Изменить стиль страницы

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Kiedy wiedźma schodziła na ucztę w swojej nowej sukni z błękitnej materii, Szarka wciąż spała w wysokiej komnacie wieży flagellantów – z dłonią podłożoną pod policzek i włosami rozsypanymi na poduszce – a jadziołek nasłuchiwał jej snów, wczepiony w kolumienkę baldachimu. W spiżowych trójnogach żarzyły się świeże węgle, a kamienną posadzkę i wnękę przy oknie zaścielały kwiaty. O poranku słudzy Warka przynieśli dzikie róże, ścięte całymi pnączami na nadmorskich skałach. Teraz ich płatki zaczynały już opadać, lecz Szarka nadal śniła. Jej sny sięgały poza Krainy Wewnętrznego Morza i wiedźma nie umiała ich doścignąć.

Jednak dostrzegała całą resztę i owa wiedza napawała przerażeniem. Gdyby wiedziała, czym okaże się wyspa, nigdy nie postawiłaby stopy na Przychytrzu. Ale teraz było już za późno. Krew wymordowanych mnichów wołała do niej ze wszystkich kamieni i wyostrzała wizje.

Niebieskooka niewiastka uniosła do ust roztruchan z grubo ciętego górskiego kryształu. Spojrzała przezeń na biesiadników. Obraz rozpadł się na drobne odłamki o migotliwych brzegach. W każdym z nich przeglądała się złota maska kobiety, zasiadającej tuż obok Warka. Niemniej w klasztorze flagellantów przelano zbyt wiele krwi, aby jakiekolwiek ukrycie mogło tego wieczoru oszukać wiedźmę. Bardzo wyraźnie widziała owalną twarz kapłanki, brązowe cętki piegów na policzkach, a także szerokie szramy w miejscach, gdzie nóż o zakrzywionym ostrzu zagłębił się kiedyś w jej skórze. Ktoś przesuwał nim bardzo umiejętnie, jakby kreślił wzór w języku, którego wiedźma nie potrafiła odczytać. Ale to oblicze, pełne blizn i purpurowej, pomarszczonej skóry, również było jedynie zasłoną. Skrywało sinoborską niewiastę jeszcze dokładniej niż maska z płatków szczerego złota. I nic nie było prawdą – ani blizny, ani maska. Tylko ukryta poza nimi rozpacz.

Towarzyszka kniazia nosiła prostą jasną szatę, a u jej pasa połyskiwało drobne żelazne wrzeciono, jakie zwykły nosić służebniczki bogini. Wiedźma przechyliła kielich. Skalmierskie wino nakryło twarz kniaziowskiej służki szkarłatną falą. Kobieta drgnęła, jej palce zacisnęły się na wrzecionie. Ale wiedźma już wiedziała.

W wydrążonym wnętrzu wrzeciona także buzowała, burzyła się czerwień.

* * *

Irys skuliła się. Miała wrażenie, że owionął ją nagle lodowaty podmuch znad Wewnętrznego Morza, choć wichura uciszyła się w końcu i wieczór był pogodny. Jak zwykle zasiadała na niskim stołku obok Warka. Siwe ogary drzemały obok jej stóp i czasami miała wrażenie, że również należy do sfory jego psów. Nie przeszkadzało jej to, skoro mogła tu czekać, aż Iskra obudzi się wreszcie i zejdzie na ucztę. Ostatecznie właśnie z jej powodu Irys odeszła z przybytku bogini i przypłynęła na Przychytrze. Miała napoić córkę Suchywilka sokiem ze źródła Ilv i popchnąć w długą powolną śmierć – z powodu obietnicy, którą Lelka złożyła córce skalmierskiego doży, a także dla żmijowej harfy, wykutej niegdyś w ogniach boga.

Ale Irys nie zastanawiała się nad tym, gdy w treglańskiej przystani wsiadała na okręt Warka, aby pożeglować na spotkanie Suchywilka i swojego losu. Utraciła już tak wiele, odkąd słudzy świątynni wyrzucili ją na wpół martwą przed bramę przybytku, i każdego dnia traciła jeszcze więcej. Nie sądziła, aby śmierć Iskry była jakąkolwiek odmianą.

Och, Lelka nie kryła przed nią przyczyn, wcale nie. I nie były to powody, które Irys zdołałaby zlekceważyć czy zapomnieć, chociaż urodziła się długo po tym, jak dno Wewnętrznego Morza wypiętrzono w ciemny zarys Pomortu. Należało powstrzymać Zird Zekruna, zanim potrzaska Krainy Wewnętrznego Morza i uczyni z nich pojedynczą skalną igłę, która sięgnie ścieżek Stworzycieli i otworzy je, aby bogowie znów mogli wędrować pomiędzy gwiazdami. Bóg Pomortu zamierzał zniszczyć jej świat raz na zawsze. Cała reszta wymykała się jej pojmowaniu. Nie próbowała nawet zgadywać, jak wiele mocy potrzeba, aby cofnąć czas poza martwe, jałowe pole, na którym umierali Stworzyciele. Może nie wiedział tego nawet sam Zird Zekrun. Co oczywiście było obojętne, ponieważ w ten czy inny sposób Krainy Wewnętrznego Morza miały rozpłynąć się i zniknąć jak kra na wiosennych strumieniach.

– Jeśli mu się powiedzie – powiedziała jej Lelka – pozostanie nam tylko świat bez bogów. Świat bez nadziei, ponieważ nie będzie nikogo, by wziąć cię za rękę i poprowadzić wąską koleiną ku salom Issilgorol, krainy zmarłych. Bad Bidmone odeszła, a teraz będą umierać wszyscy, którzy spróbują powstrzymać Zird Zekruna. Bóg znajdzie sposób, aby ich zniszczyć, tak samo jak niegdyś ręką śmiertelnika wymordował żmijów na brzegu źródła Ilv. I w końcu nie pozostanie nikt, aby go powstrzymać. Otworzy ścieżki i odejdzie wraz ze swymi sojusznikami, odrzuciwszy Krainy Wewnętrznego Morza niczym pękniętą skorupę. Pozostawi nas z trupami naszych bogów i odejdzie precz.

– Czy naprawdę mamy prawo ich zatrzymać? – zapytała wówczas Irys. – Czy możemy zmusić bogów, aby pozostali?

Lelka zaśmiała się jedynie mozolnym suchym śmiechem.

– Istnieją lepsze rodzaje śmierci – powiedziała po chwili – i bardziej miłosierne od tego, co stanie się naszym udziałem, gdy Kea Kaella odkryje nasz zamysł. Bogowie nie są skłonni do miłosierdzia, dziewczyno, i nie możemy ich zmusić, by kochali nas mocniej czy bardziej żarliwie. Nie naginają się łatwo do naszych życzeń i nie pozwolą, by podobna rzecz przeszła bez zapłaty. Ale potrzebujemy ich, by przeprowadzili nas poprzez siedem bram wiodących do piekieł i by nasze dusze nie rozwiały się w nicość pod portalami, które noszą imiona Issarthel Srebrnej Prządki, Elldrin Skernitoris, Deiidrell, Alienor Która Jest Iskrą, Nekromantki i Szalonej Ptaszniczki. A także w ostatniej i najokrutniejszej ze wszystkich, bramie Annyonne Pożeraczki Dusz. Dlatego są nam potrzebni, dziewczyno. Za wszelką cenę. Także za cenę ich nienawiści.

Słowa Lelki przeraziły Irys bardziej, niż była skłonna przyznać. Przywykła do posłuszeństwa i pokory, i wbrew domysłom, które jej twarz budziła wśród odwiedzających świątynię mężczyzn, była szczęśliwa w wysokich murach klasztoru. Przędła nici, opatrywała zranienia w szpitalu, rozdzielała jałmużnę pomiędzy ubogich. Nauczono ją jednak służyć i odpowiadać na pragnienia, także te, które ją przerażały. Dlatego nie protestowała, gdy dowiedziała się, że przeryją jej twarz ofiarnym nożem, potem zaś wypędzą z klasztoru, aby została kochanką Warka. Z całego serca pragnęła służyć zamysłom Lelki. Przygotowywano ją do tego całe życie.

Wreszcie świątynni pomocnicy dotknęli zakrzywionym ostrzem jej twarzy. Nie było bólu. Napojono ją wywarem z ziół i nie czuła nic, prócz dzikiej, porażającej euforii. Potrzebowała podstępu, aby zwieść sinoborskiego kniazia. Okaleczenie było jednak czymś znacznie więcej niż maskaradą. Nie stanowiło nawet aktu wiary, choć z początku właśnie tak sądziła. Kiedy ostrze weszło w jej twarz, wszystko się zmieniło. Nie umiała tego zrozumieć ani wytłumaczyć. Nóż obnażał ją coraz bardziej, warstwa po warstwie zdejmując lata spędzone w treglańskiej świątyni, aż łagodna słodka dziewczyna, którą przecież była, zatraciła się w rozbryzgach krwi.

Być może tego właśnie pragnęła Lelka.

– Zbierzesz w jedno ostatnie ze znaków Kii Krindara od Ognia – powiedziała jej Lelka. – Ocalisz świat.

Tyle że Irys nie była dłużej pewna, czy właśnie tego pragnie. Po tym, jak zobaczyła Iskrę – na dziobie smoczej łodzi i ze wszystkimi wichrami wplecionymi w jej pieśń – nie była już pewna zupełnie niczego.

* * *

Wiedźma odłożyła kielich. Służka sinoborskiego kniazia płakała za taflą złotej maski. Jaśminowa wiedźma słyszała wyraźnie, jak w myślach kobiety wirują obce słowa o bogach, przysięgach i zapłatach. Ale pod tym wszystkim kryła się rozpacz, prawdziwsza od całej reszty. Prawdziwa jak jad, który kipiał w głębi żelaznego wrzeciona.