Изменить стиль страницы

Wiedźma wciąż nie umiała odgadnąć, czym jest ta trucizna – wizje przynosiły tylko kolejne przybliżenia. Szkarłat i krew.

Czerwonawa szumowina unosi się i zawisa na powierzchni. Jak wodne kwiaty, które raz na tuzin lat wypływają z głębi morza na wody szczeżupińskicb cieśnin i rozkwitają krwistym gąszczem łodyg, liści, płatków. Bardzo krótko, trzy noce, nie więcej. Ich sok jest trucizną, więc kiedy płatki – maleńkie czerwone wrzeciona o ostrych czubkach – zaczynają opadać ku wodzie, pomiędzy łodygami kołyszą się i tańczą martwe ryby, a ptaki leżą ze stulonymi skrzydłami na wielkich owalnych liściach. Potem przychodzą wieśniacy. Ich dłonie, odziane w skórzane rękawice, mocno trzymają sierpy. Spychają łodzie na wodę, zgarniają pod ostrze naręcza roślin. O zmierzchu kobiety rozpalają ogień pod wielkimi kotłami, gdzie trucizna soku zmieni się na koniec w karmin, czerwień, którą barwiono szaty kapłanów Kii Krindara, kiedy jeszcze jego świątynie trwały pośrodku Gór Żmijowych.

Proszę, pomyślała wiedźma. Już dosyć. Proszę.

Majaki nie niosły żadnych odpowiedzi. Tylko śmierć. Zapach szlamu i gnijących łodyg.

Drużynnik ze znakiem topora wyhaftowanym na piersi pochylił się ku niej ponad stołem. Coś mówił, jego głos huczał, lecz błękitnooka niewiastka nie rozumiała słów. Podniosła do ust roztruchan. Czerwień podpłynęła wyżej, przynosząc ku niej twarz sinoborskiego kniazia. Wark siedział w wysokim krześle o oparciu rzeźbionym w owoce winorośli i jabłoni. Wiedźma nigdy nie widziała mężczyzny piękniejszego od tego księcia o włosach utrefionych w grube loki i twarzy tak nieruchomej, że przypominał raczej miniatury w kodeksie niż żywego człowieka. Płomienie pochodni tańczyły w jego oczach, kiedy wystudiowanym gestem unosił puchar i spełniał toast za zdrowie Suchywilka. Był synem Krobaka, świetnie wyćwiczonym w kniaziowskim rzemiośle. Ale wiedźma dobrze pamiętała wyraz jego twarzy, kiedy stał wczoraj na brzegu, słuchając śpiewu Iskry.

Jakby pieśń Szarki owinęła się ciasnym splotem wokół jego szyi. Jakby zachłysnął się słoną wodą, głęboko w toni oceanu, i rozpaczliwie próbował wynurzyć się na powierzchnię.

Nie wierzyła, że mu się uda.

* * *

Wark poruszył się niespokojnie, czując na sobie wzrok niebieskookiej niewiastki. Jego ludzie bali się i czynili znak odpędzający urok, gdy tylko przechodziła obok. Zbiegun, heretycki kapłan, nazywał ją plugastwem. Wark jednak wciąż nie był pewny. Nawet bezbożni Zwajcy nie zabraliby przecież na wojenną naradę wiedźmy. Dziewczyna widać była po prostu na wpół żywa ze strachu. Po sztormie, w którym przypłynęli zeszłej nocy na Przychytrze, doprawdy nie mógł jej winić.

Dał znak, aby nalano wina, lecz tym razem nie wzniósł toastu. Zwlekał, choć uczta rozpoczęła się na dobre i przy niskich stołach, gdzie zasiadali Zwajcy oraz sinoborska drużyna, podnosiły się coraz donośniejsze śmiechy i pohukiwania. Wiedział, że wojownicy niedługo spiją się ciężkim skalmierskim winem. Wówczas będzie mógł poprowadzić kniaziów na naradę do klasztornego refektarza, który szczęśliwie ocalał ze zniszczenia. Nie spodziewał się, aby jego propozycja zaskoczyła Zwajców. Ostatecznie wszyscy w Krainach Wewnętrznego Morza znali nazwę Przychytrza i wiedzieli, co się tu wydarzyło. A Suchywilk nie był głupcem, jakkolwiek jego grube obyczaje, mrukliwość i prosty przyodziewek mogły zmylić wielu. Skoro przypłynął na Przychytrze, by radzić z sinoborskim kniaziem, który oblegał wielką świątynię w swej stolicy, Wark mógł być pewien jego przychylności. Pozostawało tylko przypieczętować przymierze, obrachować zyski, ustalić daty.

Niedawno Wark sądził, że nic nie zdoła mu przeszkodzić. Nie spodziewał się zasadzki. Specjalnie wybrał tę bezludną, samotną wyspę pośrodku Wewnętrznego Morza, gdzie rzadko zawijały statki skalmierskich kupców czy wojenne pomorckie okręty. Byli bezpieczni. Nawet smocze łodzie Suchywilka z trudem przedarły się krętym przesmykiem pomiędzy podwodnymi skałami, choć Zwajcy byli najlepszymi żeglarzami Północy i prowadziła ich Iskra. Jednak z każdą chwilą Warka ogarniał coraz głębszy niepokój. Nie wiedział, dlaczego.

Znów obejrzał się ku ciemnemu zarysowi wieży i schodom, którymi powinna nadejść Szarka.

Suchywilk przyobiecał córkę Koźlarzowi, a w każdym razie takie wieści przyniósł o poranku Zbiegun. Zanim wypłynęli na Wewnętrzne Morze, kniaź oddał ją żalnickiemu księciu dla przypieczętowania przymierza przeciwko Pomortowi. Zwajeccy wojownicy wciąż odczuwali nieprzepartą potrzebę świętowania owego spowinowacenia, czemu wczoraj solennie dali wyraz, osuszając osiem beczek skalmierskiego wina. Wark bynajmniej im nie skąpił. Zastanawiał się tylko, jak dalece Suchywilk ceni sobie sojusz z sinoborskim władztwem. Właściwie mógł wprost zapytać kniazia, ile jeszcze córek skrywa w obcych krajach, skoro tą rozporządził lekkomyślnie i bez zysku. Ale władca Zwajców spił się w nocy jak świnia, skutecznie udaremniając wszelkie rokowania. Rankiem zaś sinoborski kniaź opamiętał się trochę i nie zamierzał już skamlać o dziewkę, którą przyobiecano innemu.

Koźlarz siedział po prawicy Suchywilka, jak przystoi przyszłemu zięciowi. Wark niewiele umiał wyczytać z jego oblicza – ani teraz, ani wcześniej, gdy walczyli u podnóża klasztornej baszty. W Czerwienieckich Grodach potrafił odgadnąć każdy gest siostrzeńca, każde poruszenie ostrza kilka ciosów naprzód. Dzisiaj zaś miał poczucie, że walczy z obcym człowiekiem. Kiedy Koźlarz ranił go pierwszy raz w ramię, sinoborskim kniaziem owładnęła ślepa, przemożna wściekłość. Odpędził drużynników, którzy z oddali przyglądali się walce. Nie dbał, że widzą, jak krwawi od ostrza żalnickich panów. Zresztą nie było w tym wstydu. Żaden nie dotrzymałby pola Koźlarzowi. Ale kiedy tańczył z Koźlarzem pomiędzy pokruszonymi murami, a miecze zwierały się z trzaskiem, Warka ogarnął lęk. Źrenice księcia zasnuwał dym i chyba nie pamiętał, z kim toczy pojedynek. Jednak żelazo śpiewało w jego dłoniach i Wark pomyślał, że podobnie muszą wyglądać władcy z kohorty Org Ondrelssena od Lodu. Ich żywiołem również była walka. I lód.

Tylko Sorgo nie zmienił się ni odrobinę. Nadal poruszał się jak żywa istota, uczyniona z metalu i magii. Być może był nią zresztą. Nikt nie znał w pełni natury znaków wykutych niegdyś w kuźniach Kii Krindara od Ognia.

Wark uśmiechnął się posępnie. Śmiertelnik nie mógł pokonać Sorgo, a przynajmniej tak szeptano na Północy, odkąd pan Czerwienieckich Grodów przygarnął pod dach dziecko, które jeździło pomiędzy martwymi bohaterami. Ale Czerwieniec wychował dwóch chłopców i Wark zamierzał w końcu sprawdzić, ile prawdy było w legendzie i baśni.

* * *

Irys pociągnęła kolejny łyk wina. Przez moment nieroztropnie zapragnęła, aby Iskra nie obudziła się tej nocy i nie zeszła z klasztornej wieży na ucztę. Jednak było to bez znaczenia. Jeśli nie dziś, rychło nadarzy się inna okazja. Irys nie będzie mogła zwlekać bez końca.

Wiedziała, co powinna zrobić, kiedy napoi już Iskrę sokiem ze źródła Ilv i odbierze jej znak Org Ondrelssena.

– Wystarczy, że położysz harfę na morzu – powiedziała Lelka. – Zadbano o całą resztę. Zadbano i zapłacono co do joty. Nie chcesz wiedzieć, w jaki sposób. Naprawdę nie chcesz. Ale dobito targu z Mel Mianetem i fale zaniosą harfę, gdzie należy. Reszta jest poza nami. Kto wie, czy nawet nie poza wszystkimi przedksiężycowymi mocami Krain Wewnętrznego Morza. Po prostu połóż ją na skraju morza.

Irys ostrożnie rozejrzała się wokół. Nikt się niczego nie spodziewał. Być może właśnie to bolało najbardziej. A może jednak nie.

– Bądź ostrożna – szepnęła jej na pożegnanie Firlejka. Nosiła pod sercem bękarta Warka i wnet miała przypiąć do pasa srebrzyste wrzeciono bogini, znak najwyższej kapłanki Kei Kaella. Stała z Irys przed posągiem bogini. Nosiły bliźniaczą świątynną szarość, która rychło potem odmieniła się dla każdej z nich. – Bądź z Warkiem ostrożna – powtórzyła szarooka dziewczyna – i nie pozwól, aby zwiodło cię jego pragnienie. A jego pragnienie jest wielkie, ponieważ zdradzono go wiele razy, i zapragniesz je ugasić. Tak samo jak ja. I zdradzisz go. Jak ja.