Изменить стиль страницы

Muskularna łapa wprawnie wysupłała króciaka zatkniętego przez Darniego za cingulum.

– Ładna zabaweczka, służbowa czy prywatna? – gwizdnął nożownik.

– Musisz odpowiedzieć nam na parę pytań – rzucił drugi z napastników, sądząc z władczego tonu ważniejszy.

– Ależ panowie, musiała zajść jakaś pomyłka – zaczął płaczliwie Darni. – Jestem naukowcem, badaczem małży…

– Dottorze Darni, nie udawaj idioty – przerwał starszy siccaro. – Wykręty tylko pogarszają twoją sytuację.

Dottor, pragnąc zyskać na czasie, wyraził zapewnienie o gotowości jak najdalej posuniętej współpracy, błagając jednocześnie o dobre traktowanie. Delikatnie przeniósł ciężar na prawą nogę… jednak natychmiast uczuł mocniejsze ukłucie sztyletu.

– Żadnych numerów! Powiedziałem!

– Skoro mamy rozmawiać, czy mógłbym usiąść?

Zgodzili się, podsunęli mu sellę, ale nadal nie pozwolili mu się odwrócić. Miał teraz jednak na wysokości oczu małe lusterko w postaci wypolerowanej burty czółna awaryjnego. Mógł obejrzeć prześladowców. Nożownik stał wprawdzie zbyt blisko, więc nie widział jego twarzy, za to jego szef, który przysiadł na szafce nawigacyjnej, prezentował się w całej okazałości. Chudy, smagły, o twarzy pokrytej gęstym, zmierzwionym zarostem – Wandalijczyk, ani chybi, a może Pers!

– Powiedzmy, że udzielę interesujących was informacji, musiałbym mieć jednak gwarancje… – zaczął Darni.

– Jeśli chcesz żyć, nie stawiaj warunków! – Perso-Wandal splunął na podłogę.

– Nie będę gadał z nożem gotowym rozerwać mi krtań przy lekkim bujnięciu szybkopława – upierał się dottor. -Czym ryzykujecie, przecież zabraliście mi broń.

– Zrób, jak powiedział – warknął starszy siccaro i niemiły chłód na szyi znikł. – Po kogo cię wysłano?

– Miałem przeprowadzić poufne rozmowy w sprawie przyszłych nominacji w prowincjach – zaczął.

– Czyżby? Z kim w takim razie rozmawiałeś na Orelii? Nie byłeś w fakcjonie ani termach kurulnych?

– Nie jestem upoważniony do zdradzania szczegółów…

– My cię upoważniamy! Mów! Jaki to ma związek z samobójstwem terrorysty Narensa?

Niedobrze, wiedzą wszystko – zmartwił się dottor. Tymczasem jego stopa delikatnie manewrująca pod stolikiem natrafiła na kabel głównego zasilania i owinęła go wokół kostki. Według instrukcji gwałtowne wyrwanie przewodu musiałoby spowodować automatyczne wyłączenie "całej wstecz" z awaryjnego zasilania.

– Chyba rozumiesz pytanie. Z kim Druzzus kazał ci się skontaktować w Orelii?

A więc nie wiedzieli o Leontiasie, dobrze – ucieszył się dottor, a potem targnął kablem.

"Tryton" niczym ściągnięty wędzidłem koń stanął dęba. Darni, przewidując to zawczasu, zaparł się o tablicę licznikową. Napastnicy tej możliwości nie mieli. Nożownik przefrunął ponad stołem zatrzymując się dopiero na pancernej szybie. Nieprzyjemnie chrupnął łamany nos. Wandalo-Pers niczym worek cebuli poturlał się po podłodze i uwiązł głową w szafce z gaśnicami. Nie wypuścił wprawdzie broni, ale dottor nadepnął dłoń siccara i odebrał mu króciaka.

– Sytuacja się zmieniła – zawołał cofając się ku drzwiom kabiny tak, aby mieć na widoku obu napastników. – Teraz wy zaspokoicie moją ciekawość. Kto was wynajął?

Najemnik tylko zaklął gardłowo.

– Jesteście zawodowcami, to widać – ciągnął Darni. – Pomysł, aby zaczekać na mnie na "Trytonie", był dość sprytny… – urwał. Zaniepokoił go dziwny błysk w oczach bandziora. Instynktownie uskoczył w bok. Cios elektryczną pałką mierzony w głowę trafił go w kark, ale i tak pozbawił przytomności.

– Patałachy – nowo przybyły, rosły blondyn o wywiniętych wargach zwyrodniałego Kupidyna nie taił pogardy. – Ile razy mam was wyciągać z opałów? Rozczarowujesz mnie, Flaccusie!

Śniady nie skomentował, nożownik natomiast lamentował nad swoim zmasakrowanym nosem i złamaną ręką.

– Mam ocucić to ścierwo, Lucjuszu?- zapytał brunet wskazując dottora.

– Za dużo zachodu, to twardziel, i musielibyśmy nieźle się namęczyć. Poza tym wracał sam, co oznacza, że jego misja się nie powiodła. Załadujemy go do czółna i wypchniemy w morze bez wioseł. Nie ma szans przeżycia tego upału dłużej niż parę godzin. Nieprzyjemna śmierć na patelni. Nieprzyjemna…

Tak uczynili. Ciągle nieprzytomny Darni został umieszczony w odkrytej łodzi. Miał przed sobą parę godzin konania. Najemnicy przezornie wybrali teren płytkiej zatoki przylegającej do pustyń Equatorii, nie odwiedzanej o tej porze roku ani przez turystów, ani przez rybaków. Wezwany wiropłat zabrał na pokład dwójkę siccarów, co do trzeciego zgodnie uznali, że ranny najemnik to balast, i spełni o wiele pożyteczniejszą rolę jako karma dla krabów trupojadów. Za to, zgodnie z zawodową etyką, jego część honorarium została natychmiast przesłana wdowie. Natomiast "Trytona" po zablokowaniu steru i ustawieniu silnika na "całą naprzód" skierowano wprost na łańcuch raf. Jeśli nawet ciało dottora zostanie odnalezione, dla wszystkich będzie jasne, że po katastrofie szybkopława usiłował się ewakuować czółnem, lecz wkrótce zmarł z żaru, pragnienia i wyczerpania.

*

Zetknięcie ze słonecznym żarem przypominało chluśnięcie wrzątku na twarz. Darni natychmiast odzyskał przytomność, nie poruszył się jednak, zanim nie ścichły silniki "Trytona". Wtedy dopiero otworzył oczy, widział świat niewyraźnie, lecz błyskawicznie pojął grozę sytuacji – na łódeczce nie miał ani skrawka cienia. Bez wioseł nie mógł się poruszać, a odległe o dobre 5 mill wybrzeże przerażało żółtymi diunami pustyni. Mógł oczywiście wskoczyć do wody o temperaturze zupy, co też niezwłocznie uczynił, okręcając wokół głowy wilgotne pantalony. Ale co przez to zyskiwał – dłuższe konanie?

Nie należał jednak do ludzi poddających się łatwo. Był niezłym pływakiem i oszczędzając siły miał szansę dotrzeć do lądu, a gdyby dotarł na brzeg nocą, mógłby wspiąć się na wydmę i szukać świateł. Atoli już po godzinie począł tracić nadzieję, drobiny soli parzyły oczy, przeżerały wysuszone usta. Jakby tego było mało, naraz na wprost siebie ujrzał ciemny, szybko poruszający się kształt.

– Ichtiozaur!- Zachłysnął się solanką, lecz nie poszedł pod wodę… Wskutek ogromnego zasolenia wód płytkiej zatoki utonięcie nie było wcale łatwą sprawą – ale przy odrobinie wysiłku… Całkowicie opuściła go wola życia. "Wybacz, Jedyny, moje grzechy" – pomyślał. Otworzył usta. Czuł, jak słona woda wdziera się do jego krtani, do płuc, paląc żywym ogniem. Ogarniała go ciemność. I ogień. Skąd ogień? Znów był pod Enteloi. I znów mocarne ramię unosiło go w górę na powierzchnię.

– Dottorku, dottorku – zabrzmiał męski baryton. – Wypluj tę wodę, bo inaczej Dia będzie ci musiała robić sztuczne oddychanie.

Darni kaszlnął. Otworzył oczy. Znajdował się w ciasnym, chłodnym wnętrzu. Leontias wyciskał z niego ohydną słoną ciecz. Dia polewała słodką wodą z zielonego węża i wilgotnym ręcznikiem usuwała sól. Gurus, piegowate stworzenie w drucianych okularkach, siedział przy sterze łodzi… Tylko czy była to łódź? Nabierająca prędkości maszyna uniosła się nad wodę. Jej pływaki okazały się skrzydłami hydraviona. Omnivant! – to był legendarny omnivant. Pojazd, który przecież nie istniał. Jego konstrukcji zaniechano przed kilku laty, gdy zdominowana przez pacyfistów Kuria zaczęła ostro oszczędzać na zbrojeniach. A więc był we wnętrzu wehikułu istniejącego tylko w imaginacjach projektantów. Pojazdu poruszającego się po lądzie, wodzie, pod wodą, a nawet w powietrzu. (Jak dowiedział się później, wysoko wydajne baterie solarne pozwalały przebywać mu bez zatrzymywania 1000 mill w nocy i trzy razy tyle w dzień.)

Mimo nalegań dottora Leontias nigdy nie wyzna, jak wszedł w posiadanie omnivanta i w jakim celu nadzwyczajny pojazd miał służyć prostemu nauczycielowi historii i literatury, który na zawsze pożegnał się z działalnością w extraordynariacie. Zdany na domysły Darni zastanawiał się nad ewentualnym związkiem z głośnym terrorystycznym napadem na bazę "Cerera VII" na Superiorze przed trzema laty. Media spekulowały wówczas na temat skradzionego tam jakiegoś bojowego prototypu. Gubiono się w domysłach, czy była to sprawka Wandalijczyków czy kryptonów Ekumeny… Później pojawił się oficjalny komunikat, że prototyp nigdy nie opuścił Archipelagu, szczątki podwodnego okrętu napastników oraz kilka nieidentyfikowalnych ciał znaleziono na plażach Orelii, zaś bezcenny ładunek spoczął na zawsze w głębinach. Któż jednak dokonał sabotażu? Extraordynariat lub FOI nie omieszkałyby się pochwalić…