Изменить стиль страницы

Nie zabrał mydła ani ręcznika – przespacerował się potem nago dokoła zagajnika, by pozwolić skórze wyschnąć. Słońce na jasnobłękitnym nieboskłonie wydało mu się absurdalnie wielkie, oślepiające. Czy oni w tym Sol-Porcie nie manipulowali przypadkiem orbitami planet?

Ubierając się, spoglądał wzdłuż strumienia na południe, prosty strzał spojrzenia ku linii horyzontu. Kilkaset metrów dalej wznosiła się nad trawami kolejna bulwa gęstej zieleni: korony drzew, cienie skał, porażające kontrasty kolorystyczne gorącej flory. Afryka, pomyślał – i po raz pierwszy uwierzył. Dwa miesiące, zapewne więcej. Dzicz. Uśmiechnął się pod wąsem. Nawet nie pamiętam, czy już kiedyś nie odbyłem takiej wędrówki… No pięknie, do czego doszło: mnie się to podoba…!

Oddychając przez usta – wdech, wdech, wdech, aż za-łaskocze w płucach, wydech – ruszył ku tej zieleni na południu. Przyzwyczajał się już do piekącego bólu w mięśniach. Zerwał długie źdźbło i wsunął je sobie między zęby.

Włosy miał jeszcze mokre, ale też szybko schły. Zachciało mu się gwizdać. Czy ja w ogóle umiem gwizdać? Szczerzył głupio zęby do błękitnego nieba. W końcu – któż tak naprawdę nie chciałby mieć możliwości sprawdzić, jak będzie wyglądał świat za sto, dwieście, sześćset lat? A ja jestem w jeszcze lepszej sytuacji: nie pamiętając, nie żałuję. Skoro zdecydowałem się wtedy świadomie na uczestnictwo w tej wyprawie „Wolszczana", widocznie niewiele miałem do stracenia. Nina? Nie było nigdy żadnej Niny.

Wszedł między drzewa, strumień gdzieś mu zginął, tu również były skały, przedarł się przez kolczaste zarośla, skręcił ku słońcu i wyszedł na polanę. Angelika spała przy ogniskowym pogorzelisku. Jeden z koni łypnął podejrzliwie na Adama. W piasku nad strumieniem nabiegały wodą ślady stóp Zamoyskiego, prowadzące wzdłuż brzegu na południe.

Zamoyski stał i patrzył. Bełkotliwe myśli kłębiły mu się w głowie, kilkanaście pytań pozbawionych podmiotu i orzeczenia. Wypluł źdźbło. Ostrożnie wycofał się z powrotem na sawannę. Spojrzał na północ, skąd przyszedł. Obszedł zagajnik i spojrzał na południe: strumień, sawanna, zagajnik.

Po chwili wahania ponownie okrążył zarośla i wrócił tą samą drogą, prosto na północ. Dostrzegł nawet niektóre z połamanych wcześniej przez siebie szabel traw. Tu szczał; tu się kąpał. Poszedł wzdłuż strumienia aż do polany. Angelika spała, koń łypał.

Zamoyski zwątpił.

Przysiadł na swoim siodle. Obudzę ją, pomyślał bezwolnie, a ona mi wszystko wytłumaczy.

Tymczasem siedział i patrzył. Leżała na lewym boku, z kolanami podciągniętymi ku brodzie, z prawą dłonią częściowo zasłaniającą twarz. W powolnych ruchach piersi odczytywał rytm spokojnego oddechu. Mały, seledynowy owad wędrował po ciemnej gładzi jej policzka. Kiedy dojdzie do

oka, obudzę ją. Jej wargi podczas wydechu odrobinę się rozchylały, układał się z nich wówczas pierwszy etap grymasu zdumienia, zdumione kobiety zawsze wyglądają trochę młodziej. Natomiast podczas wydechu była w pulchno-ści swego podbródka i nieskazitelności spalonej na brąz cery porażająco dziecinna.

Zamoyski zyskał nagle przekonanie, że robił był tak już w przeszłości, że otóż taki miał zwyczaj, nerwowy tik duszy: obserwować je śpiące. Jest to najsubtelniejszy z rodzajów intymności, bo jedyny gwarantujący stuprocentową szczerość obiektu. Tyrani światła dziennego we śnie rozluźniają maski swych oblicz, zwały zeusowych zmarszczek roztapiają się im jak masło na blasze, uwolniona z napięcia skóra spływa do najstarszej z zapamiętanych form, tej najprawdziwszej. Ofiary pory słońca – we śnie marszczą brwi przeciwko niewidocznym gnębicielom, wydają zdecydowane pomruki, energicznie poruszają szczęką.

Zwykłem się tak budzić – przypuszczał – w nocy, nad ranem, i patrzeć, jak pod powiekami poruszają się jej gałki oczne, śledząc przelatujące ponad krainą snów serafiny; jak zawiadywane odruchowymi skojarzeniami, przemykają po jej twarzy – niczym szybkie chmury po jesiennym niebie – krótkie odbicia min, jakie przybiera po tamtej stronie. Jej całkowita bezbronność zniewala mnie. Najpiękniejsza jest, gdy o tym nie wie.

Owad wspiął się na czarną brew dziewczyny, Zamoyski wstał, podszedł i potrząsnął Angeliką.

– Coś się stało – oznajmił. – Południe zapętliło się z pomocą, sawanna zacisnęła się w pięść. Chodzę w kółko po własnych śladach.

– A więc mają nas – powiedziała siadając, momentalnie przebudzona.

– Kto? Wzruszyła ramionami.

– Ci, którzy nas zawinęli. – Wstała i przeciągnęła się. – Słuchają teraz i patrzą.

Powstrzymał grymas.

– Więc gdzie jesteśmy? Nie na Ziemi? Ponownie wzruszyła ramionami.

– Co znaczy „gdzie"? Tutaj. „Gdzie" będzie dopiero, gdy nas otworzą. Jakie znaczenie ma dla wnętrza Sol-Portu, którędy lecą jego Kły?

– Ale Słońce – wskazał ręką – widzę Słońce!

– To prawda, widzisz.

Podeszła do strumienia, przyklęknęła, nabrała wody, napiła się.

– Potem nas zabiją – powiedziała. -Co?

– Zawsze zabijają.

– Potem? Po czym?

– Po tym, jak wezmą to, dla czego nas porwali. – Obejrzała się na Adama przez ramię. – To jest polityka, panie Zamoyski. Zawsze i wszędzie chodzi tylko o jedno: o informację. Bardzo mi przykro.

Odetchnęła głęboko, mokrymi dłońmi przesunęła po

włosach.

– Najwidoczniej wojna była nie do uniknięcia.

3. Sak

Kraft

Niegrawitacyjny modelunek czasoprzestrzeni. W Czterech Progresach rozwinięty przez usza i ra-habów z fizyki inflatonowej. Teoria i praktyka kraftu umożliwiły z kolei rozwinięcie meta-fizyki.

U Optymalnym energetycznie narzędziem kraftu jest tzw. Kieł. Pojedynczy Kieł umożliwia kraft liniowy, wektorowy (np. wytworzenie kraftfali, której siodło w układzie zewnętrznym przemieszcza się szybciej od światła). Dwa Kły umożliwiają kraft tensorowy. Trzy Kły – całkowite zawinięcie czasoprzestrzeni, czyli utworzenie Portu. W zaawansowanej inżynierii meta-fizycznej wymagane są większe, precyzyjnie określone ilości Kłów.

U. Popularniejsze formy kraftu: U Fala qFTL U Port.

L» En-Port (Port wielokrotny). U Sak.

U Inkluzja (Port Odcięty). U- Dekraftunek („prucie" Portu). U Krzyżkraft (nierównoległy, podwójny kraft tensorowy).

!_♦ Krafthole (jednostronny upust energii). U Trans.

U. „Strojenie" czarnych dziur (np, do Studni Czasu).

„Multitezaurus" (Subkod HS)

Zdyszany, padł wreszcie w trawę.

Ciało jednak pamięta, ciato posiada pamięć autonomiczną, pomyślał. Kiedyś biegałem. Kiedyś biegałem często i długo, lubiłem biegać. Ciało pamięta.

A dopiero po sekundzie, gdy złapał oddech: gówno prawda – dwa, trzy tygodnie, nie starsze, wyhodowali je od najprostszych białek, niczego nie pamięta, prócz krwi na-nomatycznej i mechanicznych macic.

Angelika obserwowała go spod ostatniego drzewa zagajnika.

– Powiedziałabym: sześćset metrów.

– No – przytaknął. Słońce biło mu w oczy, osłonił się przedramieniem. – Koło, na ile mogę to ocenić. Ale w górę? Tam – co? Niebo?

– Są metody – zapewniła. Usiadła na wypiętrzonych ponad trawę korzeniach, nożem zeskrobała coś z obcasa. – Wzięli nas w Sak.

– Ten Sak… Coś jak Port, przypuszczam.

– Mniej więcej. To znaczy… domyślam się, że musieli coś takiego zastosować. Znajdowaliśmy się przecież wewnątrz Sol-Portu, a każdy Port opuszczający go musi posiadać autoryzację Rady Pilotów. Mój ojciec jest jej członkiem. Nigdy nie wypuszczono by Kłów z zamkniętym Portem tuż po kradzieży kawałka Ziemi. Takie Kły nie miałyby się też gdzie ukryć wewnątrz Sol-Portu. Przegrana sprawa. Szaleństwo.

– Więc według ciebie co oni zrobili?

– Zawinęli nas w Sak. Zasadniczo jest to taki sam kra-ftunek, co w przypadku Portów; tyle że tu Kły znajdują się wewnątrz ugięcia i stamtąd je podtrzymują. Tak mi to przedstawiano w teorii: że są co najmniej dwa zespoły Kłów. Jeden zawija przestrzeń wraz z nimi samymi; drugi, też zawinięty, utrzymuje normalny Port. Rozumiesz, bąbel w bąblu, cebula.