Изменить стиль страницы

– A zatem macie zagadkę kryminalną? – powiedział wolno. – To nie dla mnie. Jedyna prawdziwa zagadka brzmi: dokąd idziemy, skąd przybywamy?…

Znów pili w milczeniu. Gdy pierwociny blasku rozjaśniły mrok za oknem, Darni osunął się na stół i wówczas Leontias zapytał go:

– Pamiętasz Enteloi?

Jakże mógł nie pamiętać… Naraz znalazł się na powrót w parnym powietrzu przesyconym zapachem potu i ognia. Noc rozbłyskała świetlnymi smugami pocisków zapalających. Płonęła tubylcza szkoła, hospicjum, taberny. Ogień z kanonów przybliżał się coraz bardziej do ich polany. Darni zdrowo oberwał. Zaciskając pasek bezskutecznie usiłował zatamować krew tryskającą z rozerwanej tętnicy. Dwóch salvatorianów śpieszących mu na pomoc padło, koledzy ostrzeliwujący się z wiropłatu nie zamierzali ryzykować…

"Zdechnę tu, zdechnę albo dostanę się w ręce tych diabłów" – przemknęło Darniemu. I naraz z burzy ogniowej wypadł Leontias, który porzucił rakietnicę, a zamiast niej taszczył na ręku małą tubylczą dziewczynkę. Ujrzał Darniego, nadludzkim wysiłkiem zarzucił go sobie na drugie ramię i dopadł startującej ważki… Dottor stracił przytomność. Teraz go olśniło.

– To ona? Dia…? Dla niej się wycofałeś!? – wybełkotał.

Leontias nie odpowiedział. Odprowadził dottora do zawezwanego fonicznie pędnika i oddał pod opiekę oczekującego aurigi.

– Bądź zdrów, zechce Jedyny, może kiedyś się spotkamy – rzucił na pożegnanie.

Potem wrócił do chaty, umył naczynia, uprzątnął resztki jedzenia. Miał iść spać, gdy rozległo się ciche skrobanie w okiennicę. Uchylił zapadkę. Błysnęły zapotniałe okulary Gurusa.

– Co tu jeszcze robisz?

– Sprawdzałem, czy nikt nie śledził dottora. Tak jak pan uczył.

– No i?

– Nikt za nim nie jechał, w miasteczku również nie widziano nikogo obcego.

– W porządku. Idź spać.

– Będę potrzebny jutro?

– Nie sądzę.

Okularki i piegowata twarz zniknęły. Nauczyciel zgasił światła i zajrzał do alkowy. Dia spała. Koc zsunął się z jej nagiego ciała, godnego służyć za model najpierwszym rzeźbiarzom ze Złotego Wieku. Usta miała pełne, trochę kapryśne, włosy gęste, prawdziwą burzą kłębiące się wokół głowy, a piersi drobne, boskie… Leontias nakrył ją kocem i wyszedł. Nie zauważył, jak otwierają się i patrzą za nim migdałowe, tajemnicze oczy Herrianki.

4. GORĄCE SPOTKANIE

Fala piekielnych upałów ogarniała Equatorię zwykle z początkiem różyna. W połowie żeńca skwar przemieniał tę część Archipelagu w przedsionek piekła. Pustoszały plaże i deptaki. Autochtoni kryli się w głębi betonowych cavern, turyści szukali wytchnienia w stronach bardziej umiarkowanych. Przez całe wieki uważano, że życie w tej części Innej jest zgoła niemożliwe. W bezchmurne południe temperatura potrafiła sięgnąć 950 stopni skali Bardosa. Niekiedy na pustyni przekraczała poziom nawet wrzenia wody. Noce były łagodniejsze, zaledwie 400 stopni. Ale i tak nad wodą unosiły się nieustanne opary i lepko było jak w sudarium.

Inna w odróżnieniu od Starej Ziemi posiada wyprostowaną oś obrotu. Teoretycznie powinno to pozbawiać ją pór roku. W istocie ów mankament rekompensuje z naddatkiem elipsoidalny kształt orbity wokół Większego Słońca. Sprawia on, że perihelium dostarcza lata, natomiast w czasie apohelium znaczną część planety nawiedza zima. Mroźne fronty przesuwają się ku zwrotnikom – a wraz z nimi familie patrycjuszy migrują w cieplejsze rejony. Za to w strefie biegunów okrągły rok panują straszliwe mrozy, osiągając niekiedy minus 800 stopni – brak tam w ogóle dobroczynnej pory ciepłej…

W ogóle życie na Innej jest trudniejsze niż w poczciwym Układzie Słonecznym.

Wyobraźmy sobie ostre sezonowe wiatry, dmące wzdłuż południków i sprzeczne wpływy dwu Księżyców, z których jeden – Ormuzd – porusza się nad półkulą północną, a Aryman nad południową, w dodatku z różnymi prędkościami i w przeciwstawnych kierunkach. Powoduje to okresowe spiętrzenia wód w pasie równikowym oraz pływy sięgające 50 stóp, zmiatające przed sobą wszystko.

Najlepsze warunki do życia znajdują się w połowie drogi między równikiem a biegunami – tam niuanse pogodowe bywają najmniejsze, tam też rozpościerają się główne metropolie Wandalii, Ekumeny i Archipelagu. Za to rejon równika w przeważającej części wypełnia Ocean Wewnętrzny, przez żeglarzy nazywany w swej części centralnej Morzem Wrzątku.

Equatorię na stałe zasiedlono stosunkowo późno, dopiero pod koniec XIV wieku powstały tam sezonowe kąpieliska i zimowe rezydencje. Na dobre jednak w krąg cywilizacji włączyły ją industrializacja i wynalazek klimatermi.

Dottor Darni zacumował wynajętego szybkopława na końcu krytego mola Bianciny Equatorskiej. Automat wczepił cumę w magnetyczną paszczę elektropachołka. Hermetyczny rękaw połączył kabinę z korytarzem. Otworzyły się drzwi. Jednak zamiast chłodnego powietrza do wnętrza wtargnęła fala porażającego gorąca. Tylko tego brakuje, awaria! Nic dziwnego, że port w Biancinie wyglądał na wyludniony. Siedemset stopni wymiotło ludzi skuteczniej niż epidemia. W cieniu poszukały schronienia zwierzęta. Nawet ryby pochowały się w głębsze rejony akwenu. A do południa pozostały jeszcze dwie godziny. Dottor poczuł, jak z wszystkich porów tryska pot, mimo to przemierzył całe molo docierając do Officjum, gdzie miał oddać szybkopława.

– Jest tu kto? – zawołał od progu.

Odpowiedziała mu cisza. Na kontuarze w tablinum właściciela, od którego wynajął "Trytona", zobaczył kartkę: "Awaria klimatermi. Jesteśmy w zimnej cavernie. Kontakt foniczny". Sięgnął po fonikon, ale i on nie działał. Dottor odczuł niepokój. Nie podobał mu się ten martwy port, puste tablinum i brak łączności.

Mała zielona strzałka wskazywała drogę do zimnicy, jak popularnie nazywano schron przeciwupałowy istniejący w każdym equatoriańskim domu. Jednak nie kwapił się ruszać schodami w mrok. Wyciągnął i odbezpieczył sześciostrzałowego króciaka. Potem na kartce skreślił kilka słów do armatora: "Wypływam jeszcze na parę godzin. O miejscu zakotwiczenia»Trytona«zawiadomię. Należność prześlę systemem menscompteryjnym". Podpisał się nazwiskiem z fałszywych dokumentów nr 3, a potem ostrożnie ruszył z powrotem. Odrzucił pokusę udania się do pogrążonego w upale miasta, zwłaszcza przy perspektywie pokonywania 245 schodków.

– Czy mogli mnie namierzyć? – zastanawiał się rozglądając dookoła. – Kto i w jaki sposób? O wyprawie wiedzieli jedynie Druzzus, Ursin i metresa Julia. A może sam Sclavus był cały czas pod obserwacją…?

Sclavus – Słowianin, cognomen, czyli przydomek Leontiasa, wiązał się z jego barbarzyńskim pochodzeniem. Mała grupka Słowian, która u schyłku epoki Transferu pojawiła się na północno-zachodnich skrawkach Ekumeny, dość długo zachowywała swą odrębność jako Sojusz Wenedyjski, aż wreszcie wojny w XIV wieku spowodowały wchłonięcie dzielnego ludu przez grecką despotię. Wielu, w tym dziadkowie Sclavusa wyemigrowało, reszta wegetowała pod ekumeńskim butem, pasując, wedle określeń samego tyrana, do greckiego imperium jak siodło do dojnej mlecznicy i podrywając się w niezliczonych insurekcjach, bez wyjątku topionych w morzu krwi.

Ani na molo, ani w rękawie wiodącym do szybkopława nikt nie zaatakował Darniego. Ostatni etap pokonał dosłownie paroma susami, z ulgą włączył klimatermię, odczepił "Trytona" i bezzwłocznie wypłynął z przystani na wody Białej Zatoki. Pośpiech sprawił, że na torze wodnym wypełnianym kłębami lepkiej pary omal nie zderzył się z płaską krytą łodzią dwupływakową, aż pilotujący ją pucołowaty nastolatek w ciemnych okularach pokazał mu przez szybę płaskiej kabiny obraźliwy gest. Wyszedłszy na odkryte morze Darni wyświetlił na szybie mapę Equatorii. Wybór drogi zaabsorbował go do tego stopnia, że obecność intruza odkrył dopiero, gdy uczuł na szyi chłodne dotknięcie noża.

– Żadnych gwałtownych ruchów – powiedział gość za plecami.

– Mamy do ciebie kilka pytań, dottorku – dorzucił inny, równie niewidoczny, z głębi kabiny. – Nie odwracaj się!