Изменить стиль страницы

Wtedy widział ją z bliska. Jeden, jedyny raz. Wysoka, szczupła niewiasta w męskiej przyodziewie, z dwoma mieczami u boku. Córka Suchywilka, najwyższego zwajeckiego kniazia, jak dowiedział się następnego ranka. Krew Iskry, która sprzeciwiła się woli bogów – jej twarz była jak ze starodawnych legend, pomyślał wtedy Mroczek. Wciąż ją widział: rysy wycięte w białym marmurze, ogień włosów. Jedna z tych kobiet, dla których pustoszone są królestwa. Nie sądził jednak, że Twardokęsek, zbójca z Przełęczy Zdechłej Krowy, pozwoli, by urzekła go niewiasta, choćby najpiękniejsza. Ani Twardokęsek, ani on sam, jeśli miał być szczery. Lecz oblicze córki Suchywilka wciąż powracało do niego w snach – w aureoli żywego ognia z płonącej Spichrzy.

Drzemał, kiedy konwój stanął na dobre. Zresztą, nawet przytomny nie rozpoznałby tego miejsca, nigdy wcześniej nie zawędrował tak daleko w głąb Żalników. Znał tylko nazwę, podobnie jak wszyscy w Krainach Wewnętrznego Morza. A nazwa była znakiem wszystkiego, co odeszło bezpowrotnie.

Nikt nie próbował odbudować Rdestnika po pożarze i rzezi zgotowanej stolicy przez armię Wężymorda. Prastarą świątynię bogini zrównano z ziemią, a nawet zniszczono jeszcze dotkliwiej, podkładając ogień w salach wewnętrznego, podziemnego przybytku. Tych, którzy zdołali przetrwać zagładę miasta, rozesłano po najdalszych krańcach władztwa, ziemię zaś podarowano Zird Zekrunowi. Poświęcone woły pociągnęły pług wzdłuż kręgu, który niegdyś wyznaczały mury, zaś ziemię obsiano dzikim koprem na znak potęgi Pomortu i ostatecznego zwycięstwa nad żalnicką boginią. Aby nigdy nie wzniesiono tam ponownie miasta.

Nowy władca zakazał osiedlać się w zasięgu wzroku od zaoranego kręgu. Na wszelki wypadek na drugim krańcu jeziora, po którym niegdyś pływały łabędzie bogini, wzniesiono cytadelę z ciemnego kamienia. Panem twierdzy został jeden z dawnych towarzyszy Wężymorda, lecz nawet jemu kniaź nie ufał nadmiernie, załogę zaś nieodmiennie kaptowano wśród pomorckich piratów i ponoć wybierał ich sam Zird Zekrun. Stare strachy umierają bardzo powoli.

Mroczek nie wiedział o tym wszystkim. Słudzy zdjęli go z wozu, na wpół uśpionego, na wpół odurzonego kapłańskimi wywarami, i zanieśli do niewielkiej komnaty we wschodniej wieży. Kiedy się obudził, leżał na wąskim, twardym łóżku w nieznanym pomieszczeniu o ścianach z surowego kamienia. Obok, na niskim stoliku znalazł chleb, ostygłe już pieczone mięso i ser. A także dzbanek z winem, niezawodnie zmieszanym z kapłańskimi ekstraktami. Niecierpliwie odnalazł kubek i wychylił pierwszy łyk wina; było cierpkie i młode. Tak czy inaczej, Mroczek miał nadzieję, że jest go dość, by mógł tej nocy spać ciężkim, pijackim snem. Bez majaków.

W komnacie paliła się pojedyncza łojowa świeczka. Dopiero po chwili, kiedy jego oczy przywykły nieco do mroku, dostrzegł, że po drugiej stronie stołu siedzi jeszcze ktoś. Mężczyzna poruszał się zgrabnie mimo ciemności. Kiedy zapalił smolną pochodnię na ścianie, Mroczek ledwo powstrzymał okrzyk. Nie, nigdy wcześniej go nie widział. Podobne spotkanie nie było czymś, o czym marzyłby Mroczek, zbójca z Przełęczy Zdechłej Krowy – ani, jak sądził, ktokolwiek inny w Krainach Wewnętrznego Morza. Jednak słyszał wystarczająco wiele, by rozpoznać go od pierwszego spojrzenia. Ponadto – była jeszcze korona. Prastara żelazna korona żalnickich kniaziów.

– Nie chciałem cię budzić – Wężymord odezwał się pierwszy, całkowicie ignorując przerażenie Mroczka.

Dobra chwila przeszła, nim zbójecki kamrat rozluźnił zaciśnięte gardło. Jednak wciąż nie wiedział, co odrzec na niespodziewane powitanie. Jakim mianem zwać żalnickiego kniazia. W imię którego z bogów go pozdrowić – bo spotkali się na ziemi, która niegdyś należała do Bad Bidmone, zaś Mroczek był wyznawcą Nur Nemruta. Lecz świątynia Śniącego legła w gruzach, a przybytek żalnickiej bogini zniszczono doszczętnie na rozkaz Wężymorda. Na koniec Mroczek postanowił nic nie mówić. Zresztą, zęby wciąż mu szczękały ze strachu.

Gdyby spotkał go w innym miejscu, wśród tłumu ludzi, być może strach nie byłby równie dotkliwy. Na razie jednak leżał w obcej komnacie, słaby i zupełnie bezbronny, podczas gdy władca Żalników powrócił na pozbawiony oparcia zydel. Nosił długi miecz w zwyczajnej, nie zdobionej pochwie i brunatny strój wojownika – pomorccy frejbiterzy od wieków najchętniej przywdziewali tę barwę. Miał ciemne włosy, trochę posiwiałe na skroniach, jeśli Mroczek widział dokładnie, i zdumiewająco błękitne oczy. Uśmiechnął się z rozbawieniem, samymi kącikami ust, pozwalając Mroczkowi dokończyć oględzin. Potem napełnił drugi kubek winem i wychylił bez słowa.

W Krainach Wewnętrznego Morza powiadano, że z łaski boga przeznaczono mu życie po trzykroć dłuższe niż pozostałym śmiertelnikom. A także – iż pan Pomortu obdarował go i przemienił własną mocą. Zaciskając w półmroku palce na rąbku koca, Mroczek nie był pewien, czy mężczyzna, który siedzi po drugiej stronie stołu, wciąż jest człowiekiem.

– Byłem ciekaw, kogo Zird Zekrun pożąda tak bardzo, że zagroził Spichrzy najazdem w przededniu wojny, która przeora Krainy Wewnętrznego Morza do żywej skały – wyjaśnił nieco ironicznie Wężymord. – Jednak nie zamierzam wyrwać ci serca, więc przestań dygotać, człowieku. Masz dotrzeć żywy na Pomort, więc pozostaniesz żywy. Choć możesz tego potem żałować.

Mroczek z trudem przełknął ślinę. Słowa Wężymorda nie natchnęły go nadmierną otuchą. Jednak od Pomortu dzieliła go wciąż daleka droga i nie utracił jeszcze nadziei, że zdoła się wymknąć kapłańskim strażom.

– Nie sądzę – powiedział Wężymord. – Nikt z tych, co zawierali targi z Zird Zekrunem, nigdy nie zdołał się wymknąć.

Kupiec bławatny skulił się jeszcze bardziej, kiedy pan Żalników rozwiewał jego nadzieje, odczytując myśli wprost z przerażonego umysłu.

– Jam się z dobrej woli z Zird Zekrunem nie zmawiał – odparł wreszcie, pokonując suchość gardła. – Ani z nim, ani z jego kapłanami. Na wpół żywego mnie Ciecierka z gościńca podnosił, wcale o przyzwolenie nie spytawszy. Skoroście tacy mądrzy – ciągnął z rosnącą złością, kiedy Wężymord wciąż przypatrywał mu się niczym rzadkiemu zwierzęciu – skoro ludziom we łbach czytacie, winniście wiedzieć, jak naprawdę było. Ano tak, żeście mnie przymusem i omamieniem do dzisiejszej mizerii przywiedli! – tutaj opadł na płaską poduszkę i rozkaszlał się ciężko. Wężymord przeczekał wybuch, ironicznie unosząc brew.

– Jak widzę, Zird Zekrun będzie miał z ciebie pociechę – powiedział na koniec. – Zaś co do przymierzy z bogami – czy naprawdę wierzysz, że którekolwiek z nich zawarto z jasnym umysłem, rozumiejąc, co oznacza? Czy jeśli człowiek nie rozumie, co wybiera, i nie wie nawet, że dokonuje wyboru – czy wtedy wciąż wybór jest dobrowolny? Czy myślisz, że rudowłosa córka Suchywilka, jeśli istotnie jest jego córką, w co wątpię, którą tak często oglądasz w nocnych majakach, raz jeszcze zawarłaby ze swoją boginią ugodę, która doprowadziła ją tamtej nocy u zarania wiosny do ogrodów Fei Flisyon? Nie przypuszczani, kupcze.

– Nie wiem, o czym mówicie – wyjąkał spłoszony do reszty Mroczek, który bynajmniej nie chciał, by ktokolwiek wypomniał mu niektóre ze snów o rudowłosej Zwajce.

– Wiesz więcej, niż pojmujesz. Nie trzeba było iść na przeszpiegi do Wiedźmiej Wieży, kupcze.

– Niepodobieństwo! – Mroczek znów targnął się na posłaniu. – Niepodobieństwo, żeby Zird Zekrun kazał mnie wlec przez połowę świata dla jednej pogawędki z Twardo – kęskiem! Co bogowi do zbójowania po Górach Żmijowych? Przecież to kpina jawna!

Jednak w głębi duszy czuł, że żalnicki kniaź nie kłamię. Każdego z nas, pomyślał gorzko, każdego z tych, co nierozważnie stanęli na drodze zwajeckiej kniahinki, jej los ogarnął i poniósł niczym zeschłe liście. Po równo: mnie, Twardokęska, nawet Ciecierkę. Jakbyśmy nie mieli żadnej mocy, żeby się temu oprzeć.

– Właśnie tak – Wężymord znów uśmiechnął się nieznacznie. – Zird Zekrun pożąda wieści o kobiecie, która idzie poprzez Krainy Wewnętrznego Morza w obręczy dri deonema. Pożąda bardziej, niż czegokolwiek innego. Nawet w tej chwili słyszę jego niecierpliwość.