Изменить стиль страницы

Przy wysokim stole żebracy w milczeniu pili ostrą spichrzańską gorzałkę. Nikt nie ośmielił się zagadnąć Trzpienia ni podnieść nań oczu – na koszuli wciąż miał ciemne ślady zaschniętej posoki. Coś się zdarzy, pod ławą Ognicha obejmowała chudymi ramionami kolana i starała się nie dygotać z zimna, coś się musi zdarzyć. I kiedy wreszcie w drzwiach gospody stanął sługa Nur Nemruta, niemal odetchnęła z ulgą. Nie nosił świątynnej roby, lecz włosy dopiero zaczynały odrastać na wygolonej czaszce i odgadła, że nie złożył przysięgi na wierność księciu Evorinthowi. Dobrze, pomyślała, Trzpień wyda go pachołkom za niemały grosz.

Ale dopiero kiedy klecha zaczął gadać, zrozumiała, co naprawdę wpadło im w ręce. Tak, świątynia upadła, zgodził się kapłan, lecz nie z powodu grzechów zakonu, tylko przekleństwa wiszącego nad rodem władców Spichrzy. Bowiem bogowie nie mogą błogosławić temu, co zrodzone z nieczystości i plugastwa, zaś w żyłach księcia płynie krew Thornveiin, która pokładała się z własnym synem. Zła krew i zgnilizna, gorsza jeszcze niż w pospolitych wiedźmach.

Ognicha obojętnie zacisnęła zęby na kości. Podobne gadki z dawna powtarzano na spichrzańskich straganach. A póki co, przeklęty książę siedział w cytadeli, strzeżony przez Servenedyjki w błękitnych płaszczach, zaś resztki zakonu Nur Nemruta żebrały o strawę po kupieckich kamienicach.

Dopiero kiedy powiedział o ułamkach zwierciadeł i rzucił wypchaną sakiewkę na stół, pomiędzy resztki jadła i rozlaną gorzałkę… Poruszyła się niespokojnie, czując na palcach szorstki język starej suki. To było złoto – Trzpień pochwycił chciwie jedną monetę i sprawdził kruszec zębami. Więcej złota, niż kiedykolwiek widziała. Zabiłaby własną matkę dla podobnej fortuny.

Nieprawda. Zabiłaby ją dla jednego cynowego pieniążka, gdyby tylko zdołała ją odnaleźć i zacisnąć na jej szyi swoją pajęczą nić z giętkiego żelaza.

Prawie jej nie pamiętała – w każdym razie nie więcej niż jasne włosy, kiedy wieczorem czesała się przed wielkim zwierciadłem wspartym na dwóch srebrnych posążkach lwów. I rękę na swoim czole, tak miękką i delikatną, że niemal nieprawdziwą. Ale matka nie dotykała jej często i nie lubiła, gdy dziecko czaiło się po kątach alkierza lub czepiało sukni ze złocistej kitajki. Zabierzcie ją, krzyczała z wściekłością, kiedy w wyścielanym poduszkami legowisku skalmierskich piesków podnosiła się jasna główka. Zabierzcie tego przeklętego bękarta. Dlaczego wciąż każecie mi na nią patrzeć? Dlaczego mnie prześladujecie?

Ognicha uśmiechnęła się cierpko, gdy ciepłe strużki spływały wzdłuż jej grzbietu. Nie umiała nawet zgadnąć, jak było naprawdę. Nie pamiętała, nie pamiętała prawie nic. Czasami chodziła po zboczu Jaskółczej Skały, wzdłuż paradnych kupieckich domostw, zastanawiając się, w którym z nich mieszka jej matka, i przypatrywała się herbom zdobiącym drzwi powozów. To była jedyna rzecz, która utkwiła jej w pamięci. Matka tańczyła pośrodku komnaty, przyciskając do piersi wykutą w srebrnej blaszce herbową tarczę, a rozpuszczone włosy wirowały wokół jak złota przędza. Ognicha, która wciąż jeszcze miała jedną twarz i zupełnie inne imię, z zachwytem słuchała jej śmiechu. Matka była szczęśliwa, co oznaczało miodowe ciasto, a może nawet nowe czerwone trzewiki, a może jeszcze…

Nie zastanawiając się, nie myśląc, że zabroniono jej wchodzić do alkierza, zaczęła klaskać do wtóru roztańczonym krokom. Kto to, zapytał wysoki mężczyzna w zielonych spodniach i kubraku naszywanym złotą nicią; Ognicha nie widziała jego oblicza, ale matka była nagle zła, bardzo zła. Chwyciła żółty, rżnięty w ciężkim szkle flakon. Ognicha poczuła jeszcze, jak coś gorącego i palącego rozlewa się po jej twarzy. Mężczyzna klęczał nad nią, odpychając z krzykiem matkę, służebne biegały bezradnie po komnacie.

Pośrodku posadzki z błękitnych płytek połyskiwała srebrna blaszka – i trzy gwiazdy w poprzek herbowej tarczy.

Potem była tylko delikatna, chłodna ręka matki na jej czole. Wynieście ją do Psiego Ruczaju, rozkazała oschłym szeptem, nim ktokolwiek zobaczy jej twarz. I tak nie będzie żyła.

Letni deszcz zmywał krew z przeciętych palców dziewczynki. Co mnie po boskich przepowiedniach, pomyślała z drwiną, przypominając sobie rozgorączkowany głos kapłana, nim Trzpień poderżnął mu wreszcie gardło. W istocie nie wierzyła nawet w Nur Nemruta, a w każdym razie wątpiła, by ludzie Krain Wewnętrznego Morza mogli liczyć na jego miłosierdzie. Kiedyś, dawno temu poszła do niego, aż na szczyt, opłacając się sowicie srebrem na każdej z jedenastu bram prowadzących do przybytku za łyk uzdrawiającej wody ze świętego źródła. Dziecku z połową twarzy nie jest łatwo zdobyć srebro w miejscu takim jak Spichrza, ale powiadano, że właśnie tam, wysoko na górze, moc boga jest największa. Zaczerpnęła więc cudownej wody z sadzawki o brzegach z marmuru, jasnej i przejrzystej – nim jeszcze ziemskie wyziewy skażą ją i osłabią. I klęczała aż do zmierzchu przy świętym źródle, modląc się do boga ze zwierciadlanej wieży i spoglądając w odbicie na wodzie, ale nie wydarzył się żaden cud.

A potem, wrzeszczącą z rozpaczy, Servenedyjki wywlokły ją za bramę przybytku.

Kulas krzyknął coś niecierpliwie, ze złością. Prawą stronę ust zniekształcił mu nabrzmiały, gnijący wrzód i nie zrozumiała słów, ale i bez jego ostrzeżeń wiedziała, że czas się zbierać.

Niespokojnie przesuwała w palcach kryształki naszyjnika. Jeśli pachołkowie złapią mnie ze znakiem boga, pomyślała ze strachem, jeśli Trzpień się kiedykolwiek dowie… Albo kapłani…

Nie, nie bała się świętokradztwa. Tamtej nocy, kiedy Trzpień poderżnął gardło kapłanowi, który niegdyś prowadzał procesje wokół jasnych murów Spichrzy, niektórzy z żebraków szemrali na podobne bluźnierstwo. Lecz wedle Ognichy stary rzęził zupełnie jak szlachtowana świnia i zdychał też całkiem normalnie. Zresztą, czemuż miała lękać się przekleństwa zakonu, który nie potrafił nawet przywołać własnego boga? Albo go ocalić, jeśli prawdą było, że rudowłosa córka Suchywilka ścięła głowę Nur Nemruta ostrym mieczem i na wieczność wypędziła go z Krain Wewnętrznego Morza.

Jednak oprócz klątw kapłani mogli posłać tropem zwierciadlanego naszyjnika bardzo zwyczajnych zabójców: Ognicha wiedziała, że Trzpień chętnie wynajmie swych ludzi do tak zbożnego zadania, wytargowawszy zawczasu sowitą zapłatę. Bo żebraczy starosta nie rozdawał podarunków, szczególnie w równie niepewny czas. I kiedy trzy dni później kolejny sługa Śniącego zastukał w drzwi żebraczej gospody, ani słowem nie wspomniał o jego zamordowanym konfratrze i sakiewce złota. Trzpień splunął tylko na klepisko, schował za pazuchę kolejny mieszek i dobił targu. Nie dociekał na darmo, dlaczego kapłani płacili fortunę za odłamki zwierciadeł wygrzebane z ruin wieży. Kto ich. tam wie, mruknął tylko pod nosem i na nowo pochylił się nad piwną polewką.

A Ognicha była ciekawa, tak ciekawa, że przed świtem wymknęła się i pobiegła pod Skalmierską Bramę, do Pajęczarki, która niegdyś mieszkała w pięknej celi w opactwie zburzonym na rozkaz kapłanów z wieży. Stara, ślepa kobieta uśmiechnęła się tylko nad wyplatanym koszem. Widzisz, dziecko, powiedziała, a jej palce znów zaczęły tańczyć pomiędzy wiklinowymi prętami, widzisz, dziecko, bezmierna jest ludzka durnota, więc kapłani próbują na powrót przywołać boga spoza zwierciadeł i spoza śmierci. Chcą zlepić potrzaskane lustra, jakby wieża boga była nieledwie starym garnkiem, który można zdrutować i posklejać do kupy. Ale nie uda im się, dziecko, bo bogowie nie przybiegają na zawołanie śmiertelników, a czasy, gdy nad Spichrza władali kapłani – oby byli przeklęci! – minęły na dobre. Nie zdołają przywrócić Krainom Wewnętrznego Morza Nur Nemruta, podobnie jak żalnicki zakon nie potrafi odnaleźć swojej bogini. Zmierzch bogów, dziecko, zmierzch świata, jaki znamy. I nie odmieni tego garść potrzaskanych lusterek…

Jest tylko jedna rzecz naprawdę cenna w gruzowisku wieży, dziecko, podjęła po chwili niezrozumiałego mamrotania. Jedna rzecz, nie więcej. Zwierciadlany naszyjnik, sieć wiążąca boga w naszym świecie. Sieć, którą zerwano, kiedy miecz córki Suchywilka spadł na kark Krawęska. Nieważne, dziecko, nieważne. Choćby porąbano go toporem na drobne kawałki, naszyjnik wykuty w kuźni Kii Krindara wciąż będzie tysiąc razy więcej wart niż potrzaskane zwierciadła – póki w Krainach Wewnętrznego Morza pozostanie choć jeden z bogów, którzy niegdyś uwięzili swoją moc w jedenastu znakach. Nie darmo stara Lelka od Kei Kaella rozesłała kapłanki na poszukiwania. Bo idzie zmierzch bogów i czas chwycić się sztyletu. Sierpa Annyonne.