Tutaj zbójca ze zdumienia ślepia wytrzeszczył i, co mu się jako żywo nieczęsto zdarzało, języka w gębie zapomniał.
– A mojego dobra nawet nie powąchacie – ciągnął zacietrzewiony Suchywilk. – Nasłuchaliście się w Górach Żmijowych gadek o zwajeckim złocie, ale niedoczekanie! Prawda, że majątek za dziewką pójdzie, ale ja jej będę męża wybierał. Ja sam! Tedy możecie nogami do sądnego dnia popod płotem drobić, bo nic nie wydrobicie.
– Akurat – odezwał się spomiędzy tarninowych krzaków zgryźliwy głos Czarnywilka. – Pomnę jeszcze, Suchy, jak was Sella za nos wodziła. Tańcowaliście, jak wam zagrała, niby stary niedźwiedź z obręczą w nosie. I z córką niezawodnie tak samo będzie. Ale nie w tym rzecz. Gorsze, że wasza dziewka iście będzie na całych Wyspach Zwajeckich najzasobniejsza dziedziczka.
– Ha! – Zwajecki kniaź wziął się pod boki. – Zazdrość bierze, Czarny, hę? Myśleliście może, że coś wedle pokrewieństwa waszym synaczkom skapnie? A ja wam powiadam: ani dudu! – ryknął triumfalnie. – Ani złamanego szeląga! Nie trza było dziecisków bez opamiętania płodzić, jak ich wyżywić nie potraficie!
– Wy, kniaziu, jak coś rzekniecie – Czarnywilk posiniał na twarzy i zbójca zląkł się, że tym razem kniaź przebrał miarę w obelgach – to aż człeka wstyd bierze, że dureń tyle lat Zwajcom przewodzi. Moich synów ostawcie w pokoju, dobrze sobie oni bez waszej jałmużny poradzą. Was zawiść gniecie, że u mnie w komorze sześciu synów niby dębczaki młode, a u was jeno jedna dziewka mizerna.
– Jakbym moich synów w komorze trzymał, u matki pod pierzyną, takoż by po świecie chadzali! – ryknął Suchywilk. – Każcie jeszcze waszym czepce wdziać i kądziel im w ręce włóżcie, bo serca mają w zupełności niewieście. Niechby który stawał przeciwko Pomorcom, jak moja córuchna tamtych zbójców na schodach spichrzańskiej cytadeli pogromiła! Ale tchórze są zwyczajne!
– Macie swoje lata, Suchy – syknął Czarnywilk przez zaciśnięte zęby – zdałoby się wam zacząć tchórzostwo od rozwagi odróżniać. Nienawiść was ze szczętem przeżarła i zaślepiła. Nic waszej dziewce nie ujmuję, ani dobytku, ani męstwa. Jeno gadam, że póki was stanie, poty spokój będzie na Wyspach Zwajeckich, bo się będą was chłopy lękać i kręgiem ją obchodzić. Ale kiedy gdzie głowę położycie, rzucą się nań niczym wilcy na łanię.
– Srogą będę mieli niespodziankę – mruknął półgębkiem zbójca, który skwapliwie przysłuchiwał się zwajeckiej sprzeczce, chcąc się zawczasu jak najwięcej wywiedzieć o Szarczynej ojcowiźnie – jak się spod sarniej skóry wilcze zęby pokażą.
– Wyście człek południowy – skrzywił się pogardliwie Czarnywilk – nie rozumiecie, jak u nas męże w zaloty chadzają. Kiedy kniazia w dworcu zabraknie, zlecą się z całych Wysp Zwajeckich. Będą w wielkiej izbie siedzieć, dobytek przeżerać, piwniczkę osuszać i do dziewki zęby szczerzyć, póki się nie ugnie i którego za męża nie weźmie. A wasi wojowie, zacny Suchywilku, ani palcem nie kiwną, żeby ich precz popędzić. Bo taki już we świecie obyczaj, że spódnice nad wyspami nie panują, choćby najbardziej wojenne i harde.
– Sella panowała – sprzeciwił się Suchywilk, lecz bez przekonania.
– Zmiłujcież się wszyscy bogowie! – podniósł ręce Czarnywilk. – Bo się po pomorckim najeździe z jej dworca została tylko wypalona skorupa, nie więcej! Kto by się na podobną nędzę łaszczył? Nadto, ludziska strachali się Morskiego Konia, co ją na podołku hołubił. Ale z waszą Szarką inna będzie sprawa.
– Llostris! – warknął gniewnie zwajecki kniaź. – Myśmy ją Llostris nazwali, po matczynej babce, jak w godnym rodzie przystoi. Wy mi jej tym frymuśnym południowym imieniem nie wołajcie. Llostris, powiadam!
– A wołajcież ją, jak sobie, kniaziu, chcecie! – zeźlił się z kolei Czarnywilk. – Nie będą się ludzie oglądać na jej miano, tylko na dobytek, ten zaś pokaźny, że podobnego ze świecą na Wyspach Zwajeckich nie znajdziesz. Więc się, mości kniaziu, dobrze zastanówcie, nim ją córką po północy obwołacie. Bo mało kto będzie dziewczynie sojusznikiem. Przy tym niewiasta harda, pyskata, do jarzma nienawykła, obyczajów domowych nieświadoma. Sami widzicie, że przyjaciół jednać nie potrafi.
– Bo tam nie przyjaciół trzeba, jeno kija porządnego! – potrząsnął głową Suchywilk. – Są w naszym rodzie białogłowy twarde, gwałtem ich w małżeństwo nikt nie pochwyci. Pomnicie, jak babka pierwszy raz owdowiała? Też była pani posażna, z pięknym dobytkiem, a dziatkami maleńkimi. Zjechało się zalotników cała kupa i co babka uczyniła? Przyprawnym trunkiem spitych w wielkiej izbie zaryglowała i ogień pod dworzec podłożyła.
– Ale babka była między naszymi chowana – powiedział Czarnywilk. – Od maleńkości ją ludzie znali, a wasza córka, wybaczcież kniaziu, ale szczerą prawdę powiadam: znajda. Niech rozniesie się wieść o obręczy dri deonema, jako i o tym, że z jadziołkiem wędruje, a nikt uczciwy jej nie wspomoże. Nie, kniaziu, wyście dla tej dziewki jedyna tarcza i osłona. A braknie was, przyjdzie bieda. Albo ją skrycie ubiją, albo, przez szacunek dla was i krwi szlachetnej, starzy za mąż ją komu dadzą. Potem będzie co wiosnę nowego bachora rodzić i prędko zapomni o fanaberiach.
– Po moim trupie! – Suchywilk z chrzęstem wyłamywał palce.
– Toć właśnie o tym gadamy, mości kniaziu! – zarechotał Czarnywilk. – Właśnie po waszym trupie! Póki waszego życia, poty dziewka bezpieczna. Nie dłużej.
– Chcecie, żebym moje córuchnę za waszego chłopaka zeswatał! Niedoczekanie!
– Nie, kniaziu. Choćbyście po dwakroć tyle dobra mieli, jeszcze bym o waszą córuchnę nie prosił. Gadam tylko, że jej opieka potrzebna, kiedy was nie stanie.
– Wasza? – kniaź podejrzliwie podniósł brwi.
– Nie, nie moja – westchnął Czarnywilk. – O waszym synu gadam. O tym, coście go precz przepędzili. Może czas, żeby się do dom wrócił?
W jednej chwili Suchywilk porwał kuzyna za kapotę i w tył popchnął, aż mu kości jęknęły głucho.
– Ja ciebie, Czarny, ostrzegam – rzekł zmienionym głosem. – Raz jeszcze podobnej sztuczki popróbujesz, a prze – pomnę, żeśmy krewniaki – po czym obrócił się na pięcie i poszedł precz.
Kiedy zniknął, Czarnywilk bezsilnie opadł na zwalony pień. Ręce mu dygotały ze wzburzenia.
– Tyle lat przeszło – odezwał się wreszcie. – Tyle lat minęło, a ten wciąż swoje powtarza. No co, zbójco, niby kół stoicie? Siadajcie, to was objaśnię, nim z nieświadomości jaką głupotę kniaziowi rzekniecie. Bo on jest człek prędki do topora i na całych Wyspach Zwajeckich ja jeden mu prawdę w oczy gadam. Będzie na mnie fukał i prychał, ale nie ukrzywdzi. Niechby jednak kto inny spróbował…
Zbójca wzruszył niechętnie ramionami: zwajecki kniaź uraził go srodze i bynajmniej nie zamierzał się więcej mieszać w swatanie Szarki. Jednak opowieści był ciekaw, a rozumiał, że po kłótni Czarnywilk nabrał chęci, by się przed kim wygadać i wyżalić – choćby i przed obcym.
– Widzicie, mości zbójco – zaczął powoli Czarnywilk – myśmy się z Suchym pospołu chowali, a kiedyśmy wyrośli, razem na wiking chodzili. Pomnę jak dziś, kiedy Suchy z trzema okrętami najechał Skalmierz – uśmiechnął się blado. – Popiła się drużyna. Ktoś zakład krzyknął, żeby do zmierzchu najgłówniejszy skalmierski port utrzymać. A Suchy nic, jeszcze jeden garniec miodu wychylił, załogę spędził i prościutko do portu pożeglował. Dobrze, że jeszcze chłopy pijane były, bo na dobre nie rozumiały, na co się porywają. I utrzymali – w jego głosie pobrzmiało odległe zdumienie. – Wykładacie sobie, zbójco, że utrzymali? Wciąż o tym po całym Wewnętrznym Morzu śpiewają! Zaś Suchywilka w pijackim widzie naszła fantazja, żeby poprowadzić wycieczkę na dożów pałac. Wdarli się do środka, pachołków potłukli. Suchy dożową dziewkę porwał, na Wyspy Zwajeckie powiózł i w niewolnicę obrócił.
– Czemu w niewolnicę? – zdziwił się Twardokęsek. – Toć przecie ród znamienity, krew szlachetna.
– Widzicie, mości zbójco – Czarnywilk uśmiechnął się zgryźliwie – wysp naszych nie znacie. Wiele u nas kniaziowie niewiast we dworcach trzymają i dzieci z nimi płodzą, ale żenić, to my się między sobą żenimy, wedle starego obyczaju. Suchy się zresztą wcale nie rwał do żeniaczki, choć dziewka rozkochała się w nim niezmiernie i synów mu czterech godnych zrodziła. Dopiero jak Sellę zobaczył… – urwał i zadumał się na długą chwilę, łamiąc w palcach zeschłe patyki. – Nim miesiąc przeszedł, kniaź dożową córę do ojca odprawił, matkę własnych synów jak pakułowy wiecheć za drzwi wypędził w niesławie. Prawda, że wywianował ją nad wyraz hojnie, klejnotami i złotem obdarzył. Ale precz iść kazał – po tych wszystkich latach, kiedy była za panią dworca. Wtedy pierwsze niesnaski między Suchywilkiem a jego synami powstały, choć mogło się jeszcze z czasem uleżeć i uspokoić. Jednak czasu zabrakło.