Mroczek bezwiednie uczynił znak przeciw złym mocom, wzbudzając kolejny grymas rozbawienia na twarzy kniazia. Więc jednak prawdę gadano, pomyślał mimowolnie, że Wężymord czerpie pełną garścią z mocy Zird Zekruna i że bóg połączył go ze sobą więzią silniejszą nawet niż ta, która jest udziałem kapłanów – bo ci rozmawiają z bogiem za pośrednictwem skalnych robaków, zaś żalnicki kniaź nie potrzebuje podobnej pomocy. Dlaczego jednak Wężymord miałby zwierzać mi się ze swych tajemnic? Przecie ja jestem prosty człowiek, czy to na książęcym dworze, czy na Przełęczy Zdechłej Krowy. Prosty człowiek, który wcale nie pożąda boskich sekretów.
– Już nie – Wężymord napełnił kubek winem. – Ale dawniej, kupcze? Pamiętasz jeszcze? Tamtego wieczoru, kiedy grałeś w kości w gospodzie Pod Wesołym Turem? Przegrałeś pół sakiewki i czas był najwyższy wracać, ale zacząłeś spierać się ze skalmierskim najemnikiem o moc Sen Silvara i naturę przepowiedni Śniącego. A kiedy wreszcie wróciłeś, kram stał w płomieniach, a drzwi były zaparte. Teraz pamiętasz? Cena za jedną przydługą pogawędkę o boskich zagadkach.
Gdyby nie zdradziecka niemoc, Mroczek rzuciłby się w tej chwili do gardła Wężymorda – choćby miał je gryźć własnymi zębami i choćby za cenę długiej, powolnej śmierci w żalnickich katowniach. Ponieważ jednak rozumiał, że nie zdoła się o własnych siłach podnieść z posłania, usiłował jedynie zdusić głuche, rwące łkanie.
– Przyjmij ostrzeżenie, kupcze – w głosie pana Żarników zabrzmiała nowa nuta. – Tak właśnie zamierza postąpić z tobą Zird Zekrun w ciemnym przybytku we wnętrzu Hałuńskiej Skały. Przeczesać twoje wspomnienia, jedno po drugim, aż nie zostanie nic prócz kruchej skorupy. Weźmie wszystko, co pamiętasz, i znacznie więcej. Nie jest miłosierny. W istocie żadne z nich nie jest miłosierne – dodał bardziej do siebie niż do struchlałego Mroczka.
– Dlaczego?
Nieoczekiwanie, po długiej ciszy, podczas której kupiec bławatny nasłuchiwał pokrzykiwań pachołków wprowadzających konie do stajni nieopodal wieży i miarowego kroku straży przechadzającej się po korytarzu, żalnicki kniaź odpowiedział.
– Z powodu słów o ścieżkach i gwiazdach – rzekł cicho. – Niektóre słowa mają skrzydła, kupcze, i latają szybciej niż podniebne ptaki.
– Szybciej niż żmijowie?
Pytanie było obelgą, ale nie dbał o to. Chciał, aby żalnicki władca, tak oddalony od ścieżek śmiertelników, poczuł choć część owego bólu, który sprowadziło na Mroczka wspomnienie nocy w gospodzie Pod Wesołym Turem i płonącego bławatnego kramu.
– Owszem, szybciej niż żmijowie – potwierdził kniaź, lecz z tego, co zobaczył w błękitnych oczach, Mroczek zrozumiał, że szyderstwo nie chybiło celu. – Nie próbuj ze mną więcej podobnych sztuczek, kupcze. Nie mogę cię dzisiaj zabić, lecz mogę prosić Zird Zekruna, by odesłał cię do uścieskiej cytadeli, gdy już nie będziesz potrzebny. A nie jest tajemnicą, że bóg Pomortu zazwyczaj spełnia moje prośby. Pomniejsze prośby.
Mroczek czuł, jak jego mięśnie tężeją pod spojrzeniem żalnickiego kniazia. Bał się, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Wiedział, że powinien teraz błagać o wybaczenie – i nie potrafił znaleźć słów. Nigdy nie potrafił odnaleźć słów, kiedy powracał obraz płonącego kramu. Był jedynie przyćmiony huk ognia i wrzaski tłumu.
– Starczy – Wężymord najwyraźniej wyczytał to z jego myśli. – Jadę do Doliny Thornveiin po żalnicką księżniczkę. I dziwna rzecz, kupcze, że spotkaliśmy się właśnie u stóp tej cytadeli. Tutaj, gdzie wszystko się zaczęło. Jakby obca siła popchnęła cię, kupcze, w środek trójkąta zadzierzgniętego owej nocy, kiedy dorzynano ostatnich rdestnickich wojowników. Zarzyczka, Zird Zekrun i ja, od tylu lat spętani strachem, starymi obietnicami i wspólną potrzebą. Ciekaw jestem, kupcze, czy to jedynie przypadek. I ciekaw jestem, czy twoja rudowłosa pani ze snów rozumie, jak trudno będzie potargać ten trójkąt – każdemu z nas. Przeszłość bywa najsilniejszym z przymusów i jeśli jest choć cień prawdy w opowieściach o ścieżkach i gwiazdach, córka Suchywilka może znać ów przymus równie dogłębnie. Równie dogłębnie jak ty, kupcze, skoro już rozmawiamy o przymusie i przeszłości.
Mroczek przełknął ślinę: nie znał odpowiedzi. Żadnej odpowiedzi.
– Czasami ludzie są narzędziem mocy, których nie znają – ciągnął Wężymord. – Nie znajduję w tobie, kupcze, ni śladu podobnej mocy, ale mogę się mylić. Może to tylko kolejny żart Zird Zekruna.
– Nie rozumiem was, panie – pokręcił głową coraz bardziej wylękły Mroczek.
– Czemu miałbym dbać o twoje rozumienie, kupcze? – wzruszył ramionami żalnicki kniaź. – Ważne są nie twoje wątłe zmysły, ale to, aby wiadomość dotarła do celu. Bo Zird Zekrun postanowił raz jeszcze spróbować tego, czego ongiś zaniechano: wbrew woli Delajati chce powrotu świata Stworzycieli. Będzie więc potrzebował mocy, o wiele więcej mocy, niż posiada. Co może oznaczać kolejną wojnę między przedksiężycowymi. Lub zagładę Krain Wewnętrznego Morza. Lub jedno i drugie… chyba, że ktoś z nas zdoła na czas odnaleźć inne rozwiązanie zagadki. Któreś z bogów albo śmiertelnych, wszystko jedno. Jednak według mnie zbyt wiele praw pogwałcono na darmo, by świat kiedykolwiek miał być taki, jak wcześniej.
Ostatnie słowa akurat były prawdą: Mroczek znów miał przed oczyma wizerunki skrzydlatych wężów nieba oplatające kapitele kolumn w spichrzańskiej świątyni Nur Nemruta.
– To ma wiele poziomów, kupcze – powiedział Wężymord, którego we wszystkich Krainach Wewnętrznego Morza uważano za mordercę żmijów. – Więcej, niż potrafisz zrozumieć, a zagłada żmijów jest ważna jedynie na jednym z nich. Marzenia bogów sięgają znacznie dalej, aż do owego wysokiego, jałowego pola, na którym Annyonne kolejno ucinała głowy Stworzycieli, aby ich moc wsiąkła w ziemię i aby nie mogli się odrodzić na nowo w żadnym ze światów. Sharkah, sierp bogini, tak ją później nazwano. Jednak Sharkah nie ma wiele wspólnego z tobą ani z zagładą żmijów. W każdym razie nie tak, jak ją pojmuje Zarży czka, która po trzykroć błagała o ich powrót w najświętszy z dni Krain Wewnętrznego Morza. I na koniec taki właśnie może pozostać dla nas wybór: życzenie żalnickiej księżniczki zamknięte w kształcie żmijów i krzywy sierp bogini. Na razie jednak jest tylko rudowłosa niewiasta, którą nazwano imieniem zabójczym bogów. Widzisz, kupcze, nie zawsze jest tak, że człowiek wybiera swoje imię. Czasami imię wybiera człowieka i ściga tak długo, póki nie nada mu z góry przypisanego kształtu. Rozumiesz mnie?
Mroczek w milczeniu potrząsnął głową. Nie rozumiał: kapłańskie wywary i strach skutecznie mąciły mu myśli. Nie wiedział nawet, czy pan Pomortu wciąż mówi o rudowłosej Zwajce, czy o sobie samym – ostatecznie, nikt w Krainach Wewnętrznego Morza nie znał jego wcześniejszego imienia. Jeśli istotnie przemienił się z łaski Zird Zekruna, pomyślał Mroczek, powinien nosić miano w języku przedksiężycowych, a nie coś, co było bardziej obelgą niż imieniem. Nie pojmował, dlaczego pan Żalników przyjął je na dobre.
– Ponieważ Zird Zekrun uznał je za zabawne – odparł kniaź. – Obawiam się, że rychło doświadczysz niejednej z jego zabaw, kupcze. Jest niecierpliwy i rozwścieczony z powodu tego, co się stało w wieży Nur Nemruta. Co się mogło stać – poprawił – bo obręcz dri deonema wciąż chroni Zwajkę przed wzrokiem bogów, zaś umysł jadziołka jest zatrzaśnięty jeszcze szczelniej. Więc Zird Zekrun nie wie, co się naprawdę wydarzyło, i dlatego kapłani na jego rozkaz noc w noc poją cię ziołowymi korczywami, po których powracają wspomnienia – wszystko, co pamiętasz, a także to, co dawno zapomniałeś. Z każdą milą na północ jego moc będzie rosła, więc sny staną się coraz bardziej natarczywe. Jednak nie przypuszczam, abyś wiele mu wyjawił, kupcze – dodał lekko. – Znasz zbójcę, ale to nie dość, aby rozumieć rudowłosą wysłanniczkę Delajati. Ponadto jest jeszcze jadziołek.
– Jadziołek, panie? – ośmielił się Mroczek, z ulgą czepiwszy się znajomego słowa. – Prawda, że paskudztwo okrutnie całą gromadę zbójców wymordował nad Trwogą. Mnie samego prosto w strumień zapędził i niemal na śmierć pod wodą zadusił. Ale przecie przy bogu potężnym, przy Zird Zekrunie, on ledwo ptaszysko mizerne.