Изменить стиль страницы

– Jesteś pewien, że użył słowa spisek?- pionowa zmarszczka przekreśla czoło Ursina.

– Niczego nie jestem już pewien. Uspokoił się trochę, jak przypaliłem mu zwija i obiecałem, że pogada z nim osobisty sekretarz Quintusa. Obiecałem, że będziemy za kwadrans.

Poczynając od szóstego poziomu hostel pogrążony był we śnie. Na opustoszałych galeriach nie uświadczyłbyś żywej duszy. Wartownik przed drzwiami apartamentu 1311 zdążył już zasnąć. Druzzus potrząsnął nim i kazał otworzyć. Wchodzących uderzył podmuch porannego powietrza. Na wprost wejścia znajdowało się szeroko otwarte okno. Żaluzje podciągnięto. Poza tym dormitorium i pokój kąpielowy świeciły pustką. Przy wilgotnej wannie leżała przepocona tunika Narensa i kłąb ręczników. Druzzus zaglądał do szaf, Marek tymczasem dopadł framugi okiennej. Sześć kondygnacji niżej, na terasie do gry w piłkę, pokrywającym portyk konferencyjny, w płytkim impluvium służącym umywaniu nóg czerniało nagie ciało z rozkrzyżowanymi kończynami.

– Zaiste dziwny sposób ucieczki, wziął kąpiel i wyskoczył na tamten świat? – zastanawiał się. – Na pewno nic nie słyszałeś, Gando? Wchodził tu ktoś? – zwrócił się do strażnika. Ten ciągle półprzytomny pokręcił głową.

– A dokąd prowadzi to przejście? – Ursin wskazał drzwiczki po lewej stronie.

– Do bieliźniarki, ale zamknęliśmy je.

Marek przekręcił klamkę, drzwi ustąpiły. Otwarte okazało się również następne przejście prowadzące na służbową galerię i do wind gospodarczych.

– Co o tym myślisz? – spytał Ursin.

– Facet wziął kąpiel i to w połączeniu ze stymulantami sprawiło, że do reszty pokiełbasiło mu się w głowie, no i…

– Jesteś pewien?

– Niczego nie jestem pewien, zanim nie zbadam wszystkich aspektów sprawy. Gando, wezwij moich ludzi, dyskretnie. Niech dottor Darni zobaczy zwłoki, zdejmijcie odciski z klamek i framugi okna. Dowiedz się też – wskazał maleńkie oczko przy górnej listwie – czy obraz z tego pokoju był rejestrowany…

Ursin przeszedł się po pokoju, zajrzał do szuflad, przetrząsnął ciuchy Narensa.

– Szukasz czegoś? – spytał Druzzus.

– Mówiłeś o jakichś papierach…

– Tak, kiedy klepał się po piersi, słyszałem ich szelest… Ale obawiam się, że je spalił. Widzisz ten popiół na popielniczce… – Urwał. – Tylko jak to zrobił? Przetrząsnęliśmy jego ubranie, wiemy, że nie miał przy sobie żadnej zapalarki. Chyba że ją połknął…

*

Równo z zakończeniem konferencji słońce zajrzało w okna cubikulów "Asilium IV". Prowadząc elekta i jego małżonkę do sypialni Ursin zastanawiał się, czy powiedzieć o wypadku? Postanowił jednak nie psuć im nastroju w tym podniosłym dniu. Ruffix i przybyli pretorianie zaprotokołowali incydent jako samobójstwo, a Marek o niczym innym nie marzył bardziej niż o śnie: "Łóżeczko, łóżeczko, łóżeczko" – szeptały wszystkie komórki jego ciała. Ale jak na złość Morfeusz nie kwapił się z nadejściem.

– To ze zmęczenia – mruczał do siebie consulantor. -Najważniejsze, że mamy sukces. Chociaż, jak miało go nie być. Quintus zawsze był dzieckiem szczęścia. Nawet jeśli od bardzo dawna był sierotą.

2. CEDRUS SZCZĘŚCIARZ

Trzeci zmieńca Anno Domini 1482 przypadał w spoczynek, jak ze świecka nazywano Dzień Pański. Wiosna tego roku na chłodnej wystawionej na borealne podmuchy Nowej Istrii spóźniała się, a w Góry Gadzie chyba w ogóle nie miała zamiaru zawitać. Szczęściem dzięki ocieplanemu wnętrzu pędnika viapretorianie, dyżurujący opodal krzyżówki dróg w Kanionie Wielkich Nietoperzy, nie mogli uskarżać się na warunki klimatyczne. Najwyżej na nudę. Szef dwuosobowego patrolu Balbo był już mocno zaawansowanym w latach vicepiątnikiem. Roku ledwie brakowało mu do statusu weterana, wyglądał jednak dużo poważniej. Ponoć zapytany przez wizytującego te górskie rejony prowincjała o wiek, odpowiedział rezolutnie: "Mam tyle, na ile wyglądam".

– Wykluczone, tak długo ludzie nie żyją – skomentował dygnitarz.

Tego dnia jednak Balbo nie miał ochoty na żarty. Bezustannie mżyło, z rzadka tylko poryw wiatru przeganiał chmury, wydobywając ze strug deszczu poszarpane piargi i przepaściste żleby. Miejsce, w którym vicepiątnik zwykł zasadzać się na amatorów straceńczej jazdy, cieszyło się złą sławą. Dopiero wzniesiona parę lat później viafasta miała zastąpić krętą drogę skalną półką. Malowniczą w dzień słoneczny, kiedy na zboczach kanionu można było spotkać wygrzewające się wielkie ślamazarne elefantozaury, i diablo niebezpieczną o takiej porze jak ta. Jak na "spoczynek" ruch był słaby. Do południa ukarał jedynie parkę smarkaczy, którzy całując się jak opętani omal nie wypadli z drogi. O 12. 25 dowódca ożywił się, szarpnął wtulonego w siedzenie pomocnika.

– Popatrz! Olimpion senatora!

– Też powód, żeby mnie budzić. Widziałem już go parę razy. Za wodospadem mają taaką rezydencję… – ziewnął widząc, jak złocisty pojazd znika za zakrętem. – Faktycznie wspaniała maszyna. Kilka tysięcy aureusów jak nic…

– Tak, ale żebyś zobaczył pasażerów. Czarny auriga w liberii. Żona w kapeluszu większym niż patelnia. Synowie jak z reklamy środków odżywczych, a córeczka…

– Zdrowa sempiterna – zgodził się viapretorianin. – Obserwowałem ją w oglądniku. Aż ręce swędzą.

– A ja ci powiem, że nie zazdroszczę senatorowi Cedrusowi. Ma wprawdzie wszystko – pieniądze, władzę, rezydencję na Południu, ten dom w górach… Ale czy taki człowiek może jeszcze o czymś marzyć?

– Zaproponuj mu, żeby się ze mną zamienił – prychnął pomocnik. Jego cynobrowe od notorycznego żucia ginny zęby wyszczerzyły się w złośliwym uśmiechu. – Poza tym i taki bogacz ma kłopoty, trzeba synków w życiu ustawić.

– To nie sprawi mu trudności.

– Córeczkę dobrze wydać za mąż.

– Mało chętnych?

– No a żona, podobno pije i zażywa stymulanty…

– To kłopot żony, nie jego.

Wymianę zdań przerwał rozklekotany apolloniak usiłujący dość bezczelnie skrócić sobie drogę przez zamknięty szlak wiodący środkiem rezerwatu. Potem jeszcze jakiś szczeniak na rakietce pogwałcił ograniczenie prędkości. Przekazali jego numery następnemu punktowi kontrolnemu. Pewne urozmaicenie do służby wniosła dopiero kobieta, właścicielka srebrzystej galerietty i olbrzymiej blond peruki sięgającej splotami do połowy ud.

– Strasnie zabłądziłam – mówiła lekko sepleniąc. – Skręciłam chyba w niewłaściwy rozjazd. A wzięłam mały zapas paliwa. Teraz mi się skońcył. Moglibyście pomóc? -mówiąc niskim, gardłowym głosem bezustannie przenosiła wzrok z vicepiątnika na jego zastępcę. Taki wzrok był zdolny kruszyć kamienie. Pomocnik pękł pierwszy.

– Mamy pewien zapas w zbiorniku, ewentualnie można utoczyć…

– Jak ja się panu odwdzięcę. Może… Zatsymam się dzisiaj na noc w cauponie "Na przełęczy". Mogłabym zaprosić tam pana na filiżankę naparu. Proszę o fonik za parę godzin.

Pomocnik przyjął zaproszenie, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że nie zadzwoni, a gdyby nawet, to nie zastanie blondyny.

Dialog przerwał pisk hamulców, z wielkim impetem zahamował niewielki sportowy pędnik nadjeżdżający z naprzeciwka. Wyskoczył z niego kierowca gestykulując w podnieceniu.

– Okropny wypadek przy Czarnym Garbie! Wóz wypadł z szosy, płonie!!!

Popędzili tam jak najrychlej. Przy jedenastym zakręcie dostrzegli miejsce katastrofy. Na żwirze widać było ślady gwałtownego hamowania. Najprawdopodobniej kierowca z niewiadomego powodu zamiast skręcić na łuku w lewo postanowił jechać prosto i dopiero w ostatniej chwili zdecydował się na hamowanie. Czyżby auriga był pijany? Ślad hamowania ciągnął się przez wąski pas pobocza. Dalej widać było wyłamaną barierę. Pędnik musiał wielokrotnie koziołkować po rudoszarym zboczu piargu i teraz leżał na dnie parowu na dachu niczym martwy chrabąszcz. Ogień już się dopalał.

– Olimpion senatora Cedrusa! – wykrzyknął pomocnik i przesadziwszy resztki bariery zaczął opuszczać się po stromym zboczu. Tymczasem Balbo zwrócił się do kierowcy, który zgłosił katastrofę: