Kea Kaella zaniosła się ostrym śmiechem.
– Czy myślisz, że nie dość nas dotąd przeklinano? Że nie przywykliśmy do waszych klątw jak do grania żab w wiosennym błocie?
Lecz twarz Mel Mianeta pozostała skupiona i nie było w niej kpiny.
– Ale moje przekleństwo będzie nosić imię Sharkah. – Własne słowa wydały się księżniczce dziwnie obce, podobne do nawoływań, którymi kruki zmawiają się w jesiennych, obdartych z liści koronach drzew. – Moje imię będzie wypisane na rękojeści sztyletu. Wraz ze wszystkim, co mi uczyniono – nie z waszej winy, lecz z waszym przyzwoleniem. Ostrze sztyletu będzie znało tę samą pieśń, którą Sorgo zaśpiewał w dłoniach mojego brata dla Bad Bidmone.
Zobaczyła, jak szyderstwo gaśnie w twarzy bogini niczym zgarnięte szorstką ścierką.
– Jednak wciąż mogę cię zniszczyć, nim nadejdzie odpływ – powiedziała chropawo. – Nie potrzebuję makowych naparów, by pomieszać ci rozum.
– Tego nie uczynisz. – Mel Mianet poruszył niecierpliwie ręką, a fale zawirowały siną pianą wokół jego trójzębu. – Dałaś jej wybór, a ona wybrała. Choć kiedyś… – usłyszała w jego głosie wahanie. – Kiedyś możesz tego żałować, dziewczyno.
– Doprawdy? Bo nie odebraliście mi wszystkiego, czym jestem?
– Zapytaj ją! – Kea Kaella odsłoniła zęby w grymasie, który upodobniał ją do jednego z szarych sinoborskich posokowców, które potrafią na śmierć zagonić jelenia w północnych lasach. – Zapytaj Szarkę, jakiego targu dobiła ze swoją boginią, nim postawiła stopę na ścieżce, która zaprowadziła ją aż tutaj. I jak wiele radości jej to przyniosło. Zawsze…
– Zostaw to, Kea!
– …zawsze wybieracie tak samo. Czepiacie się tych resztek, odłamków skorup, na wpół przegniłych kart, strzępów wspomnień. Skórka chleba na drogę i wypłowiałe nitki z całunu, choćby przyszło za nie zapłacić jasnym sierpem Sharkah. Jakby pamięć mogła cokolwiek zmienić!
Księżniczka odchyliła głowę do tyłu. Oni nie wiedzą, zrozumiała nagle. Nie pamiętają, co było wcześniej, zanim Annyonne zabiła Stworzycieli, i nie potrafią dostrzec, czym byli, zanim ich spętano. Zamknięto ich w naszym świecie i nie widzą nic prócz rozchybotanych cieni na ścianach.
– Ale pamiętamy inne rzeczy – powiedział Mel Mianet i dotknął jej dłoni. – Pokażę ci.
Hybrydy o oczach koloru miodu, starsze dzieci Sajjinerthe Bogini Wiecznej Przemiany, jak ociemniałe krążą w pyle po polu, które przybrało barwę dymu i krwi. Ledwie oprzytomnieją, rzucają się sobie do gardeł nad ścierwem dawnych władców. Walczą o ochłapy mocy, nim jeszcze posoka Stworzycieli na dobre wsiąknie w ziemię. Jak zimowa wataha wilków rozrywają trupy zakrzywionymi kłami i pochłaniają je kolejno, a uwolniona moc rzeźbi koryta w ich ciałach. Potem zaś giną uwięzione w pułapce, nie potrafiąc jej zatrzymać.
W śmierci ich twarze są niemal ludzkie. Kobieta o włosach koloru morskich wodorostów i bladozielonej skórze płonie niczym smołowa pochodnia, zanurzona po biodra w żywym kamieniu. Starzec, którego ramiona zakwitły kłębowiskiem węży, pochłania własne ciało. Ale jest jeszcze wiele, wiele innych. Kształty opadają z nich kolejno jak znoszone płaszcze, lecz pragnienie mocy okazuje się zbyt silne. Dlatego kiedy na pobojowisku nie zostaje ni ślad po dawnych bogach, zwracają się ku sobie. Aż wreszcie pozostaną tylko oni. Bogowie Krain Wewnętrznego Morza.
Księżniczka otrząsnęła się z wizji jak pies, przerażona. Jej ręka drżała, gdy uwolniła ją z uścisku Mel Mianeta. Miała usta pełne pytań – o Szarkę, o bogów i wszystko, co nastąpiło później, kiedy odeszli wreszcie z tamtej martwej równiny. Jednak każde pytanie było pułapką. Nie miała za co wytargować odpowiedzi.
– Uwolnię dziką magię, ale Firlejka odejdzie stąd niespętana żadną obietnicą – oznajmiła twardo. – Chcę, żeby obudziła się po drugiej stronie morza, na sinoborskim brzegu. Zdrowa i z obojgiem dzieci w ramionach. Jeżeli zechce żyć na dnie Wewnętrznego Morza, niech uczyni wedle swej woli, lecz żadne z dzieci nie umrze dla jej zachcianki. Jeśli zapragnie powrócić do przybytku bogini, niech będzie jej dozwolone. Jeśli kniaź przywoła ją do treglańskiej cytadeli, by żyła u jego boku, niech nikt nie poważy się jej prześladować za złamanie ślubów.
– Tak łatwo? – odezwała się bardzo cicho bogini. – Wydaje ci się, dziewczyno, że tak łatwo prostować ludzkie losy? Wypowiedziałaś życzenie i żadne z nas nie zdoła tego cofnąć. W Sinoborzu będzie odtąd dwoje dzieci. Dwóch bliźniaczych synów kniazia zrodzonych ze służki bogini, powitych pod czerwonym księżycem w tej samej godzinie i nazwanych imieniem Wężymorda. I nawet ich matka nie będzie wiedziała, który narodził się pierworodnym, by władać w dziedzinie ojca, i czyje życzenie oddała panu Wewnętrznego Morza w zamian za róg, w którym zamknięto moc bogów. Jeśli kiedyś te dzieci zechcą upomnieć się o swoje dziedzictwo, dziewczyno, nie zdołasz ich powstrzymać.
– Dosyć. – Mel Mianet ostrożnie podniósł kapłankę z zakrwawionej pościeli. – Przyzwoliłaś na to życzenie, Kea. Nie biadaj teraz jak przekupka nad rozlanym mlekiem.
Bogini bez słowa wyciągnęła ręce po dzieci. Kiedy je podawała, Selveiin miała wrażenie, że drobne czerwone twarzyczki skurczyły się i zmalały. Jednak nic więcej nie mogła uczynić. Przymknęła powieki i usiadła na mokrej posadzce. Ktoś położył jej na kolanach sakwę ciężką od znaków bogów. Ale noc nie dobiegła kresu, więc czekała nieruchomo w ciemności wypełnionej szumem fal.
Woda zagłuszyła kroki bogów, kiedy odchodzili.
Deszcz padał jednostajnie, łagodny letni deszcz, który przychodzi po burzy i studzi rozkołysaną upałem krew. Księżniczka siedziała nieruchomo, jakby miała tak pozostać całą wieczność. Fale przepływały pomiędzy jej palcami.
Nie usłyszała też, kiedy przyszedł ku niej. Nie zdradziło go nawet pojedyncze pluśnięcie wody, ale też fale Wewnętrznego Morza rozpoznawały krew sorelek i służyły mu pokornie. Nie, nie zdziwiła się. W jakiś sposób odgadła, że właśnie tej nocy powróci z Pomortu.
– Rozwiązałam zagadkę – powiedziała martwo, kiedy dotknął jej ramienia. – Harfa, Miecz i Kamień, a także wszystkie inne moce, które wypuszczę na wolność. Poznałam odpowiedź, choć prawie okupiłam ją własnym życiem. Dlaczego zostawiłeś mnie samą?
– Ponieważ tylko tyle mogę zrobić – odpowiedział natychmiast. – Pozwolić, byś dokonała wyboru z własnej woli. Niespętana żadnym przymusem. Nawet miłością. Zwłaszcza miłością.
Wciągnęła powietrze tak gwałtownie, że aż zakłuło w piersiach. To nie mogła być prawda. Nie po całej zimie, kiedy zanurzała się coraz głębiej w duszne sny, on zaś nie uczynił nawet najmniejszego gestu, by ją przywołać. Znaki, pomyślała. Całą noc śniłam ostrzeżenia, lecz nie zrozumiałam żadnego z nich. Gdybym nie przyjęła daru kapłanki i uciekła, nasze dziecko umarłoby gdzieś pośrodku Gór Żmijowych. Jednak wybrałam przyszłość, która jest równie okrutna, ponieważ znam tajemnicę żywego ognia, powierzoną przed wiekiem uścieskim alchemiczkom przez patrona ich cechu. I kiedy będę miała pozostałe ze znaków, przywołam moc Kii Krindara od Ognia, aby wpleść ją w sztylet.
– Moce rozpoznały cię. – Poczuła jego palce na policzku, w miejscu, gdzie ugodził ją odłamek skały strzaskanej trójzębem Mel Mianeta. – Rozpoznały i naznaczyły po raz drugi. Kamieniem i wodą, żelazem i dymem. Następny będzie ogień. Ogień i krew.
Otworzyła oczy i zobaczyła go, jak klęczy tuż przy niej w wodzie, z oczami błękitnymi jak Wewnętrzne Morze.
Chciała coś powiedzieć i nie znajdowała słów.