Изменить стиль страницы

Znowu zaczął szperać Lenin, zaglądać wszędzie, szpiegować myśli i dążenia zachodnich ludzi. Nie trudno mu byłoby przyjąć dawną formułę słowianofilów o „zgniłym Zachodzie", przeżywającym swój zmierzch. Lecz Lenin ostrożny, nie uznający autorytetów nawet Hertze-na, Bakunina i Marxa, – dojrzał owy „Untergangdes Abendlandes" w czem innem, tak bezwstydnie wystawiającem swoje ropiące rany. W Paryżu, Berlinie, Londynie, Genewie dojrzał w mig, że człowiek współczesny pędzi ku zwycięstwu nad przyrodą, w imię sytości i używania, i że myśl o zwycięstwie nad potworami, czającemi się w ciele i duszy człowieka, myśl wysunięta przez kulturę helleńską, została odrzucona z całą stanowczością.

Nie bał się już Europy, bo, jak później nieraz twierdził, zatraciła ona poczucie etyki, chociaż stało się to z innych, niż w ciemnej, szarej, zaśnieżonej Rosji przyczyn, lecz równie doszczętnie i beznadziejnie.

Być może, wtedy to dojrzała w Leninie decyzja postawienia stawki na najgorszych, najciemniejszych, najnędzniejszych. Skierował wzrok swój w stronę najmniejszego oporu, tam, gdzie już w pewnych okresach udawało się osiągnąć sukcesy rewolucyjne. Tak samo myśleli i postępowali niegdyś Razin i Pugaczew, a jeszcze dawniej – buntowniczy Spartakus. W tem zawarta jest cała demagogiczna „wielkość" i cała pospolitość i nikczemność jego mieszczańskiego spryciarstwa. Gdyby Lenin nie obrał tej drogi najmniejszego oporu, pozostałby, jak Bakunin, Chrustalow-Nosar i cały hufiec innych rewolucjonistów – wiecznym, zgorzkniałym emigrantem, tracącym poczucie rzeczywistości rosyjskiej, teoretykiem marksizmu, na wzór Piotra Struwego lub prof. Tugan-Baranowskiego, albo zginął na szubienicy, jak Pestel, bo wtedy Rosja znalazłaby dość sił na reakcję. Lenin wiedział dokładnie, że czasy się zmieniły, że wybiła godzina, przeżywana przez zziajane, przerażone gwałtem zwierzę, w którem nagle wybuchła rozpaczliwa odwaga nienawiści i żądzy, drogo sprzedać swoje nędzne, spodlone życie. Już nie oglądał się na liberałów i socjalistów, wyciągnął ręce do najgorszych, najbardziej wściekłych i zrozpaczonych.

– Zaczynam rozumieć, do czego pan prowadzi nas! – zawołał Francuz.

– Pozostawało tylko wybrać moment dla ciosu. – mówiłem dalej. – Najłatwiej jest zabić człowieka, marzącego o samobójstwie. Taki nie broni się i nie woła na pomoc. Najstosowniejszym momentem była wielka wojna i klęska, spotykająca armję rosyjską. Lenin rzucił hasło dla nędzników, nie poczuwających się do państwowości:

– Precz z wojną! Bierzcie karabiny i powracajcie do domów! Stawka została wygrana.

Lenin rzucił drugą kartę.

„Liberalni i socjaliści dążą do ustalenia rządu, który wam, głodni, wszawi i uciemiężeni, nie da nic! Precz z konstytuantą! Bierzcie karabiny i wychodźcie na ulice!" Znowu zwyciężył. Nastąpiła trzecia stawka:

– Jesteście chciwi i nienawidzicie władzy, bogaczy, popów, urzędników? Wieśniacy i robotnicy, zabierajcie wszystko i zgniećcie waszych wrogów!

Ten manifest godny „ziemskiego, czerwonego cara" podług ideału rosyjskiego, był wykonany ściśle, a w mrocznych zakamarkach mrowiska rosyjskiego szeptano:

– Azaliż nie przyszedł na ziemię naszą prawosławną „Chrystus – czerwony mściciel?"

I oto w legendzie ludowej przechowa się długo wspomnienie o Leninie – „czerwonym carze" i „czerwonym Chrystusie".

A dla trwałości tej legendy on – dyktator proletarjatu, uczynił wszystko, co mógł: panował na Kremlu Iwana Groźnego, tego opętanego „biesa" rosyjskiego, a nie w Petersburgu – stolicy niemieckich Gottorpów i antychrysta Piotra I; do deputacyj chłopskich przemawiał z przedziwną prostotą na wzór biblijnych patrjarchów lub „Aniołów" kościoła pierwszych wieków chrześcijaństwa; starał się o tę formę tak dalece, że nawet chętnie posługiwał się przypowieściami i tekstem Starego i Nowego Testamentu, a mowy mityngowe układał w brzmieniu namiętnych „suratów", jakiemi niegdyś nawoływał do zemsty krwawej prorok wschodni.

Lenin nie dowierzał Rosjanom, pamiętając, że nawet najzacieklejsi rewolucjoniści, jak Bakunin, dekabryści i inni, nieraz się cofali, wyrzekali dawnych poglądów i zdradzali sprawę i współtowarzyszy. Wobec tego ze sprytem i premedytacją popchnął cały lud na dokonanie takiej zbrodni, złagodzić której nie mogłyby już żadne skruchy i zaprzaństwo, a przed oczami złoczyńców w dzień i w nocy majaczyłaby szubienica; gdy się z tem załatwił, – dla popędzenia motłochu, znużonego machaniem zbrojnych rąk, oszalałego od oparów krwi i dymów pożogi, postawił poganiaczy – cudzoziemców: Żydów, Gruzinów, Niemców, Łotyszów, Polaków, Finnów, Madjarów i Chińczyków, pogardzających i nienawidzących tego motłochu, który im w swoim czasie wypruwał trzewie i przerzynał gardziele w imię „cara-ojczulka" i Rosji „świętej". Oszukując obietnicami, jak handlarz jarmarczny, zalecając nowe ideje, drażniąc reklamowemi, jaskrawemi hasłami; mamiąc wizją prawdziwego rządu proletarjackiego, zaciskał naród w karbach niezwykłego posłuchu; stosował terror niesłychany nawet w czasach Groźnego Iwana i Antychrysta – Piotra; wiódł na stos nigdy niewidzianych mąk, jak fanatyczny Awwakum; oszałamiał kłamliwemi, lecz rozpętującemi najdziksze instynkty manifestami „wszystkim, wszystkim", jak Pugaczew; tworzył nowe „credo'" marzących o sytości i zemście ludzi; jak „czerwony" Chrystus, szalał wszechwładnie, bardziej okrutnie, niż wszyscy carowie razem wzięci i sam nie wierzył, że dojdzie do mety! Wykonywał krwawy, obłędny eksperyment, czekając, aż mu w tem dopomoże „zgniły zachód", cofał się i nacierał, spiskował z Azją przeciwko cywilizacji, gwałcił, naigrywał się z wolności i wiary, tracił poczucie stosunku pomiędzy ulubioną „Appasionatą" a miażdżeniem czaszek jej twórców i wykonawców, pomiędzy ideą a środkami urzeczywistnienia i uświęcenia jej; płaszczył się i ślizgał, jak płaz, pomiędzy dążnościami „ziemi" a fabryki; szpiegował wszystkich, jak najzręczniejszy ochrannik carski, prowokował, kusił, podkupywał, fałszował pieniądze i dokumenty historyczne; truł oszczerstwem, zwyciężał podstępem, w chwilach najniebezpieczniejszych pozostawiał bieg wypadków naturalnemu rozwojowi; wyczekiwał, czaił się, udawał, że się zajmuje drobnemi napozór sprawami, znienacka atakował i znowu się cofał, wiedząc, że prąd dawno wyrwał mu ster z rąk, że płynie z biegiem fal, więc starał się jedynie o to, aby podnieść je wyżej, jeszcze straszliwiej zwichrzyć i spienić, a w tym zamęcie, zgiełku i chaosie żywiołów i potworów, wyłażących z narodu – porwać go za gardło, zdusić, oszołomić i zmusić iść naprzód w mrok, gdzie nie spostrzegał żadnego światła.

Szedł jednak, bo inaczej zgniótłby go, zdeptał wartki, burzliwy potok motłochu. „Czerwony" car musiał być zawsze na czele jego i, jak car, nikogo i niczego się nie bać… Musiał, chociaż nie zawsze mógł, a ten mus doprowadził go po kilku latach wściekłego życia do zupełnego wyczerpania mózgowego. Zadanie Lenina nie było trudnem, gdyż działał on wśród rosyjskiego ludu, trudnem było doprowadzenie zrywających tamy potoków do wolności, nowych, racjonalnych form życia, nowego ładu, nowej etyki i szczęścia, co przyobiecał solennie w manifestach swoich. Lenin pozostawił po sobie chaos, zburzone tamy i rozpętane zwierzę ludzkie – wstrętnego bękarta pierwotniaka i ssącego potwora o olbrzymim brzuchu i drobnej główce bez śladów mózga… Sam zaś, jako „nowy prorok" pozostał w szklanym grobowcu w mauzoleum, wzniesionem na placu, gdzie car Groźny ucinał łby wiernopoddanym, Piotr wieszał buntowników, a dyktator proletarjatu walił z kulomiotów do wszystkich, którzy z tych lub innych powodów na klaśnięcie jego bicza odpowiadali okrzykiem: „nie!", aż nie zapanowała cisza cmentarna, wśród której legł on, syn radcy stanu, półmongoł, fałszerz pieniędzy i idej, największy drapieżca, bezczelny demagog-dyktator, duchowy wnuk Groźnego, syn Piotra Wielkiego i brat Pugaczewa, oswobodziciel i ciemiężca, Awwakum fanatyzmu, Rasputin krwawych orgij, burzyciel rodziny i społeczeństwa, pół-car, pół-bóg, a w istocie swojej – towarzysz najnędzniejszych, najmroczniejszych, najbardziej zbrodniczych; zuchwały gracz, straszliwy eksperymentator, teoretyk i nieuk w dziejach rozwoju ludzkości, marzyciel o duszy, jak mgławica nad bagniskiem…