalże całą jej powierzchnię pokrywały tatuaże, a ciało miał poprzekłuwane w tylu miejscach, że trudno było to nazwać hobby, prędzej stylem życia. Wyglądał jak koszmarna wersja Mister Muscle’a.

Napotkawszy spojrzenie Terry’ego, Myron uśmiechnął się i skinął mu głową. T.C. zasztyletował go wzrokiem i odwrócił oczy. Zakumplowali się od pierwszego wejrzenia.

Kostium Myrona wisiał na swoim miejscu. Na plecach wyszyto dużymi literami nazwisko BOLITAR. Myron przyglądał mu się chwilę, a potem szybko zdjął z wieszaka. Powróciła przeszłość. Miękki dotyk bawełny. Przypominające sznurowadło troczki w spodenkach. Lekki, elastyczny ucisk w pasie przy ich wkładaniu. Lekki opór koszulki na ramionach. Wprawny ruch dłoni wsuwających ją w spodenki. Sznurowanie butów. Od tych wszystkich czynności ściskało go w sercu. Trudniej mu było oddychać. Z żalu zamrugał powiekami. Zaczekał, aż uczucia te miną.

Spostrzegł, że większość graczy zamiast ochraniaczy nosi elastyczne spodenki z lycry. Pozostał przy tradycji. Ortodoks. Mocując na nodze urządzonko zwane „ściągaczem kolanowym”, miał wrażenie, jakby wkładał nogę w sprężarkę. Na koniec ubrał się w dresy. Spodnie były zapinane na tuziny zatrzasków, tak by gracz wpuszczany do gry mógł je zerwać z siebie jednym dramatycznym ruchem.

– Siemasz, chłopcze, jak leci?

Myron wstał i uścisnął dłoń Kipowi Corovanowi, jednemu z asystentów trenerów zespołu. Z przykrótkich rękawów kraciastej, o trzy numery za małej marynarki wystawały mu przedramiona, a brzuch napierał buntowniczo na guziki. Wyglądał jak farmer na wiejskiej zabawie.

– W porządku, trenerze.

– To świetnie, świetnie. Mów mi Kip. Albo Kiper. Tak nazywają mnie wszyscy. Siadaj, odpręż się.

– Jasne. Kiper?

– Świetnie. Dobrze cię mieć wśród nas. – Kiper przysunął krzesło, obrócił je oparciem do Myrona i usiadł okrakiem. Szwów w kroku jego spodni ten ruch nie uszczęśliwił. – Będę z tobą szczery, Myron. Donny nie jest zachwycony. Osobiście nic przeciw tobie nie ma. Tyle że sam lubi dobierać graczy. Nie lubi interwencji z góry, rozumiesz?

Myron skinął głową. Donny Walsh był szkoleniowcem drużyny.

– Świetnie, doskonale. Donny to równy gość. Pamięta ciebie z dawnych czasów, bardzo cię cenił. Ale drużyna szykuje się do finałów. Jeżeli nam się pofarci, zapewnimy sobie mistrzostwo w meczach u siebie. Poukładanie gry trochę trwało. I wreszcie idzie nam jak po sznurku. Trzeba to utrzymać. Strata Grega zabrała nam trochę wiatru z żagli, a gdy znowu poukładaliśmy grę, raptem przychodzisz ty. Clip nic nam nie tłumaczy, ale upiera się, żebyś wszedł do składu. Proszę bardzo, jest tu wielkim wodzem. Chcemy jednak, żeby dalej szło nam jak po sznurku, kapujesz?

Od tego melanżu przenośni Myronowi zakręciło się w głowie.

– Jasne. Nie chcę sprawiać kłopotów.

– Wiem. – Kiper wstał i odsunął krzesło. – Fajny z ciebie chłopak, Myron. Zawsze byłeś w porządku. I tego nam trzeba. Gracza, który na pierwszym miejscu stawia dobro drużyny.

Myron skinął głową.

– Gracza, który chodzi po sznurku.

– Świetnie, doskonale. Do zobaczenia na placu. Nie bój się. Nie wejdziesz, chyba że wcześniej damy im łupnia.

Kiper podciągnął pasek na sterczącym brzuchu i spacerowym, niemal posuwistym krokiem przemierzył szatnię.

– Zbiórka przy planszy, chłopcy! – zawołał trzy minuty później.

Nikt nie zareagował. Kiper powtórzył to wiele razy, klepiąc po ramionach graczy wprawionych w trans przez walkmany, żeby go usłyszeli. Gdy po dziesięciu minutach udało mu się wreszcie przemieścić dwunastu zawodowych koszykarzy o parę metrów, do szatni wszedł bardzo ważnym krokiem coach Danny Walsh, zajął środek sceny i wygłosił wiązankę frazesów. To nie znaczy, że był złym trenerem. Ale jeśli prowadzi się sto meczów w sezonie, trudno wystąpić z czymś nowym.