George potrząsnął głową.

– Tak też myślałem. Ech, do diabła, i tak nie zbiję forsy na tej wyprawie. Trzymaj. – Wyjął ołówek z kieszeni, wytarł o połę koszuli i podał George’owi. – Bądź naszym kapitanem, to pojedziesz za piątala.

George znów spojrzał na nas, z niezdecydowaniem marszcząc czoło. Wreszcie wyszczerzył dziąsła w wyblakłym uśmiechu i sięgnął po ołówek.

– Jak Boga kocham! – powiedział i z ołówkiem w ręce podreptał wciągnąć się jako ostatni na listę. Po śniadaniu McMurphy zatrzymał się przy tablicy i drukowanymi literami dopisał przy nazwisku George’a KPT.

Kurwy spóźniały się. Już myśleliśmy, że w ogóle nie przyjadą, kiedy nagle McMurphy wrzasnął do nas od okna i wszyscy polecieliśmy popatrzeć. Oświadczył, że to one, ale zamiast dwóch samochodów zobaczyliśmy tylko jeden i tylko jedną dziewczynę. Kiedy zatrzymała się na parkingu, McMurphy zawołał ją przez siatkę w oknie i dziewczyna pobiegła przez trawnik prosto w stronę naszego oddziału.

Była młodsza i ładniejsza, niżeśmy się spodziewali. Wszyscy już wiedzieli, że dziewczyny to kurwy, a nie żadne tam ciotki, i oczekiwali nie wiadomo czego. Niektórzy wierzący nie byli zbyt zadowoleni. Ale wpatrzeni w tę zielonooką dziewczynę o włosach błyszczących w słońcu niby miedziane sprężyny, związanych w koński ogon, który podskakiwał, gdy biegła do nas lekko przez trawnik, myśleliśmy jedynie o tym, że nareszcie widzimy kobietę, która nie jest ubrana od góry do dołu w biel, jakby ją okrył szron, a jej sposób zarabiania na życie nie miał żadnego znaczenia.

Podbiegła do siatki, wczepiła się w nią palcami i podciągnęła do góry. Dyszała po krótkim biegu i z każdym oddechem wyglądało na to, że zaraz przeniknie na drugą stronę. Miała łzy w oczach.

– McMurphy, McMurphy, niech cię licho…

– Dobra, dobra, gdzie Sandra?

– Coś jej wypadło, stary, nie mogła przyjechać. Ale ty, co z tobą, u licha?

– Coś jej wypadło!

– Tak naprawdę – dziewczyna wytarła nos i zaczęła chichotać – to Sandrunia wyszła za mąż. Pamiętasz Artiego Gilfilliana z Beaverton? Zawsze przychodził na zabawy z jakimś paskudztwem w kieszeni, z zaskrońcem, białą myszką czy czymś takim. Kompletny wariat…

– Rany boskie! – jęknął McMurphy. – Cholera, Candy, jak mam upchać dziesięciu facetów do jednego forda? Jak Sandra i ten jej zaskroniec z Beaverton wyobrażają to sobie?

Dziewczyna szykowała się, żeby coś odpowiedzieć, kiedy nagle zagdakał megafon na suficie i rozległ się głos Wielkiej Oddziałowej informujący McMurphy’ego, że jeżeli jego przyjaciółka chce z nim rozmawiać, to powinna się zgłosić przy głównym wejściu i nie zakłócać spokoju w całym szpitalu. Dziewczyna odeszła od siatki i ruszyła do wejścia, McMurphy zaś odsunął się od okna, klapnął na krzesło w kącie i zwiesił głowę.

– Cholera! – zawołał.

Najmniejszy czarny wpuścił dziewczynę na oddział i zapomniał zamknąć drzwi (na pewno później dobrze za to oberwał), a ona minęła w podskokach dyżurkę, nic sobie nie robiąc z lodowatych spojrzeń pielęgniarek, i skręciła do świetlicy przed nosem lekarza, który właśnie szedł do dyżurki z jakimiś papierami. Lekarz spojrzał na nią, potem na papiery, potem znów na nią i obiema rękami zaczął szukać binokli.

Zatrzymała się dopiero na środku świetlicy, kiedy zobaczyła, że otacza ją czterdziestu wpatrzonych w nią mężczyzn w zielonych ubraniach – było tak cicho, że słyszeliśmy, jak nam burczy w brzuchach i jak strzelają cewniki spadające Chronikom.

Stała tak z dobrą minutę, szukając wzrokiem McMurphy’ego, więc wszyscy zdążyliśmy się jej należycie przyjrzeć. Chmura błękitnego dymu unosiła się jej nad głową – moim zdaniem, to przepalały się urządzenia szpitalne, które chciały się dostroić do jej wkroczenia na salę; wzięły pomiary elektroniczne, obliczyły, że nie są zaprojektowane na kogoś takiego jak ona, i z miejsca się poprzepalały, na swój sposób popełniając samobójstwo.

Dziewczyna miała na sobie taki sam biały podkoszulek jak McMurphy, tyle że dużo mniejszy, białe tenisówki i levisy ucięte nad kolanami dla lepszego krążenia – ledwie tego starczyło, by zakryć jej kształty. Na pewno wielu mężczyzn widziało ją znacznie skąpiej odzianą, ale teraz zarumieniła się speszona jak uczennica na scenie. Wszyscy wpatrywali się w nią bez słowa. Jedynie Martini szepnął, że widać daty na monetach, które ma w kieszeniach – tak obcisłe były jej dżinsy – ale stał najbliżej i najlepiej widział.

Billy Bibbit odezwał się pierwszy, choć w zasadzie nic nie powiedział, tylko wydał niski, prawie bolesny gwizd, który lepiej opisał dziewczynę niż słowa. Roześmiała się i podziękowała mu gorąco, a gdy się zaczerwienił, również spąsowiała i znów wybuchnęła śmiechem. I to przełamało lody. Wszyscy Okresowi rzucili się do niej, mówiąc jeden przez drugiego, a lekarz ciągnął Hardinga za poły kurtki i dopytywał się, kto to jest. McMurphy wstał z krzesła i przecisnął się do niej przez tłum; gdy go ujrzała, zarzuciła mu ręce na szyję, zawołała: “McMurphy, niech cię licho” – po czym zawstydziła się nagle i znów oblała rumieńcem. Przysięgam, że kiedy się rumieniła, wyglądała najwyżej na szesnaście, siedemnaście lat.

McMurphy przedstawił ją zebranym, a ona każdemu podała rękę. Kiedy doszła do Billy’ego, jeszcze raz podziękowała mu za gwizdnięcie. Chwilę później wślizgnęła się na salę Wielka Oddziałowa i cała w uśmiechach zapytała McMurphy’ego, jak zamierza zmieścić naszą dziesiątkę w jednym samochodzie, a gdy on z kolei zapytał, czy nie mógłby pożyczyć samochodu od kogoś z personelu i sam prowadzić, odpowiedziała, że nie, to zabronione, i wyrecytowała z pamięci odpowiednie zarządzenie, tak jakeśmy się tego spodziewali. Skoro nie ma drugiego kierowcy, który podpisałby oświadczenie, że bierze na siebie odpowiedzialność, połowa załogi musi zostać w szpitalu. McMurphy zaczął protestować, bo musiałby wtedy wybulić pięćdziesiąt dolców z własnej kieszeni, aby zwrócić forsę facetom, którzy nie pojadą.

– Może w takim razie należy odwołać wycieczkę – powiedziała oddziałowa – i zwrócić pieniądze wszystkim.

– Przecież już wynająłem łódź, dałem właścicielowi siedemdziesiąt zielonych!

– Siedemdziesiąt dolarów? Tak? O ile się nie mylę, mówił pan pacjentom, że musi pan zebrać sto dolarów i jeszcze dołożyć dziesięć od siebie, żeby pokryć koszty wycieczki.

– Wliczałem koszty benzyny w obie strony.

– Trzydzieści dolarów to chyba za dużo na benzynę?

Uśmiechnęła się do niego bardzo mile i czekała, co powie. McMurphy podniósł do góry ręce i spojrzał w sufit.

– Jezu, nic pani nie przepuści, pani prokurator. Pewnie, że chciałem zatrzymać nadwyżkę dla siebie. Wątpię, żeby chłopcy o tym nie wiedzieli. Uważałem, że coś mi się należy za te wszystkie kłopoty, jakie…

– Ale nadzieje spełzły na niczym – przerwała. Nadal uśmiechała się do niego bardzo, bardzo serdecznie. – Nie wszystkie drobne spekulacje finansowe muszą przynosić ci zyski, Randle, i skoro już o tym mowa, moim zdaniem i tak za wiele ci się udawało. – Umilkła na chwilę, ale jasne było, że w przyszłości coś jeszcze usłyszymy na ten temat. – Tak jest. Otrzymałeś weksle od wszystkich Okresowych za ten lub tamten “interesik”, więc chyba potrafisz znieść to jedno niepowodzenie?

Nagle ucichła. Spostrzegła, że McMurphy już jej nie słucha. Obserwował lekarza. A lekarz wpatrywał się w podkoszulek dziewczyny, jakby nic innego nie istniało na świecie. Kiedy McMurphy zobaczył, że lekarz gapi się na dziewczynę jak zahipnotyzowany, szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz. Zsunął czapkę na tył głowy, podszedł do medyka i położył mu rękę na ramieniu, wyrywając go z transu.

– Kurczę, czy widział pan kiedy, doktorze, jak łosoś rzuca się na przynętę? To jeden z najwspanialszych widoków na wszystkich morzach świata. Candy, kochanie, opowiedz doktorowi o łowieniu ryb i podobnych sprawach…

Pracując we dwoje, McMurphy i dziewczyna w niecałe dwie minuty przekonali lekarza; pobiegł tylko zamknąć gabinet i zaraz wrócił, wpychając papiery do teczki.