Изменить стиль страницы

– Zaraz… zaraz… – szepnął Uljanow, starannie licząc i uważnie oglądając banknoty. Skończył, schował paczkę do kieszeni tużurka, zapiął palto i podniósł szyderczy wzrok na

siedzącą przed nim kobietę. Pochylił się nad stołem i dobitnie przemówił cichym, syczącym głosem:

– Szanowna pani Szumiłowa! Proszę wyrazić naszą wdzięczność jeszcze bardziej szanownej Zenajdzie Teodorównie Żuczenko, czcigodnemu panu radcy Hartingowi oraz innych „ochrannikom" – za tak cenny dar! Zużyjemy go z pożytkiem, proszę mi wierzyć! Co do współpracy z nami, to może pani się nie śpieszyć, chyba że zechciałaby spotkać u nas kilku najenergiczniejszych bojowców partji socjal-rewolucjonistów, pragnących od pewnego czasu bliżej poznać Zenajdę Teodorównę? Pieniądze zwrócimy wkrótce z procentami, z procentami szanowna pani!

Wstał i z głośnym śmiechem skierował się ku wyjściu.

– Potwór! – syknęła Szumiłowa, zaciskając pięści. Obejrzał się i zmrużył oczy.

„Iskra" od tego dnia nabrała nowego rozpędu. Ataki jej na marzycielstwo drobnych burżujów -socjal-rewolucjonistów, na oportunizm socjal-demokratów, na Struwego i Tugan-Bara-nowskiego z ich „legalizowanym marksizmem" stawały się coraz ostrzejsze i wścieklejsze, odrywając od tych partyj coraz liczniejsze zastępy robotników.

Uljanow tylko do tego dążył. Jego dziennik dawał rozbitkom teoretycznego socjalizmu gotowy program i plan pracy, narzucał im rewolucyjną wolę czynu; wyprowadzał poza mury społeczeństwa; nawoływał do budowania własnemi siłami twierdzy prawdziwego socjalizmu, wypowiadającego wojnę przestarzałym bogom: państwu, społeczeństwu, kościołowi, rodzinie i moralności mieszczańskiej.

– Wszystkie ideje, prawa, sympatje umarły, oprócz jednej – rewolucji dla stworzenia nie burżuazyjnej republiki, lecz dla założenia na ruinach dawnego świata – państwa pracy. To jest jedynym celem, do którego dążyć musim, na nic i na nikogo się nie oglądając, idąc przez zbrodnie, krew, trupy, depcąc wszelkie prawo! Zwycięstwo nasze powinno być bezwzględne i bezwzględnem będzie nasze postępowanie! – mówił Uljanow do robotników, przybywających do niego dla ustalenia programu 2-go zjazdu socjal-demokratycznej partji.

Wtedy młoda partja rosyjskich socjalistów była jeszcze zjednoczona i żadne prądy rozbieżne nie nurtowały jej. Na czele partji stali „bożkowie" rosyjskiego socjalizmu: Plechanow, Dejcz, Akselrod, Martow, Zasulicz, Potresow. Śmiałe artykuły „Iskry" przerażały ich. Zaczęły nadlatywać pierwsze zimne powiewy, zwiastuny nieuniknionej walki.

Burza została jednak zażegnana z powodu wypadków zewnętrznych.

„Iskra" dłużej nie mogła się drukować w Niemczech. Właściciele drukarni, naciskani przez policję, działającą pod wpływem tajnej agentury carskiej, nie chcieli bić pisma w swoich zakładach.

Plechanow nalegał na przeniesienie „Iskry" do Genewy. Miał zamiar poddać ją osobistej kontroli i wpływowi swemu, lecz Uljanow postanowił przekoczować do Londynu, aby jeszcze bardziej uniezależnić się od starego nauczyciela i oddanych mu bezkrytycznie socjalistów.

Całe dnie i noce bezsenne spędzał teraz w głębokiej zadumie. Musiał dokonać tego, co postanowił. Nie miał na to pieniędzy. Przejazd do Anglji i wydawanie tam pisma wymagały znacznego kapitału.

Pieniądze z Rosji przychodziły rzadko i były to drobne sumki, po groszu zbierane w środowiskach robotniczych. Policja nieraz przyłapywała te posyłki, lub, wpadając na tron zbiórek, rekwirowała pieniądze, a ludzi wtrącała do więzienia.

– Ciężka sytuacja! – mruczał Uljanow. – Jak tu wybrnąć?

Wyszedł z domu i na rowerze pojechał za miasto. Potrzebował samotności dla namysłu. W powrotnej drodze już późno wieczorem odwiedził niejakiego Walcisa, Łotysza-grawera. Był on w swoim czasie zesłany na Sybir za podrabianie pieniędzy, lecz umknął zagranicę i teraz pracował w zakładzie graficznym. Przychodził nieraz do Uljanowa i prosił się do roboty. Włodzimierz zbywał go niczem, bo uważał go za człowieka ciemnego i nie posiadającego trwałych przekonań rewolucyjnych.

Teraz zapukał do jego pokoju w małym, brudnym hoteliku.

– Przychodzę do was w ważnej sprawie, towarzyszu! – rzekł. – Czy mogę liczyć, że potraficie zachować tajemnicę?

– Jakżeby mogło być inaczej? – odpowiedział uradowany z zaufania Walcis.

– Czy moglibyście sporządzić w swoim zakładzie, potajemnie przed wszystkimi, dobrą kliszę banknotu rosyjskiego i wydrukować chociażby dwieście sztuk? – szepnął Uljanow.

– Muszę się przedtem dobrze zastanowić – odparł grawer.

Minęło kilka dni niespokojnego oczekiwania. Uljanow nie mógł usiedzieć w domu. Po skończonej pracy wychodził z domu i błąkał się po mieście.

Miotał się, jak dziki zwierz w klatce. Towarzysze w Rosji czekali na nowe numery „Iskry", tymczasem pismo nie wychodziło i brakowało pieniędzy na przejazd do Londynu.

Doszły go wieści, że Plechanow szydził pocichu, widząc, jak niepokorna, buntownicza „Iskra" powoli umiera.

W chwili ostatecznego zdenerwowania Uljanowa późno w nocy do mieszkania jego w Schwabing zapukano podług umówionego znaku.

Wszedł Walcis. Miał tajemniczą minę.

Szepnął:

– Zapalcie lampę!

Gdy światło błysnęło, Łotysz wyjął spod poły palta sporą paczkę, mocno obowiązaną sznurkiem.

Uljanow spojrzał i krzyknął:

– Pieniądze! „Iskra" będzie żyła!

– Pięćset banknotów po 10 rubli każdy! – chwalił się Walcis. – Robota czysta! Tu nikt i nic nie spostrzeże! Zrobiłem próbę. Zmieniłem w banku dziesięć takich papierków. Poszło gładko!

Włodzimierz ściskał ręce grawera i dziękował mu, śmiejąc się i ciesząc.

– Nigdy nie zapomnę wam tej przysługi! – mówił. – Dajcie-no mi teraz kliszę, może się jeszcze raz przydać!

– Klisza pękła przy odbijaniu 511-go banknotu – mruknął Walcis, spuszczając oczy. Uljanow przelotnie spojrzał na niego i rzekł spokojnie:

– Pękła – powiadacie? No, niech i tak będzie! Dziękuję wam, towarzyszu! Walcis odszedł.

Krupskaja, patrząc na męża, spytała:

– Czy nie myślisz, Wołodzia, że ten człowiek będzie teraz bił fałszywe banknoty?

– Niezawodnie, że będzie! – zawołał wesołym głosem. – Nic to mnie nie obchodzi. Będzie bił, aż go wpakują do więzienia. tymczasem do roboty!

Podzielił dużą paczkę na małe, po sto rubli w każdej. Nazajutrz rozdano je towarzyszom, aby w różnych dzielnicach zmienili na pieniądze niemieckie.

Koło godziny trzeciej Włodzimierz Uljanow kupował już funty angielskie i bilety do Londynu, a Nadzieja Konstantynówna pakowała książki i szczupłą walizkę, gdzie się mieści ich skromny, raczej ubogi dobytek.

W Londynie rozpoczęła się ożywiona praca.

Przybył nowy współpracownik. Był to młody socjalista, Leon Bronsztejn, znany pod pseudonimem Trockij. Niedawno uciekł z więzienia syberyjskiego i przedarł się zagranicę. Znali go już w kółkach studenckich i robotniczych, gdzie z powodzeniem występował jako komentator marksizmu.

Młody rewolucjonista miał nieprzeparty pociąg do dziennikarstwa i zaczął codziennie pisywać w „Iskrze".

Uljanow przyglądał mu się uważnie. Pewnego razu, gdy Trockij wyszedł do niego, rzekł do Krupskiej:

– Ten młodzieniec posiada pierwszorzędne zdolności agitacyjne i, ponieważ niczem się nie krępuje, niezawodnie wysoko zajdzie. Jako człowiek swej rasy jest impulsywny, rzutki, lecz niewytrwały. Potrzebuje on takiego mentora, jak ja, który nigdy się nie zapala, ja zaś potrzebuję jego, bo tymczasem tylko on, jak mi się zdaje, potrafi do końca myśleć i działać, podług mego planu.

Nadzieja Konstantynówna odezwała się cicho:

– Ma za dużo aplombu i styl posiada przykry, arogancki, feljetonowy, arbitralny, a bez przekonywującej głębi i prostoty…

– Młody jeszcze! – zaśmiał się Włodzimierz. – Niebawem nauczy się wszystkiego! Chcę go wprowadzić do naszej grupy z Plechanowym. Będzie on siódmym, co dobrze dla głosowania, i nasz – co niezbędne dla przeprowadzenia moich wniosków!

Jednak Plechanow słyszeć nie chciał o Trockim, do grupy nie przyjął i do komitetu swojej „Jutrzni" oraz „Iskry" nie dopuścił. Trockij obrażony wyjechał do Paryża.