Изменить стиль страницы

– Jest jeszcze coś – powiedział. – Być może zatuszowana zbrodnia.

– Mówisz o Elizabeth Bradford?

– Tak.

Win zmarszczył brwi.

– A więc o to ci chodzi, Myron? Ryzykujesz cudze życie, żeby zadośćuczynić sprawiedliwości po dwudziestu latach? Czyżby Elizabeth Bradford wzywała cię do tego zza grobu?

– Myślę też o Horasie.

– Dlaczego?

– Był moim przyjacielem.

– I wierzysz, że odnalezienie jego zabójcy zmniejszy twoje wyrzuty sumienia, że nie odzywałeś się do niego dziesięć lat?

Myron przełknął gorzką pigułkę.

– To cios poniżej pasa, Win – odparł.

– Nie, przyjacielu, ja tylko staram się odciągnąć cię znad przepaści. Nie twierdzę, że to, co robisz, jest bezwartościowe. W przeszłości pracowaliśmy już dla wątpliwych zysków. Należy jednak zanalizować koszty i korzyści. Poszukujesz kobiety, która nie chce być znaleziona. Prowokujesz siły potężniejsze od nas obu razem.

– Mówisz, jakbyś się bał, Win.

Win wpatrzył się w niego.

– Znasz mnie.

Myron zajrzał w jego niebieskie oczy ze srebrnymi plamkami i skinął głową. Znał go dobrze.

– Przemawia przeze mnie nie strach, lecz pragmatyzm. Nie ma nic złego w prowokacji. Nie ma nic złego w dążeniu do starcia. Robiliśmy to wiele razy. Obaj wiemy, że rzadko się cofam w takich przypadkach, przeciwnie, za bardzo je lubię. Ale zawsze przyświecał nam jakiś cel. Szukaliśmy Kathy, żeby oczyścić z podejrzeń twojego klienta. Z tego samego powodu szukaliśmy mordercy Valerie. Grega tropiliśmy, bo dobrze ci zapłacono. To samo można powiedzieć o Coldrenie. Tu jednak cel jest zbyt mglisty.

Z cichutko nastawionego radia w samochodzie dolatywał śpiew Seala, który porównywał swoją miłość z „pocałunkiem nagrobnej róży”. Ach, romanse.

– Nie mogę tego zostawić – rzekł Myron. – Przynajmniej na razie.

Win nie odpowiedział.

– I potrzebuję twojej pomocy.

Win milczał.

– Żeby pomóc Brendzie, ustanowiono stypendia. Być może to matka przekazywała jej tą drogą pieniądze. Anonimowo. Zbadasz, kto je przekazywał i skąd?

Win zgasił radio. Ruch na drodze był minimalny. Głuche milczenie zakłócał tylko szum klimatyzatora. Minęło parę minut.

– Zakochałeś się w niej? – spytał znienacka Win.

Zaskoczony Myron otworzył i zamknął usta. Win nie zadawał mu dotąd takich pytań. Przeciwnie, robił wszystko, by unikać rozmów na ten temat. Prędzej wyjaśniłbyś leżakowi, co to jest jazz, niż jemu, na czym polega miłość.

– Być może – odparł.

– To wpływa na twój osąd. Emocje czasem rządzą rozsądkiem.

– Nie dopuszczę do tego.

– A gdybyś był w niej zakochany? Kontynuowałbyś poszukiwania?

– A czy to ważne?

Win skinął głową. Mało kto tak dobrze jak on rozumiał, że hipotezy mają się nijak do rzeczywistości.

– No dobrze – powiedział. – Podaj mi informacje o tych stypendiach. Zobaczę, co zdołam znaleźć.

Zamilkli. Win jak zwykle był w pełni zrelaksowany i gotów do akcji.

– Bardzo cienka linia oddziela upór od głupoty – powiedział. – Pozostań po właściwej stronie.

24

Popołudniowy niedzielny ruch na drogach wciąż był umiarkowany. Przez Lincoln Tunnel przejechali śpiewająco. Bawiący się guzikami nowego odtwarzacza kompaktów Win wybrał wiązankę amerykańskich standardów z lat siedemdziesiątych. Po wysłuchaniu The Night Chicago Died i The Night the Lights Went Out in Georgia Myron doszedł do wniosku, że w latach siedemdziesiątych nocą było niebezpiecznie. Potem przesłanie pokoju na ziemi wyrąbała piosenka z filmu Billy Jack. Kto pamięta serię filmów z karateką Billym Jackiem? Win pamiętał. I to aż za dobrze.

Ostatnią piosenką był klasyczny wyciskacz łez Shannon. Shannon umiera w piosence dość szybko. Rozdzierający głos rozpaczał, że Shannon zginęła, spłynęła do morza. Smutno. Piosenka ta zawsze wzruszała Myrona. Matka bolała nad stratą. Tata miał wszystkiego dość. Bez Shannon zmienił im się świat.

– Wiesz, że Shannon to suka? – zagadnął Win.

– Żartujesz.

Win potrząsnął głową.

– Wsłuchaj się uważnie w refren.

– Z całego refrenu wyraźnie słyszę tylko słowa, że Shannon zginęła i spłynęła do morza.

– Po nich następują życzenia, żeby Shannon znalazła wyspę z cienistym drzewem.

– Z cienistym drzewem?

– „Tak jak to na naszym podwórzu za domem” – za śpiewał Win.

– To wcale nie znaczy, że chodzi o psa. Może Shannon lubiła siadywać pod drzewem. Może ci z piosenki mieli hamak.

– Może. Jest jednak pewna subtelna wskazówka.

– Jaka?

– Na kopercie płyty podają, że piosenka jest o psie.

Cały Win.

– Podwieźć cię do domu? – spytał Myron.

Win pokręcił głową.

– Mam papierkową robotę – odparł. – A poza tym lepiej, żebym był w pobliżu.

Myron nie oponował.

– Masz broń? – spytał Win.

– Tak.

– Chcesz jeszcze jeden pistolet?

– Nie.

Zostawili samochód w garażu Kinneya i wjechali windą. W wysokościowcu było dzisiaj cicho, mrówki daleko od kopca. Efekt był niesamowity jak w apokaliptycznym filmie o końcu ziemi, gdzie wszystko jest puste i widmowe. Dzwonki windy niosły się w martwej ciszy niczym gromy.

Myron wysiadł na dwunastym piętrze. Mimo że była niedziela, Wielka Cyndi siedziała przy swoim biurku. Jak zawsze wszystko wokół niej wydawało się małe niczym w tym odcinku Strefy mroku, w którym kurczy się dom, i niedorzeczne, jak wpychanie dużego pluszowego zwierzaka do różowego chevroleta lalki Barbie. Była zapaśniczka – pewnie z powodu kłopotów z fryzurą – miała dziś na głowie perukę, która wyglądała na skradzioną z szafy Carol Channing. Kiedy wstała, uśmiechając się do niego, zdziwił się, że mimo otwartych oczu nie skamieniał.

Mająca metr dziewięćdziesiąt wzrostu Wielka Cyndi była dziś w butach na wysokich obcasach. Lakierach. Obcasy zawyły z bólu pod jej ciężarem. Jej dzisiejszy strój – koszulę z żabotem jak z czasów rewolucji francuskiej i szary żakiet ze świeżo pękniętym szwem na ramieniu – można było od biedy uznać za kostium do biura.

Podniosła ręce i się obróciła. Jak prężąca się na tylnych łapach Godzilla, porażona paralizatorem.

– Ładnie? – spytała.

– Bardzo – odparł.

Park Jurajski III: Pokaz mody.

– Kupiłam u Benny’ego.

– Benny’ego?

– W Village – wyjaśniła. – W sklepie z odzieżą dla transwestytów. Ale ubiera się w nim mnóstwo z nas, dużych dziewczyn.

Myron skinął głową.

– Praktyczne – powiedział.

Wielka Cyndi pociągnęła nosem i nagle się rozpłakała. A ponieważ wciąż nosiła o wieeeele za mocny makijaż, w dodatku niewodoodporny, wkrótce zaczęła przypominać lampkę z lawy pozostawioną w kuchence mikrofalowej.

– Ach, panie Bolitar!

Ciężko stąpając, podbiegła do niego z rozpostartymi rękami, przy akompaniamencie skrzypnięć podłogi. Stanęła mu przed oczami scena z kreskówki, w której spadający bohaterowie wycinają w kolejnych piętrach kontury swoich sylwetek.

Myron podniósł ręce do góry. Nie! Myron dobry! Myron lubić Cyndi! Cyndi nie skrzywdzić Myrona! Ale nic tym nie wskórał.

Objęła go, otoczyła ramionami i podniosła w górę. Miał wrażenie, że zaatakowało go wodne łóżko. Zamknął oczy i postarał się przetrwać atak.

– Dziękuję panu – powiedziała przez łzy.

Kątem oka dostrzegł Esperanzę. Obserwowała tę scenę z założonymi rękami i lekkim uśmiechem. Nowa praca, przypomniał sobie raptem. Zatrudnienie na pełny etat.

– Proszę bardzo – wydusił z siebie.

– Postawił pan na mnie. Nigdy pana nie zawiodę.

– W takim razie postaw mnie na ziemi.

Na podobny do chichotu dźwięk, który z siebie wydała, dzieci w trzech sąsiednich stanach krzyknęły z przerażenia i przypadły do swoich mam, postawiła go na podłodze tak ostrożnie, jak dziecko kładące klocek na szczycie piramidy.

– Nie pożałuje pan. Będę pracować dzień i noc. Będę pracować w weekendy. Zanosić pańskie pranie. Parzyć kawę. Podawać yoo-hoo. A nawet masować plecy.