Изменить стиль страницы

Angelika niekiedy zastawała ów zagajnik opanowany przez hordę małp – tym razem musiała tylko zabić starą mambę, która zwinęła się w kłębek w wilgotnym mroku pod skałą. Zamoyski patrzył na to rozszerzonymi oczyma.

Zabezpieczyła i schowała pistolet pod kurtkę.

– No co – prychnęła – wąż. Poszła zebrać drewno.

Panowała już ciemność prawie stuprocentowa, na niebie stał jedynie Jowisz, właściwie musiała macać za tym drewnem; a gdzie jedna, mogła być i druga mamba. Los szczęścia, pomyślała. Jak zwykle.

– Mógł cię ukąsić – powiedział Zamoyski, gdy wróciła.

– Mógł.

– Ach, prawda, wy powstajecie z martwych.

– Noo – zaśmiała się, zapalając ognisko – to nie mnie wskrzeszono, ja się w tym ciele urodziłam.

Uniósł na wysokość twarzy dłoń, zamknął w pięść, otworzył, zamknął, otworzył, w świetle skaczących po drew-

nie małych, tłustych płomieni jego skóra była ciemnożółta, prawie brązowa. Przeniósł wzrok na grzebiącą w jukach Angelikę – białka oczu dziewczyny stanowiły jedyne jasne punkty w zupełnie czarnej teraz twarzy.

– Nie pamiętam innego ciała.

– Gdyby mnie ukąsił – też bym tego nie pamiętała w nowym pustaku.

– Ale pamiętałabyś -

– Siebie sprzed zapisu, tak.

– Kiedy to było? Ostatni zapis. Wzruszyła ramionami.

– Kilka miesięcy temu.

– Ja nie pamiętam żadnych zapisów – nie istniała taka technologia – to ciało -

– Powiem ci, jak to zrobili. – Zawiesiła nad ogniskiem menażkę, wyjęła mięso i nóż, zaczęła kroić. – Wydobyli szczątki. Sczytali DNA i freny. Zapuścili freny w AR Plateau. Każdy fren posiada jakieś wyobrażenie samego siebie, tym przecież różni się świadomość od programów nieświadomych. Jeśli wyobrażenie nie zgadzało się z fenotypem wywiedzionym z DNA, budowali ciało na nowym DNA, byle pasujące do wyobrażenia. Jasne, że innego ciała nie pamiętasz: to jest wszystko, co zapamiętałeś o swoim ciele.

– Ludzie mają fałszywe wyobrażenia o sobie samych. – Wyjął z ogniska patyk, zaczął rysować na ziemi asymetryczne kształty. – Kiedy patrzysz w lustro, widzisz różne dziwne rzeczy. W rzeczywistości mogłem być na przykład kobietą-transwestytą.

– Ha, ha, ha.

– Pamiętam, jak po raz pierwszy zobaczyłem się na filmie, kumpel ze szkoły słał mi podgląd ze swojego telefonu, zobaczyłem się w ruchu, z tyłu, z profilu, obracającego się, patrzącego na własny ruch… Spojrzeć na siebie z ze-

wnątrz – szok. On – ja – on – ja – on. Aktorzy muszą mieć inaczej zbudowane mózgi.

– A pamiętasz, jak wtedy wyglądałeś?

– W dzieciństwie? Taki pokraczny kurdupel z wystającymi zębami, głupawy uśmiech, wytrzeszczone oczy.

– Ja byłam bardzo chuda. Skóra i kości. Liczyłam sobie żebra.

– Całe życie w Puermageze? Masz tam przyjaciół, przyjaciółki.

– Nic im nie powiedziałam, jeśli o to ci chodzi.

– Nie, ja -

– Marta, Erie, Justyna, Pączuś, Hilbert, Goates, Alamreva…

– Maciek, Krzysiek, Ewka Biała, Ewka Czarna, mój Boże, przecież jesteście do siebie podobne jak dwie krople wody! Teraz dopiero, jak sobie przypominam -

– Ewka?

Zmieszany, zaśmiał się. Lewą ręką potarł kark, prawą zmazał naziemne rysunki. Cisnął patyk w ogień.

Angelika wstała, wrzuciła mięso do wrzącej wody.

– Nie chciałabym cię przestraszyć, ale takie rzeczy się zdarzają.

– Jakie rzeczy?

Nie patrzyła na niego.

– Podczas syntezy, złożenia dwóch frenów. Powiedzmy, że uznają mnie za zmarłą. Mija zapisany w testamencie czas kontaktu, rusza procedura wskrzeszenia. Budzą pustaka, wdrukowują mu w mózg ostatni zapis mojego frenu. A potem się znajduję żywa. Lecz nie może być w Cywilizacji dwóch Angelik McPherson, unikalność biologicznej manifestacji należy do ustawowej definicji stahsa. Następuje -więc synteza. W twoim przypadku struktura frenu została naruszona na skutek mechanicznych uszkodzeń jego nośnika -

– Mózg mi rozpruło.

– Tak. Więc dlatego. Ale skutki są podobne. Kiedy fren się rekonstruuje, pamięć i osobowość wypełniają łuki, odnajdują nową równowagę… Ojciec Teofil na to cierpiał. Jego ulubienica, mała Jane – przysięgał, że tak samo wyglądała siostra Teofila, gdy byli dziećmi. Dlatego ludzie po syntezie spędzają godziny przeglądając kroniki rodzinne i publiczne skany z Plateau.

– Czemu więc nie dali mi do obejrzenia kronik z czasów wyprawy „Wolszczana"? Nie zachowały się?

– Judas mówił -

– No co?

– Nie ma cię na nich.

Dalej masował kark. Angelika mieszała w menażce, obrócona bokiem.

– Nie ma mnie – mruknął.

– Nie ma tego ciała, nie ma żadnego Adama Zamoy-skiego w rejestrach.

Położył się na wznak, podkładając ręce pod głowę. W otworze między koronami drzew ziała czarna pustka bezgwiezdnego nieba Sol-Portu.

– No dobrze – Angelika podniosła glos – ale ta Ewka – nie powiedziałeś, z kim mnie zsyn te ryzowałeś.

Zaśmiał się, z początku z przymusem, potem, doceniając intencje dziewczyny, prawie szczerze.

– Taka kuzyneczka. Całusy za żywopłotem. Gryzła mnie w ucho.

– Ja nie gryzę.

– Zmarła na białaczkę podczas studiów.

– Ja nie umrę.

Uśmiechnął się do pustego nieba.

– Nawet jeśli umrze ten czy tamten pustak – ciągnęła, krzątając się przy ognisku. – To zawsze będzie tylko rozbicie lustra. Zastanawiałam się nad tym: gdyby istniały zwierciadła, w których mógłby się przejrzeć nagi fren…

Swojskie odgłosy tej krzątaniny działały usypiająco, Za-moyski słyszał słowa Angeliki, ale przestał zważać na ich sens, przepływały obok, jeszcze jedna melodia afrykańskiej nocy, trzeszczał ogień, plamy cienia i światła, drżąc, nakładały się na siebie na pochyłej ścianie zarośli, jakieś zwierzę pojękiwało za drzewami… zasnął.

Angelika spojrzała na niego przez wznoszące się w dymie drzewne skry. Chrapał lekko. Przestała mówić (złapała się na tym, że znowu coś mu tłumaczy). Zdjęła manierkę znad ogniska. W jakimś sensie jesteś moim dzieckiem, panie Zamoyski. Rzeźbię cię. Naszło ją wspomnienie innej rozmowy, przy innym ognisku. W ten sposób kształtujemy je bodaj jeszcze głębiej niż po prostu rzeźbiąc DNA. Ojciec wiedział, że będziesz teraz najbardziej podatny, musiał zdawać sobie sprawę. Dlaczego nie powiedział mi szczerze? Czy odmówiłabym? Nie mogłam odmówić. Usiadła na spróchniałym konarze, siorbnęła gorącą zupę. Mężczyzna chrapał coraz głośniej. Obraz skakał ponad płomieniami, rozpływały się zarysy ciała Zamoyskiego. Przygryzła wargę. Słodziutki ten pustak. SI zawiodła, ale – dwa miesiące sam na sam, żadnej innej twarzy, żadnego innego głosu – wrosnę w twoją krwawiącą pamięć jak chwast, jak nowotwór, nie pozbę-dziesz się mnie do końca życia.

Ocknął się nagle, szarpnięty czarcim pazurem za jelita duszy. Noga mu podskoczyła; usiadł i zobaczył, że kopie w popioły ogniska.

Zielone cienie pląsały nad przystrumienną polaną, obracając się w porannym kalejdoskopie na przemian z pochyłymi kolumnami promieni słonecznych. Zagajnik "szumiał i skrzeczał. Konie stały nieruchomo.

Zamoyski mięśnie miał jak z kamienia, spróbował wstać i tylko zaklął; spróbował ponownie i upadł. Teraz już cały

był w popiele. Muszę się umyć, pomyślał. Muszę się odlać, muszę się przebrać, muszę się czegoś napić, gardło jak podeszwa, tfu. Za trzecim razem stanął na nogi. Po przeciwnej stronie popieliska Angelika uniosła powiekę, zerknęła, machnęła dłonią i zasnęła z powrotem.

Pokuśtykał do strumienia, a potem kilkanaście metrów z jego biegiem. Zagajnik był niewielki i Adam, zanim się spostrzegł, wyszedł na sawannę. Od razu dostał słońcem po oczach, aż mu załzawiły. Podlał ostatnie drzewo; mocz rozpryskiwał się na korze w fontannę drobnych kropel, prawie piękną.

Stękając i klnąc pod nosem, zdjął ubranie i wszedł w zimną wodę. Wszystko było takie jaskrawe, takie wyraźne, jakby w nocy świat przeszedł na standard high definition. Bardzo kolorowe ptaki przyglądały się Zamoyskiemu, przekrzywiając główki na lewo i prawo. Pluskał, prychał i rechotał.