Podczas tej przemowy zza kępki trawy wysunął się rudy, pręgowany kociak. Wyprężył sztywno ogon, raz i drugi otarł się o gołe kostki niewiasty. Kiedy Koźli Płaszcz zrobił jeszcze krok, zwierzak wygiął grzbiet w pałąk i fuknął z gniewem, odsłaniając kły.
Twardokęsek znów popatrzył na księcia. Z jawną wrogością.
– Kto ją zranił? – spytał Koźlarz: kobieta wydawała się nazbyt otumaniona ze strachu, by rozsądnie odpowiedzieć na najprostsze choćby pytanie.
– A skąd mnie wiedzieć?! – wybuchnął zbójca. – Skąd mnie się wyznawać w waszych książęcych spiskach?! Z wami jako z zarazą. Dość palcem trącić, a posypie się ścierwo.
– Znał ciebie – niebieskooka niewiastka przechyliła głowę, jakby nasłuchiwała odległych głosów. – Teraz pamiętam. Był inny – wzdrygnęła się. – Jak wydrążona, pusta skorupa. Niski, starszawy człek w chłopskiej sukmanie. Siwawy. Spotkaliście się wcześniej. Idzie za tobą, tak myślę.
– Skąd wiesz? – przerwał niecierpliwie książę.
– Jestem wiedźmą – odparła prostodusznie. – Wiem. Widziałam go. Ciebie też widziałam. Wyraźnie. Pierwszy raz tamtej nocy, przy miejscu Skalniaka. Pamiętasz?
Koźli Płaszcz przygryzł wargę i spojrzał pytająco na zbójcę.
– Przybiegła granią – wyjaśnił bez zapału Twardokęsek. – I kazała ją nieść do klasztoru Cion Cerena. Wiesz, kogo.
– Suchywilk jej szuka – powiedział szorstko. – Rozjuszony jak niedźwiedź i niespokojny. Nie wiedzieć czemu, bo zgoła nie wątpię, że już zdążyła owego nieszczęśnika ze sztyletem zaszlachtować.
Wiedźma ze zdumieniem zamrugała oczami.
– To nie ona – burknął zbójca. – Szarka swoją drogą poszła, przed nikim się nie opowiadała. Znacie ją zresztą. Całe nasze nieszczęścia stąd, że ona za wami pociągnęła. My jej próbowali tłumaczyć, że z tego nic dobrego nie będzie. I nie ma.
– Nie szukajcie jej, panie – dodała wiedźma dziwnie miękkim, przepraszającym głosem. – Znajdzie się. O nią się nie martwcie, jej we Spichrzy śmierć nie pisana. Ale los waszej siostry przede mną zakryty. Jakby go jaka inna siła spowijała. Jak dym. Za ciemna, za gęsta na moje oczy…
– Zarzyczka? – przerwał gwałtownie Koźlarz. – Skąd w tym wszystkim Zarzyczka?
– Przez was, panie – ze zdziwieniem odparła wiedźma. – Wysłaliście list. Jeszcze z Książęcych Wiergów wysłaliście, pamiętacie?
Koźlarz aż się wzdrygnął. Wiedźma mówiła odległym, głębokim głosem. Wieszczyła. Nawet się nie zdziwił nadmiernie – ostatecznie była noc Żarów, najświętsza noc Krain Wewnętrznego Morza, zaś wokół płonęła Spichrza. Wystarczająco wiele krwi i śmierci, by przeklęte zaczynały mówić głosami bogów. Dosyć mocy, by przepowiednie umknęły na swobodę.
Prawie zdążył o nich zapomnieć. Odwyknął od przekleństwa Krain Wewnętrznego Morza.
Na południu, tam, gdzie przewiódł ostatnie lata, nie widywano wiedźm.
Nie potrafił jej przerwać. I nie chciał. Wiedźmy z rzadka tylko wieszczyły, ale ich przepowiednie były prawdziwe.
– Poszłyśmy tańczyć w książęcych ogrodach. Bo jest noc Żarów. Bo się nie godzi spać pod kamiennym dachem. I zatańczyłyśmy tak, jak wczoraj tańczyli zbójcy na kamiennych schodach cytadeli. Pomyliłam się – znów podniosła na niego błękitne oczy. – Pomyliłam się, prawda? Widziałam człowieka w płaszczu z koźlej skóry. Furtę w murze. Gdybyście tylko szli szybciej, odrobinę szybciej… I nie zdarzyło się. Stałyśmy pod karłowatą sosną i nagle jakby ktoś pociągnął za niewidzialny powróz. Jakby coś nami szarpnęło nie tam, gdzie trzeba. Jakbyście się nie mieli spotkać. Spóźniłeś się, panie. O włos. I nic nie potrafię już zrobić. Moc wyciekła ze mnie, a bogini śpi i nie umiem jej przywołać.
– Która bogini? – spytał ostrożnie, żeby jej nie spłoszyć.
– Fea Flisyon. Próbowała cofnąć, co uczyniono dawno temu, odwrócić od twojej siostry przekleństwo, nim wypełni się do końca. I nie zdołała na nowo zawładnąć własną mocą. Nie wiem, czemu. Może dlatego, że usnęła? A może dlatego, że wmieszała się jeszcze Szarka? Gdyby nie postawiła Zarzyczki przed zwierciadłem, może losy potoczyłyby się inną koleiną? Gdyby kapłani Zird Zekruna nie próbowali jej zabić? Gdyby sama Zarzyczka nie wypowiedziała życzenia – trzy razy, w noc Żarów, w najświętszą z nocy. Może wtedy potrafiłabym ją oszczędzić. Ale teraz nie mogę już ku niej sięgnąć. Rozstrzygnęło się – niezdarnie rozmazała łzę na policzku.
– Bo to wszystko moja wina – podjęła schrypniętym głosem. – Tylko moja. Powinnam była wiedzieć. Zawczasu. Słuchałam głosów bogów, kiedy radzili na Tragance o losach Krain Wewnętrznego Morza. Fea Flisyon pozwoliła mi słuchać, żebym wiedziała, kiedy nadejdzie czas. I nie zdążyłam. Moja głowa – zacisnęła palce na ramieniu zbójcy – moja głowa jest jak stare sito. Wiem rzeczy… zbyt późno lub zbyt wcześnie. Wszystko we mnie przemieszane, ziarno z plewami, przepowiednia, zetlałe sukno na płaszcz i resztki wczorajszego kołacza. Moce zbiegają się do mnie i odchodzą bezpańskie, bo nie potrafię nad nimi zapanować. Przez chwilę widzę wyraźnie, by zaraz utracić to bezpowrotnie. Więc po co? Więc może Szarka ma rację? Że powinno się zniszczyć wszelką przepowiednię, wypalić, zetrzeć z Krain Wewnętrznego Morza. Bo jeśli mam tylko tak gorzeć, niebacznie, daremnie, to wolę wcale nie żyć.
– Co zrobiła Szarka? – spytał cierpliwie Koźli Płaszcz.
Wiedźmie lamenty nie obchodziły go zanadto. Chciał proroctwa. Jednak w jednym wiedźma miała rację: mijali się tej nocy, obijali o siebie jak ślepcy. Jakby wiedzeni prześmiewczą złą mocą.
W jakiś sposób wszystko zdawało się z nich naigrywać, nawet zagłada wieży Nur Nemruta. Przyczaili się z Prze – męką w gospodzie w zaułku starego miasta, przysiedli na chwilę w mrocznej, zaniedbanej izbie. Gdzie zresztą nie było żadnych gości, bo pognali rąbać książęcych pachołków, rabować w zamieszaniu kamienice albo zwyczajnie przypatrywać się ruchawce. Przemęka naglił do pośpiechu: stary był niespokojny, świerzbiało go w kościach, co, jak powiadał, zawsze zwiastuje nieszczęście. Wychylili zaledwie dwa kufle piwa, ale kiedy wyszli, w zaułku panował już zmrok.
Gdzieś w oddali ktoś wrzeszczał. Ani głośniej, ani ciszej niż poprzednio.
Lecz kiedy Koźlarz spojrzał ku Jaskółczej Skale, nie odnalazł wzrokiem jasnej wieży Śniącego. Dwa kufle piwa, pomyślał. Zagłada jednego z najpotężniejszych bogów Krain Wewnętrznego Morza trwała tyle, ile osuszenie dwóch kufli piwa. Chciał wtedy biec ku ruinom świątyni, choćby i całe pobuntowane miasto stanęło mu na drodze. Rwał się naprzód, żeby raz jeszcze popatrzeć na koszmar podobny temu, który niegdyś oglądał w kącinie Bad Bidmone. Nie, nie poszli do gruzowiska. Nie z powodu kapłanów, którzy zapewne roili się w resztkach świątyni. Ani nawet nie z powodu spotkania z Suchywilkiem.
Bo kiedy rozejrzeli się po ulicy, wszystko było jak wcześniej. Gromada wyrostków w chałatach szkolarzy sztuk wyzwolonych wyrzucała sprzęty z okien kamienicy. W uchylonych wrotach człek w kapeluszu ozdobionym wstęgami ze znakiem szubienicy beznamiętnie gwałcił pątniczkę. Dalej, przed sklepem sukiennika, podstarzały, dziobaty na gębie żebrak objaśniał czterech młodziaków, gdzie mieszczanie mają zwyczaj ukrywać kosztowności. Tylko na wpół pijana ladacznica zawodziła o końcu świata. Żebrak pokiwał z politowaniem głową i rzucił coś cichcem ku wyrostkom. Zdzielona maczugą przez plecy dziwka zaskowytała cienko.
Więc to tak właśnie kończy się świat, pomyślał wtedy Koźli Płaszcz. Brzydko i bez znaczenia.
– Szarka zaprowadziła Zarzyczkę do wieży Nur Nemruta – powiedziała wiedźma. – Wiedziałam, że nie powinna, ale nie potrafiłam jej na czas powstrzymać. Kiedy na mnie patrzy, zapominam właściwe słowa, zapominam ostrzeżenia. Słyszę tylko łopot krwi w jej snach. Jak jadziołek. Cion Ceren powiedział, że jestem jej towarzyszką, ale ona – potrząsnęła bezradnie głową – jest silna i jadziołek broni dostępu wszystkiemu, co mogłoby ją zatrzymać. Sam wiesz. Ale nawet i to nie jest całą prawdą. Bo była też przepowiednia o powrocie żmijów, przepowiednia, która pragnie zostać spełniona.