– Jaka przepowiednia?
– Bo nim wszystko się zaczęło, na samym początku – ciągnęła wiedźma, bardziej do siebie niż do Koźlarza – słyszałam to wyraźnie. Słowo po słowie. Świąteczną przepowiednię:
Kiedy umarłe pokona śmierć Kiedy spętane potarga pęta Kiedy przeklęte zdejmie przekleństwo Powrócą żmijowie.
– Nie, Zarzyczka nie mogła słyszeć – zmarszczyła z namysłem brwi. – Nie, nie mogła. Nie po tym, jak dotknęła zwierciadła. Szarka słyszała, ale nie powtórzyła ani słowa. Nienawidzi przepowiedni. Wszelkich przepowiedni.
Może powinnam ją objaśnić? Skoro coś zegnało nas tej nocy do jednego kojca, twoja siostra również powinna wiedzieć, choćby i wbrew woli Szarki. Zresztą – bardzo uważnie spojrzała na Koźlarza – nawet Szarka rozumie, że czasami nie ma wyboru. Że czasami trzeba wypełnić przepowiednię. Na własny sposób i w wybranym czasie, jeśli tylko można. Bo przepowiednia jest pułapką zastawioną nie tylko na nas, ale i na przyszłość. I czasami trzeba ją uwolnić. Za wszelką cenę. Dlatego z nią wędruję. Bo ona to wie bardzo dobrze. I kiedy przyjdzie czas, zrobi, co będzie musiała.
– Zaprowadziła nas do wieży Nur Nemruta, książę. Mnie, twoją siostrę i książęcego karła. Prosto w sidła, bo kapłani z całych sił pragnęli nas tam ściągnąć. Wszystkie trzy, ale najbardziej Zarzyczkę. Więc, kiedy wreszcie zrozumiałam, że nie powinnyśmy wchodzić do wieży, było już za późno, o wiele za późno. Księżniczka dotknęła zwierciadła. A później Szarka zabiła Krawęska i strzaskała lustrzany naszyjnik, który był kotwicą wiążącą moc boga w naszym świecie.
– Cieszysz się, prawda? – spytała nagle ostro, choć książę nie przerywał jej ani słowem. – Najpierw Bad Bidmone, dalej Zaraźnica, a na koniec Nur Nemrut, tak sobie myślisz. I cieszysz się, że odchodzą. W tym jesteście sobie z Szarka równi. W nienawiści do bogów. Ty z powodu tego, co widziałeś w rdestnickiej świątyni, ona z powodu wszystkiego, co utraciła już raz i na nowo traci. Ale ostrzegam cię, książę – głoś wiedźmy zadźwięczał głucho. – Ostrzegam cię i mówię prawdę, bo nie mogę kłamać, że za przyczyną swojej nienawiści utracisz więcej, niż przeczuwasz. Znacznie więcej.
Przez długą chwilę dyszała, ciężko chwytając powietrze.
– Coś minęło – podjęła spokojniej. – Bezpowrotnie. Czegoś zabrakło. Okrucha nadziei, okrucha wiary. Gdybyś zeszłej nocy odważył się przyjść do cytadeli i odszukać siostrę. Gdyby Suchywilk nie bał się tak bardzo o córkę i został, kiedy przestały bić dzwony. Gdyby Szarka poczekała jedną chwilę dłużej. Gdybyś ty trochę wcześniej minął furtę. Gdyby człowiek, który chciał nas zabić, nie był opętany. Albo gdybym ja wybrała na czas. Bo Fea Flisyon dała mi wybór i moc potrzebną, żeby go dokonać. Szarka albo Zarzyczka… jedną mogłam ocalić. Jednak zawahałam się. Nie potrafiłam wybrać, kiedy nadszedł czas. I zgubiłam obie.
– Nie żyją?
– Och, jeszcze nie teraz – wiedźma uśmiechnęła się gorzko. – Nie od sztyletu na wpół obłąkanego pogromcy wiedźm. To jeszcze można by wybaczyć, książę. Są jednak rzeczy dotkliwsze i sięgające znacznie dalej, wiesz dobrze. Idź i sam ją spytaj – wyciągnęła rękę ku przesmykowi między cichymi rzędami jałowców. – Nic więcej dla ciebie nie mam. Moja przepowiednia jest o żmijach. Nic jej do żalnickiego władztwa, nic jej do twoich sporów z Zird Zekrunem. Idź już. Znajdziesz ją bez trudu. Tyle że jest zbyt późno.
Ze znużeniem zwiesiła głowę: przepowiednia wyczerpała się. Zbójca uczynił krótki, nakazujący gest i Koźlarz zrozumiał, że nie ma na co czekać. Później przyjdzie czas, pomyślał, by zastanawiać się, czy wiedźma bełkotała tylko bezrozumnie, czy istotnie wieszczyła. Jeśli w ogóle można to rozstrzygnąć. Natomiast Zarzyczka i niedoszły morderca mogli wciąż kryć się w pobliżu. O ile nie byli wiedźmim urojeniem.
– Zabiłam je – powiedziała z udręką wiedźma, kiedy książę zniknął w szpalerze jałowców. – Tej nocy zabiłam je obie. I jutrzejszego ranka nie będę nawet pamiętać. Czasami chciałabym też nie żyć…
I wtedy zbójca Twardokęsek, który również słyszał legendę o trzech życzeniach wypowiedzianych w noc Żarów, o trzech życzeniach, które spełniają się niezawodnie i co do joty, potrząsnął niebieskooką niewiastką tak mocno, aż jej zęby zagrzechotały. A potem odsunął ją od siebie nieznacznie, na tyle, żeby widzieć jej twarz. Każdy z ławicy niezliczonych piegów na zadartym nosie. Drobne zmarszczki w kącikach oczu. Brud i łzy rozmazane na policzkach.
– Nie pozwolę ci – powiedział tak cicho, że prawie nic słyszał własnych słów. – Nie pozwolę ci powtórzyć tego trzeci raz. Dość naogladaliśmy się śmierci tej nocy. Nie opłakujmy zmarłych, nim na dobre pomarli.
Odnalazł ją pod samym murem. Aż na skraju ogrodów, niedaleko starego bastionu. Stała obejmując się ramionami, jakby było jej zimno.
I zaraz napłynęły wspomnienia. Dwoje dzieci w ubrankach sztywnych od złotej nici ze zwieszonymi głowami słucha napomnień ojca. Dwoje dzieci przytulonych do siebie na szerokim parapecie w alchemicznej pracowni Irgi, nad wielobarwnymi miniaturami w księdze o transmutacji metali. Dwoje dzieci ukrytych za gobelinem obrębionym czerwoną frędzlą.
Rzeź Rdestnika.
– Spóźniłeś się – Zarzyczka wpatrywała się w brata nieodgadnionym, zastygłym spojrzeniem.
W pierwszej chwili myślał, że go nie poznała. Wszystko było nie tak. Nie tak, jak należy.
– Przepraszam – powiedziała wreszcie, rozluźniając ramiona. Miała piękny głos. Delikatny, melodyjny. Głos Irgi, swojej matki. – Ja też się spóźniłam. O te wszystkie zimy, które minęły, odkąd Zird Zekrun zawładnął Żalnikami. Myślałam, że coś się odmieni, jeśli przyjadę do Spichrzy. Że będę inna, a lata na dworze w Uścieży opadną ze mnie jak znoszona opończa. Nie opadły. Spóźniłam się.
Spostrzegł, że coś ściska w lewej dłoni. Zielony kamień na cienkim łańcuszku. Klejnot, który należał do jej matki i który wręczył jako zapłatę dziwce owej odległej nocy w ogrodach Fei Flisyon.
Bogowie, pomyślał. Bogowie, czy każda z rzeczy prędzej czy później obraca się przeciwko nam?
– Wiesz, naprawdę czekałam. Tak wytrwale, jak tylko potrafiłam. Każdy statek, który przybijał do portu, każda wiosna, kiedy pękały lody w Cieśninach Wieprzy… Widać jednak czekałam za słabo. Nawet jeszcze teraz, kiedy jechałam przez Żalniki na spotkanie, myślałam, że będę umiała odejść z uścieskiej cytadeli. Jeszcze dzisiejszego ranka. Ktoś niósł w pochodzie chorągiew naszego ojca, a mnie się głupiej wydało, że to znak. Specjalnie dla mnie.
– Zarzyczko… – spróbował. Nie było to łatwe.
– Proszę – wyciągnęła rękę, jakby chciała go dotknąć i zaraz ją odsunęła. – Przecież to wszystko nieprawda. Nie jesteśmy dziećmi, które chowają się pod parasolami łopianowych liści. I nic nie można poradzić. Może właśnie dlatego Wężymord pozwolił mi pojechać do Uścieży. Żebym się na własne oczy przekonała, że nic nie udało się nam ocalić. Zupełnie nic.
– Zarzyczko… – spróbował jeszcze raz.
– Przestań – poprosiła. – Nie chcę mówić o wojnie.
Znienacka uderzyło go podobieństwo między nią i wiedźmą – nieuchwytny ton w głosie, podobnie martwe spojrzenie. Coś dotknęło ich tej nocy. Coś podobnego.
– Mówiłaś o mnie z Szarką? – spytał niecierpliwie.
– Niewiele – potrząsnęła lekko głową. – Boję się jej. Zbyt wiele wie o bogach, zbyt łatwo zabija. Uratowała mnie wczoraj, wiesz? Powinnam być wdzięczna. Jestem wdzięczna, tak myślę – zaśmiała się krótko. – I nie lubię jej. Kiedy zaczyna opowiadać o tajemnicach bogów, czuję się głupia. Jak wieśniaczka. Śmiertelnik nie powinien tak wiele wiedzieć. Wiedźmy płacą rozumem, a ona – zawahała się – ona jest jeszcze inna. Na swój sposób odleglejsza od wiedźm. Nieczłowiecza. Szalona. Czy tak właśnie zmieniają człowieka znaki bogów? – podniosła wzrok na widoczną nad jego ramieniem rękojeść Sorgo. – Czy to obręcz dri deonema?