Изменить стиль страницы

ROZDZIAŁ IX.

Dobiegał końca trzeci rok wygnania.

Minęły te lata w zupełnym niemal spokoju. Syberyjskie władze były znacznie liberalniej-sze i nie wysilały się nad gnębieniem politycznych zesłańców.

Włodzimierz Uljanow żył we wsi Szuszenskoje, niedaleko od miasta Minusinska, położonego na malowniczych brzegach rzeki Jenisej.

Wkrótce, po odbytem więzieniu przybyła tu z matką swoją Nadzieja Konstantynówna Krupskaja.

W kilka tygodni po przybyciu stała się ona żoną Uljanowa. Nie czuli oboje ani wielkich uniesień, ani radości i szczęścia, które dla kochających serc przemienia całą ziemię na raj słoneczny, a szmer lasu i podmuchy wiatru – w czarodziejską muzykę, nieznaną, boską. Nie czuli tego i nie myśleli o tem.

Podali sobie ręce, jako dwaj przyjaciele, złączeni więzami, nie mniej silnemi od miłości i oddania się wzajemnego, – wiernością dla idei, droższej nad własne życie i jedynej. Była dla nich pokarmem, słońcem, powietrzem. Ze zmierzchem jej nastąpiłaby chwila konania dla wyznawców jej i krzewicieli.

Zupełne zaufanie miał Uljanow do Nadziei Krupskiej, ona – niczem niezachwnianą, fanatyczną wiarę w jego siły.

Czas syberyjskiego wygnania w pięknym, żyznym kraju Minusińskim pędzili z pożytkiem. Tu w ostatecznej formie skrystalizowały się myśli Włodzimierza i ułożony został plan jego działalności na przyszłe życie.

Przeczytał niezliczoną ilość książek. Dostarczali mu ich z Petersburga przyjaciele jego i Krupskiej, a także mieszkający we wsi Karatuzie Polak, inżynier-górnik, Eugenjusz Różycki, który, chociaż zajmował stanowisko urzędowe, sprzyjał wszystkim zesłańcom.

Na wygnaniu Włodzimierz wykończył swoją pracę o rozwoju kapitalizmem. Zaczął ją w więzieniu, gdzie pisał potajemne mlekiem na odwrotnej stronie arkusików, zapełnionych niewinnemi cytatami z dzieł autorów rosyjskich i zagranicznych. Tylko taki rękopis mógł się przedostać poza bramę więzienną. Mleko nalewał do małych kałamarzy, zrobionych z ugniecionego w palcach chleba.

– Pewnego razu do mojej celi sześć razy wchodzili dozorcy, więc sześć razy łykałem kałamarze! – ze śmiechem opowiadał Uljanow żonie i z westchnieniem dodawał żartobliwie.

– Szkoda, że prędko wypuścili mnie z więzienia! Trzeba byłoby dłużej nad tą książką popracować, bo tu nie tak łatwo o potrzebne materjały!

Na Syberji nagrzewał arkusiki nad lampą naftową, a zapisane mlekiem słowa ciemniały i występowały na białem tle.

Nie odrywając się od pracy, czytał i pisał Uljanow; wraz z Krupską, z polecenia Struwego, tłumaczył Engelsa i Webba, zarabiając dodatkowo. Było to niezbędne, bo rząd wyznaczył na jego utrzymanie tylko osiem rubli na miesiąc i zaledwie drobne sumy przysyłały co miesiąc Marja Aleksandrówna i siostra Włodzimierza – Elizarowa.

Jedyną rozrywką Uljanowa stanowiły dalekie przechadzki i polowania. Strzelał zające i cietrzewie zapamiętale, lecz ponieważ zbytnio się śpieszył, – zdobycz nie była obfita. Lubił jednak to namiętnie i nie opuszczał sposobności spędzenia czasu ze strzelbą w polu lub w lesie.

Podczas wypraw myśliwskich, poznał chłopa syberyjskiego, niezależnego, ufnego w swoje siły i prawie nie uznającego przedstawicieli obcych mu władz centralnych. Ujrzał Włodzimierz, rozumiejący duszę chłopa nadwołżańskiego, różnicę i podobieństwa, zachodzące pomiędzy ludnością syberyjską a rosyjską.

Różnica polegała na tem, że chłop syberyjski nie posiadał żądzy ziemi. Mógł mieć ją w dowolnej ilości.

Nie było tam obszarów, należących do szlachty, lub nadanych dekretem carskim urzędnikom i wojskowym za wierną służbę państwową.

Zupełnie inaczej czuł się chłop rosyjski. Pamiętał dokładnie i nigdy o tem nie zapomniał, że niegdyś, czy to za chanów mongolskich, czy za carów moskiewskich, ziemia należała do władcy, a uprawiana i wykorzystywana była przez ludzi od radła. Dopiero od Piotra Wielkiego, a szczególnie od czasów caryc Katarzyny II i Elżbiety, które obdarzały swoich kochanków majątkami ziemskiemi, zaczęto odbierać ziemię chłopom.

Wieśniacy nigdy nie uznawali tego i wciąż wyczekiwali na „białe pismo". Ten zagadkowy, mistyczny akt, urojony w mrocznych głębinach chłopskiego mózgu, miał zwrócić zagarniętą nieprawnie ziemię jej naturalnym właścicielom.

Kilka razy w dziejach rosyjskich następowały dni, gdy włościanie usiłowali odebrać ją samowolnie, podnosili bunty chłopskie, wstrząsające Rosją od czasów Katarzyny aż do roku 1861, do manifestu Aleksandra II o wolności.

Wybuchały one i później, lecz, na skutek militaryzacji kraju i rozszerzenia sieci administracyjnej, miały charakter lokalny i zostawały tłumione w zarodku.

Chłop syberyjski – potomek kryminalnych zbrodniarzy, wysyłanych do azjatyckich prowin-cyj imperjum, lub mieszaniec z Mongołami różnych szczepów, marzył o oddzieleniu się od Rosji, której nie lubił i bał się, bo narzucała mu swój system, obcy, kłopotliwy i wymagający dużych kosztów.

Podobieństwo jednak obydwóch typów chłopskich było rażące.

Oba były zasadniczo anarchiczne i bierne. Nawykłe, podług dawnych tradycyj, rządzić się samodzielnie w obrębie swojej dzielnicy rozumem komuny włościańskiej, były podtrzymywane w tem nawyknieniu przez rząd. Władze centralne były zmuszone do oddania komunom części swoich zadań, nie mogąc na tak wielkiej przestrzeni dosięgnąć każdego poszczególnego obywatela.

Oba typy odznaczały się skrajną biernością. Słabo oświecone nie dążyły do żadnego postępu i tylko władza państwowa narzucała włościanom zmianę trybu życia i systemu gospodarczego. Uljanow zrozumiał to wszystko i dobrze zapamiętał.

Nie wątpił wcale, że włościaństwo ulega nakazom rządu wyłącznie pod naciskiem siły, uznając za najlepszych władców tych, którzy odznaczali się stanowczością i zdolnością do przejawów swej woli bezwzględnej.

Gdy myślał o tem, uśmiechał się, zacierał ręce i szeptał:

– O, Karolu Marksie, byłeś wielkim znawcą duszy bydlęcia ludzkiego! Wyczułeś, jak nikt inny, niż lubi ono chodzić w stadzie, a stado potrzebuje pasterza z batem i psa z ostremi kłami!

Powracał ze swych wypraw myśliwskich wesoły i podniecony, mówiąc do żony:

– Droga moja! Mało znałem wieś rosyjską, za wyjątkiem mojej nadwołżańskiej, lecz tu przechodzę przez niczem niezastąpiony uniwersytet.

Opowiadał o swoich spostrzeżeniach i wrażeniach, pytając ze śmiechem:

– Powiedz mi tylko: kto i w jaki sposób poprowadzi za sobą włościaństwo? Normalnym sposobem nikt tego nie dokaże! Chłopa rosyjskiego należy pędzić przed siebie kijem Piotra Wielkiego, kulomiotami lub bagnetami współczesnych gubernatorów, a nam cóż pozostaje? Jeszcze bardziej skuteczny bat! Należy wynaleźć go! Musi to być jednak taki bat, żeby jego klaśnięcie poruszyło niebo i ziemię! Nad tem należy poważnie pomyśleć?

Zastanawiał się nad tem Uljanow, błąkając się bez celu po stepie. Zwierzał się tylko przed żoną, a gdy mówił, zniżał głos, zaciskał zęby i mrużył oczy, jak gdyby widział wroga przed sobą. Widocznie, straszne były te myśli i słowa, bo Nadzieja Konstantynówna miała twarz bladą i z przerażenia przeciskała ręce do piersi. Jednak nie przeczyła, bo pałała wiarą nieza-chwnianą w tego człowieka, tak groźnie szczerego, a twardego, jak kamień.

Zrzadka odwiedzali innych zesłańców, rozrzuconych w sąsiedztwie, lecz z nimi o swoich najtajniejszych myślach nigdy nie rozmawiał Włodzimierz. Wiedział, że to, co postanowił, nie mogło być przez nich przyjęte. Nie odeszli zbyt daleko od lojalnego socjalizmu niemieckich towarzyszy, a żaden z nich nie dorównywał śmiałością myśli Plechanowowi, chociaż, po osobistem poznaniu go, już nie był pewien Uljanow swego mistrza.

Nie lubił Włodzimierz częstych odwiedzin towarzyszy wygnania. Powodowały one zaostrzenie dozoru, rewizje, dociekania, szpiegostwo, co zakłócało spokój, tak potrzebny do normalnej pracy i głębokiego namysłu. Pozatem zbyt bliskie stosunki towarzyskie prowadziły do starć i nieporozumień na tle życia prywatnego powstawały plotki, drobne kłótnie, a nawet sądy honorowe, dość częste w kołach zdenerwowanych ludzi, znękanych długiem wygnaniem.