Изменить стиль страницы

– Czego tedy chcecie?

– Dwóch rzeczy. Możeście nie słyszeli, ale brat Nieradzica rodzony Wężymordowi w Uścieży służy i chorągiew dla niego prowadza. I gdyby się tak niefortunnie złożyć miało, że go Wężymord w naszą okolicę pośle, aby rebelię tłumić, wasza będzie w tym głowa, aby się bracia nie spotkali w polu.

– Jeśli władny będę to uczynić. – Zbójca skinął głową: bratobójstwo było obmierzłą zbrodnią.

– Jeśli władni będziecie – powtórzyła jak echo babka. – A druga rzecz trudniejsza, choć bardziej w waszej mocy. Otóż czas, abyście swoich ludzi powściągnęli deczko, aby się z tymi gwiazdkami Pomorcom za bardzo w oczy nie pchali.

– Z czym? – Zbójca nie krył zaskoczenia.

– Nie bądźcież głupi! – ofuknęła go staruszka, a potem wyjęła coś szybko z fałd spódnicy i rzuciła ku zbójcy. – I rozejrzyjcie się wokół.

Twardokęsek odruchowo wyciągnął rękę, pochwycił w powietrzu małą srebrną gwiazdkę i syknął zaraz, kiedy ostra krawędź przecięła mu skórę.

– Bardziej jeszcze was ta drobina zranić może. – Babka ze ściągniętymi brwiami patrzyła na strużkę krwi, która popłynęła mu po palcach. – Onegdaj Pomorcy u nas pod stanicą czterech chłopyszków na dusienicy obwiesili. Za to jedynie, że ich na jarmarku przydybano z tym znakiem na kołpakach zatkniętym.

Zbójca wciąż się gapił bez słowa, ale z wolna poczynał pojmować.

– Nazbyt wielu wiedziało o waszych uczynkach i dla Koźlarza usługach. Ktoś się musiał przed Pomorcami o wozakach wygadać – ciągnęła sucho babka – albo dla korzyści was wydał. Zda mi się też, że nie wszyscy radzi przyjmują, że spomiędzy wszystkich swojaków was właśnie nasz książę szczególnym zaufaniem obdarza i ponad urodzonych szlachciców wynosi. Poszła więc pogłoska, żeście nie tylko zbój i rzezimieszek niecny, ale jeszcze włościan przeciwko panom judzicie i do buntu zachęcacie. A Wężymord na podobną rzecz drażliwy niezmiernie, bo mu się od paciornickiej strony chłopska rebelia gotuje. Musieliście słyszeć.

Twardokęsek tylko potrząsnął głową. Nie zaprzątał sobie głowy domowymi żalnickimi ruchawkami.

– Dziad jakiś proszalny po Żalnikach chodzi i brewerie gada, wieśniaków przeciwko panom buntując. Ponowne przyjście Bad Bidmone wieszczy, co je trzeba krwią a żelazem szykować – wyjaśniła.

– Nie pierwsza to i nie ostatnia włościańska rebelia. – Zbójca wzruszył ramionami.

– Tyle że ta od wcześniejszych gorsza być może, bo z herezją splątana. Przy tym Wężymord cięty na nią niezmiernie, prócz innych zdrad bowiem prorok jego żonę wiedźmą obwołał.

Zbójca zacisnął zęby. Przed oczami stanęła mu drobna twarz żalnickiej księżniczki, kiedy wędrowali wspólnie poprzez ludne ulice Spichrzy o poranku krwawego karnawału.

– Nie jest nią. Nie jest wiedźmą.

– Ale poślubiła Wężymorda, mordercę swego ojca – odparła oschle babka – i to jej przyjaciół w Żalnikach nie przyczyni. Co jest wszakże rzecz osobna. Dość, że kniaź wielką nienawiścią do proroka pała, bo się ustawicznie na uścieski dwór zamachowcy nowi zakradają, aby Selveiin skrytobójczo umorzyć. Dlatego kiedy mu powiedziano, żeście się z heretykami pokumali, rozjuszył się jako rzadko. I jest rozkaz knaziowski z samej Uścieży posłany, aby każdego, kto pod tym znakiem pojmany będzie – pokazała na okrwawioną gwiazdkę, którą zbójca wciąż obracał w placach – za pospolitego grabieżcę uznać i w katowni męczyć. Nawet jeśli szlacheckim klejnotem się wykaże, końmi go będą włóczyć i na rynku żelazem szarpać, a potem w ogień wrzucą, jak się zwykle z heretykami czyni. Rozumiecie?

– Co bym miał nie rozumieć? – odparł opryskliwie. – Tyle żem się nigdy z żadnym tutejszym obłąkańcem nie znosił i bezbożności nijakich nie słuchał. Łajno mnie jedno herezje wasze.

– To jeszcze lepiej zrozumcie. – Babka znów nachyliła się ku zbójcy i spojrzała na niego bystro. – Kniaź może przymykać oko na drobne grabieże. Ale nie ścierpi, jeśli ktoś się będzie na jego ślubną małżonkę zasadzał. Odtąd będą was kaźnić bez litości. Strach wnet po ludziach pójdzie, nawet najżyczliwszych. Nie będzie konszachtów ze starościńskimi pachołkami ni porwań więźniów na trakcie. Nadto ktoś z naszych Pomorców na was sprytnie podjudził i na życie wasze wciąż dybie. Ktoś z rebeliantów, dobrze w waszych sprawach uwiadomiony.

– Skąd wiecie?

– Bo w domu podkomorzego żyję. – Uśmiechnęła się nieznacznie. – Mój ziętaszek chętnie gości pomorckich komendantów. Suto ich podejmuje, nie skąpiąc gorzałki ni miodu, tedy wiele gadają. Nikt nie dba o stare niewiasty, mości zbójco, i nie troska się zbytnio, czy czegoś nie posłyszą. Macie wroga, mości Twardokęsku. I strzeżcie się go, bo między swojakami ukryty i chytry jak liszka.

– Dlaczego mnie ostrzegacie?

– Bo nie chcę zobaczyć, jak Nieradzica kat żelazem piętnuje i w ogień ciska jak wiedźmę. – Staruszka dumnie podniosła głowę. – Dziwicie się?

– Nie. – Zbójca poderwał się raptownie ze skrzyni i jął chodzić wzdłuż ściany alkierza, głośno wyłamując palce. – Jeno nie wiem, co czynić.

– A co tu wiedzieć? – Babka prychnęła. – Ludzi zbesztajcie, żeby się z tymi gwiazdkami nie obnosili jak durnie, i dalej swoje czyńcie. Nie ma nad czym dumać.

Twardokęsek zatrzymał się gwałtownie przy oknie i ze złością wbił gwiazdkę w ościeżnicę.

– Musieli się kryć dobrze – sapnął – bo nigdziem gwiazdek nie widział.

– Toście ani chybi jak kura ślepi. – Poprawiła się niecierpliwie na krześle. – Na czapkach je jawnie noszą. W karczmie, na jarmarku, w świątyni. Nawet Leśna Straż – gniewnie zacisnęła wargi – choć im najmniej uchodzi, bo nie młodziki przecie. Od pokoleń w kniaziowskiej są służbie, a wolą pod obcym znakiem służyć. Wstyd! – rzuciła z pasją.

Zbójca zmilczał. Babka aż się trzęsła, a nie chciał nieopatrznym słowem jej irytacji powiększać. Staruszka pohamowała się szybko.

– Dość o tym – oznajmiła, wypogadzając oblicze. – Pomóżcie mi powstać. – Wyciągnęła do niego rękę. Zbójca pospieszył z pomocą, ale ona już poderwała się, ledwie dotykając jego łokcia. – Miły z was chłopiec. – Poklepała go lekko po ramieniu. – Podobacie mi się.

Twardokęsek mało się nie zatchnął na podobne pochlebstwo. Babka nic nie spostrzegła. Podreptała żywo ku wyjściu.

– No, co się ociągacie – rzuciła przez ramię – i nos zwiesiliście na kwintę? Jak do świetlicy wejdziemy, ani się ważcie pokazać, że humor macie zwarzony. I niech was bogowie bronią rzec komuś, o czym gwarzyliśmy. Rozumiecie?

Skinął głową, bo już byli przed wielką salą. Muzykanci zdążyli spotnieć od wysiłku na twarzach, a muzyczka wirowała pod powałą, radosna i hałaśliwa. Babka postała chwilę na progu, przytupując do rytmu i obserwując taneczników. Potem zrobiła kilka szybkich kroczków naprzód, a spici, wąsaci ichmościowie rozstępowali się przed nią i rzucali się całować po rękach. Gwar w izbie milkł stopniowo, nawet muzykanci mniej żywo zawijali smyczkiem i dmuchali w dudy. Powoli wszystkie głowy obracały się na nią – i na zbójcę, który, nie wiedząc co z sobą uczynić, posłusznie człapał w tyle. Wreszcie babka przystanęła.

– Chodzonego! – huknęła, ale tak, że spod powały osypało się próchno, a muzykanci zamarli z rozdziawionymi gębami.

Zbójca chciał się cofnąć i ukryć w tłumie, lecz wokół niego uczyniło się dziwnie przestronnie.

Babka obejrzała się i wyciągnęła do niego rękę.

– No, co się tam w kącie kryjecie, mości zbójecki hetmanie? – zakpiła. – Trza tu młodszym pokazać, jak chodzonego prowadzić.

* * *

– Poczekajcież! – Tłusta szlachcianeczka biegła ku panu Krzeszczowi obsadzoną topolami aleją.

Z dala od zadymionej czeladnej izby jej twarz była jeszcze bardziej pospolita. Od szat, bezkształtnych i przyszarzałych ze starości, bił silny zapach macierzanki, bożego drzewka i hyzopu. Ot, durnaś, dziewko, pomyślał mimowolnie pan Krzeszcz, który wiedział, dla jakiej przyczyny panny zaszywają w szatkach zioła. Nie ożeni się on z tobą, choćbyś mu lubczyk całymi garściami pod poduszkę kładła.