Изменить стиль страницы

– Sześć razy sześć – powiedział pewnie don Diavolo.

Niższy z Zielonych obrócił się leniwie.

– O co chodzi?

– Mam do was sprawę, z polecenia…

– Czego chcesz, człowieku? – drugi z ufoludków zapytał cicho, ale mało sympatycznie. – Widzisz, jesteśmy zajęci. Nie mieszamy się w twoje sprawy, ty nie mieszaj się w nasze.

Normalnie Meff był uprzejmym, łagodnym, łatwo dającym się zbić z pantałyku facetem. Obecnie poczucie władzy i pełnionej misji przygłuszyło w nim całą kindersztubę. Wyrwał pojemnik z piekielnym ogniem i widząc, że Zieloni uznają rozmowę za skończoną (jakąś smugą światła, być może fotonową windą, zaczęli wjeżdżać do talerza), wykrzyknął:

– Stać! W imieniu Belzebuba! Lucypera! i sześciu książąt ciemności.

Wyższy podróżnik Latającego Spodka nie zareagował, niższy, oddawszy mu małego krokodylka, zawrócił. Jego trójkątna twarz pozieleniała jeszcze bardziej.

Coś nie tak – pomyślał Fawson i przycisnął guzik.

Ale nim ogień piekielny opuścił pojemnik, z palców Zielonego wytrysnęła świetlista smuga, która wytrąciła spray z rąk neoszatana. Ufita zbliżył się do Meffa, popatrzył na niego wymownie, tak że słowa “Subordynacja, Piekło i Regulaminy" uwiązły Fawsonowi w krtani, i rzucił krótko, dosadnie, po ludzku:

– Spierdalaj, diabeł!

Bratanku – pisał nie bawiąc się w czułostki ani przesadne komplementy diabelski stryjaszek – nie rozumiem Twej opieszałości. Czytasz mój czwarty list z całodziennym opóźnieniem… Tak, jakby wydawało Ci się, że wszystkiego możesz dokonać sam. Pomysł zaliczenia ufo do agentów Dołu mógł zrodzić się tylko w przeżartym dobrobytem umyśle specjalisty od kapitalistycznej reklamy…

Ale mi przygadał!

…zaś próba wsadzania do jednego worka wszystkich elementów nie mieszczących się w świecie racjonalnym przywodzi mi na pamięć zabiegi jednego z dziewiętnastowiecznych systematyków przyrodniczych, który nas, diabłów, nie certoląc się zbytnio, zaliczył do parzystokopytnych. Ufo mają z nami tyle wspólnego, co specjalista od wspomnień z przyszłości, Daniken, z generałem Denikinem, a producent spodni Wrangler z dowódcą Wranglem. Oto do czego doprowadza działanie na własną rękę i przesadna samodzielność, kiedy jest się jeszcze na stażu. Nie myśl, oczywiście, chłopcze, że ganię. Twoją aktywność, ale w obecnej misji bardziej trzeba nam pragmatycznych fachowców niż narwanych aktywistów. Dość jednak o tym. Żeby zaspokoić Twą ciekawość, wyjaśnię, iż tajemnica ufo jest jasna jak epicentrum termo – nuklearne. Zieloni są przybyszami z innego układu kosmicznego, przybywającymi do nas przez siódmy wymiar, w konkretnej i na swój sposób szlachetnej misji. Czując, a może mając niezbite dowody, że cywilizacja ziemska zbliża się ku końcowi, robią jej pośpieszną dokumentację. Zauważ, że pierwsze systematyczne wzmianki o nie zidentyfikowanych obiektach pojawiają się wkrótce po Hiroszimie. W tym samym czasie zaczął działać aktywnie ich prom transportowy w Trójkącie Bermudzkim, dzięki któremu setki, a nawet tysiące Ziemian znalazło bezpieczne schronienie w galaktycznym skansenie, a razem z nimi liczne nasze zabytki komunikacyjne, jak samoloty -, jachty itp. Możesz się również sam domyślić, dlaczego paru wybitnych ludzi zniknęlo bez wieści i czemu sarkofagi geniuszów są zazwyczaj puste. Jak sądzisz, gdzie żyje po dziś dzień Szekspir i Leonardo, dlaczego porwano zwłoki Picassa, zamieniając je na truchło kogo innego, czyje palce mają swój udział w tzw. wniebowstąpieniu Romulusa. porwaniu Eliasza, wniebowzięciu Buddy, uniesieniu Mahometa. Co się tyczy nas, mamy z Zielonymi podpisany przed tysiącleciami pakt o nieagresji i nie mieszamy się sobie w wewnętrzne sprawy, nawet gdyby któraś ze stron miała ochotę. A zatem zapomnij czym prędzej o kłopotliwym incydencie. Czasu na zmontowanie grupy pozostało Ci niewiele. Do roboty! Twój ciągle bardzo wyrozumiały stryj".

– Do roboty, ale jakiej? – jęknął Meff. Był niewyspany, pokłuty przez moskity, ledwie przed godziną powrócił aeroplanem z bagnisk. – Co ja mam robić, stryju?

Na skrawku papieru, poniżej podpisu, zaczerniła się nagle linijka drżącego, starodawnie kaligrafowanego pisma: “Rób swoje"!

XI.

Ostatnia Topielica o prozaicznym nazwisku Susy Waters miała przebywać razem z grupą Ludzi – Ryb na jednej z opuszczonych farm przy drodze do Everglades. Meff otrzymał te informacje od starego portiera oceanarium w Miami, w którym Susy Waters pracowała przed dziesięciu laty, uczestnicząc w efektownych zabawach z delfinami, zanim porwał ją wartki jeszcze wówczas ruch neohippisowski, sięgający, jak mówili jego prorocy, do korzeni chrystianizmu, a po wyrwaniu go z korzeniami – jeszcze głębiej.

Sekta Ludzi – Ryb głosiła konieczność powrotu do oceanu. Rokrocznie grupy młodych ludzi gromadziły się w różnych ustronnych miejscach, oddając się medytacjom, odprawiając czarne nabożeństwa, wpadając w mistyczne transy, aby uzyskać w końcu nadludzką sprawność, umożliwiającą życie pod wodą. Jeden z wyznawców, którego zeznania przez krótki czas znajdowały się w Federalnym Biurze Śledczym, twierdził, że po uzyskaniu duchowej doskonałości, wzgardzeniu tym, co marne i doczesne – całość majątku bywała przeważnie zapisywana na rachunek Gminy, choć imiennie dysponowała nim Kapłanka – dochodziło wreszcie do dnia Wielkiego Chrztu. Cała Gmina ze śpiewem i tańcami udawała się na brzeg wody, najczęściej morza, i zbiorowo dawała nura.

Większość nurkowała dobrowolnie, ale niektórym trzeba było pomagać, a w stosunku do szczególnie opornych używać ciężarków przywiązanych do nóg. Świadków ceremonii nigdy nie było. Czasami tylko nieuczciwe morze wyrzucało parę wzdętych, trudnych do rozpoznania ciał na malownicze brzegi Florydy czy Zatoki Meksykańskiej. Rodziny, które wcześniej dostawały entuzjastyczne listy od członków Gminy, nie dowiadywały się, rzecz jasna, o przebiegu totalnego Chrztu. W tych ostatnich listach, które Susy czasami dyktowała swym współwyznawcom, że mowa była o dalekiej podróży, w czym łatwowierni Amerykanie nie dostrzegali niczego podejrzanego. Zresztą panna Waters nie zagrzewała długo miejsca. Zwykle jeszcze tego samego dnia zmieniała stan i nazwisko, by na nowo usidlać kandydatów chętnych do powrotu w głębiny praoceanu. Umiejętność hipnozy na odległość sprawiała, że proceder swój mogła uprawiać długo i szczęśliwie. Jej rozreklamowana dewiza: “Życie wyszło z morza, w morzu też znajdzie ocalenie", nie wzbudzała podejrzeń. A wspólne życie grupy młodych ludzi propagujących doskonalenie ciała i duszy było bez przeszkód akceptowane w demokratycznym społeczeństwie.

Rafą, na którą miała natrafić nasza rusałka, zresztą co mówię, rafą, rafką – okazał się Gene Hunter, młody reporter jednej z mniej znanych gazet stanu Pensylwania.

Hunter był dziennikarzem sportowym, wyznania adwentystycznego, traktującym poważnie swoje obowiązki. Jednym z nich była opieka nad siostrą Raquel. Rodzice od pewnego czasu nie żyli.

Póki Raquel była dość mała, by słuchać ciotki i zwierzać się bratu ze swoich problemów, kłopotów miał niewiele. Później jednak, gdy redakcja zaczęła wysyłać Huntera na rozgrywki panamerykańskie, mistrzostwa świata i olimpiady, umieszczenie Raquel w elitarnym college'u wydawało się rozwiązaniem koniecznym i najprostszym. Gene nie zwracał uwagi, że poczynając od drugiego roku studiów, listy zamiast z miasta uniwersyteckiego przychodzą z kąpieliskowych regionów Kalifornii i że występuje w nich często motyw cieczy, ryb, znaku Wodnika itp. Zaniepokoił się dopiero, gdy przestały przychodzić w ogóle. W college’u poinformowano go, że panna Hunter nie pojawiła się od października, koleżanki nie miały żadnych wiadomości o jej miejscu pobytu, poza tym, że w poprzednim roku Raquel dużo czasu poświęcała treningom pływackim. Nieprzyjemne zaskoczenie stanowił fakt opróżnienia całego osobistego konta i zabrania podczas krótkiej wizyty w domu szkatułki z rodzinną biżuterią.