Kiedy urodził się Mateusz, postanowiliśmy wziąć ślub. Był to mój drugi syn i trzecie dziecko Jagi. Najstarsza córka, którą miała z pierwszym mężem, aktorem z Łodzi,

studiowała w Stanach, skąd już nie wróciła, młodsza, od męża poprzedniego, chodziła do liceum Sióstr Niepokalanek. Ceremonia miała miejsce latem w Urzędzie Gminy w Nidzie, szliśmy tam piechotą przez las, z polnymi kwiatami, cała Warszawa zjechała na weselne pieczenie prosiaka przy domku Jagi w Krzyżach, Kotłowy rżnął obertasy na akordeonie.

Zaczynały się lata dziewięćdziesiąte. Poprzedni mąż Jagi po rozwiązaniu partii został niezależnym producentem filmowym, a ona sama, wyrzucona z telewizji, jego asystentką i wspólniczką. Jednak przełom najciężej przeżył mój ojciec. Chodził po Giżycku, pomstował, że w każdym sklepie są inne ceny, pytał się ludzi, komu potrzebna taka kolorowa pstrokacizna, niespotykaną nigdy po wojnie obfitość mięsa i kiełbasy tłumaczył tym, że rolnicy z nędzy wybili cały inwentarz, a za trzy miesiące trzeba będzie przepraszać Rosję, która nie wiadomo, czy nam teraz wybaczy i zechce nas dalej karmić. Wysłano go na emeryturę, bo podobno odmawiał wykonywania służbowych poleceń. Przełożonym mówił wprost: „Niech Wałęsa rozładuje panu te kartofle!” albo „Niech Mazowiecki z Onyszkiewiczem ułożą wam te worki w magazynie!” Gdy zlikwidowano Układ Warszawski, dostał zawału serca. Przygarbił się, wychudł, spędzał dni w całkowitym milczeniu, czasem jeździł przerdzewiałym na wylot, rzężącym ze starości fiatem bahama yellow nad Kisajno i tam godzinami patrzył w wodę. Po wyprowadzeniu z Polski ostatniego oddziału Armii Radzieckiej stracił ostatnią nadzieję. Umarł dwa lata później.

My też, jako Klapperstorch, dostrzegaliśmy z przerażeniem, że powoli zaczynamy nie pasować do odmienionego świata. Ludzie jeszcze przychodzili na nasze koncerty, jeszcze bili brawo, ale nie było w tym już duszy ani krzty

szczerości. Czuliśmy wszyscy dziwne gęstnienie powietrza pomiędzy nami a publicznością. „Czegoś chcą, to przecież widać. Tylko czego?” – zastanawiał się głośno Bakon. Niestety, nie wiedzieliśmy, czego. Następna płyta, Mantra, wydana w półtora roku po sukcesie Zaparcia, to już była kompletna klapa. Nie pomogło nachalne lansowanie i sztuczne windowanie przez znajomych didżejów. Nikt nie chciał jej kupować, mało tego, musieliśmy odwołać trasę promocyjną – spotkała się z tak niewielkim zainteresowaniem. Jaga twierdziła, że to wina kapeli, żądała zmiany nazwy na Cmon amp; Klapperstorch. „Ty jesteś gwiazdą- przekonywała – a to są w gruncie rzeczy jołopy, ludzie nieinteligentni, bez zmysłu twórczego, nie na dzisiejsze czasy! Dziś nie wystarczy trzy razy szarpnąć druty, żeby rzucać na kolana. Posłuchaj tych nowych grup”.

Słuchałem. Przeżywałem piekło zazdrości. Muniek Staszczyk walił swoją prawdę o świecie wprost, bez ogródek, ja umiałem śpiewać tylko metaforami, które publiczność przestawała rozumieć.

W zespole też wyszły na jaw kwasy i animozje. Przede wszystkim chłopcy żądali równych działek szmalu i w końcu doszło do decydującej rozmowy. Mówiłem jak zawsze: „Pisaliśmy numery ja i Kotłowy, wy też mogliście…” „Przepraszam – przerwał Bakon. – Ja na wszystkich płytach skomponowałem bas”. „A ja perkusję!” „Ja drugą gitarę!” – wykrzykiwali Bródek i Skóra. „Pocałujcie mnie w dupę!” – skwitowałem grzecznie i wyszedłem. Były to słowa kończące pierwszy etap działalności Klapperstorcha.

Jaga zaczęła przygotowywać mnie do kariery solowej. Wymyśliła sobie jednak, żebym najpierw zaistniał jako głosiciel wyrazistych poglądów, artysta – filozof, który intryguje nie tylko dziełem, ale i własną osobą. Kazała swojej fryzjerce zgolić mi łeb na pałę, a kosmetyczce przekłuć lewe ucho, w którym osadziła srebrny wisiorek. Mimo tego, że oficjalnie została z publicznej telewizji usunięta, to jednak jej możliwości w firmie były nadal olbrzymie. Zapraszano mnie zatem do różnych programów: dyskusji o społeczeństwie, komentowania zjawisk kulturalnych, debat z udziałem młodzieży. Żując gumę, co też było pomysłem Jagi, bo według niej żucie gumy to gest łączący prostolinijność charakteru z intelektualną lekkością, gloryfikowałem przed kamerami tolerancję, wolność, prawo do buntu przeciw najmocniej choćby uświęconym przez tradycję schematom. Założyłem Ruch na Rzecz Obrony Wolności, atakując przede wszystkim oba fundamentalizmy – czerwony i czarny, angażowałem się w kampanie walki o konstytucję zwierząt, o legalizację miękkich narkotyków, powszechną antykoncepcję, prawną regulację zakresu władzy rodziców nad dziećmi. Prowadziłem manifestacje, zbierałem podpisy, inicjowałem akcje charytatywne, l jednocześnie gorączkowo pisałem nowe utwory. Poznałem także Iwetę, modelkę ze Studia U przy Senatorskiej. Praca w niczym nie przypominała pierwszych lat Klapperstorcha. Konstrukcje dźwięków rozpadały się, jakby zbudowane ze źle dopasowanych części, nie miałem pomysłów i całe godziny spędzałem nad pustą kartką albo jałowo grzebiąc między strunami. To, co wreszcie udawało mi się skleić i wymęczyć, nie budziło żadnych uczuć, było jak rozmoknięte, ugniecione mydło. Nikt jednak nie wiedział, że tak myślałem.

Iweta miała dwadzieścia dwa lata, czarne włosy i skórę gładką jak młoda oliwka. Spędzałem noce w jej wynajętym mieszkaniu na Stegnach i rzadziej zaglądałem do Podkowy, co przy naszym trybie życia długo nie wzbudzało u Jagi żadnych podejrzeń. Energicznie przygotowywała nagranie mojej kolejnej płyty, Cienia, pierwszego kompaktu, zamawiała muzyków, uzgadniała terminy, ale działo się z nią coś niedobrego. Mówiła, że jest zmęczona, nie mogła już niczym ujarzmić zmarszczek i worków pod oczami, przeżywała ataki melancholii. Nie wyjeżdżała wtedy rano do pracy, tylko w nocnej koszuli siadała przy oknie i spędzała cały dzień, patrząc na swój zdziczały ogród. Pisywała też listy do córki w Ameryce, co przedtem uznawała za stratę czasu.

Płytę nagrałem, towarzyszyły mi znakomitości rocka i jazzu. Któż tam nie grał? Cały przegląd gwiazd mniejszych i dużych. Efekt był do przewidzenia – zbyt okrągło, za bardzo profesjonalnie, zbyt schludnie i nijako. Promocję przeprowadzono z rozmachem: oczywiście radio do znudzenia, sam już nie mogłem słuchać; recital w Sopocie, videoclipy, billboardy, spotkania z fanami. Niestety, nic to nie dało. Zainteresowanie Cieniem było żadne. Jaga szarzała na twarzy, kiedy wspomniało się o zainwestowanych pieniądzach. W końcu przyszedł czas, że spod maski kobiety nowoczesnej, wolnej od uprzedzeń, wylazła bohaterka telenoweli.

„Oszukujesz mnie, jesteś z tą dziewuchą!” – krzyczała. Było to wieczorem, stała przede mną w nieświeżym, rozchełstanym szlafroku, oparta o fotel odwrócony do okna wychodzącego na ogród. Śmiać mi się zachciało, bo ze swoimi szerokimi wargami wydętymi od płaczu i poczochraną fryzurą wyglądała jak babka Kaczora Donalda.

„W takim razie do widzenia” – powiedziałem. Nieswoim głosem błagała, żeby tego nie robić, że Mateuszek jeszcze mały, że jeszcze wiele przed nami. Nie wytrzymałem, parsknąłem śmiechem i zapytałem, czy aby nie przesadza.

Zaraz też wrzuciłem do samochodu najpotrzebniejsze rzeczy. Mijając bramę, odwróciłem się na chwilę – żegnał mnie głuchy fronton domu na tle ciemnego lasu i jedno okno, w którym paliła się mała lampka. Później omijałem to miejsce z daleka, starałem się nie bywać w Podkowie ani okolicach. Dopiero po piętnastu czy dwudziestu latach przypadkiem tamtędy przejeżdżałem i miałem wrażenie, że w ogrodzie, jeszcze bardziej zapuszczonym i dzikim, mignęła mi przed oczami skulona postać na wózku.

Póki co jednak, poprzedni mąż nie zostawił byłej połowicy samej sobie. Załatwił adwokatów, zebrał świadków; wszystkie przyjaciółki i przyjaciele Jagi, stare megiery i brzuchaci faceci, z którymi na Mazurach piłem long drinki pod węgorza – teraz zeznawali przeciwko mnie. I znowu byłem oskubany do suchej nitki, tym razem już bez żadnych perspektyw na przyszłość. Klapperstorch nie istniał, niczego nowego nie napisałem, ale choćbym nawet napisał, to nie wiem, czy ktokolwiek zechciałby wchodzić w promocję. Najwyraźniej wypadłem z gry, straciłem protektorów. Konkurencja rosła, przybywało młodych grających wszelkie odmiany muzyki, od rapu poprzez mdławy pop aż do wyrębistego heavy metalu, rynek zalewała powódź nagrań. Po rozwodzie moje życie skomplikowało się jeszcze bardziej. Planowałem małżeństwo z Iwetą, ale w ciąży była Alka, studentka, którą kiedyś poznałem na festiwalu w Brodnicy. Nie miałem mieszkania, zalegałem z alimentami i z ratami za pięcioletniego jaguara, zapisanego na brata. Topiłem się, jak wykrakał ten stary rockman spod Poznania.