– Zechce pani łaskawie zachować cierpliwość. Chwileczkę. Po kolei. W księgach stanu cywilnego taka rzecz musiała by być wpisana. A urząd stanu cywilnego żąda określonych papierów. Metryka pana hrabiego i dowód jego wdowieństwa byłyby niezbędne, policja zaś błyskawicznie doszła do tego, że panna Lerat w urzędzie stanu cywilnego coś zał.~ wiała, ściśle biorąc, zawarcie związku małżeńskiego.

– W jaki sposób doszli? – zainteresowałam się chciwi wciąż jeszcze nieco oszołomiona straszną wieścią.

– Nie wnikałem w szczegóły – odparł sucho pan Dc plam. – Z zapisów wynika, że ten związek małżeński zawarł i świadectwo ślubu zostało jej wydane, ale fałszerstwo jest ewidentne. Wskazują na to między innymi daty. Pani pradziad nie mógł równocześnie leżeć na łożu śmierci w Montilly i żenić się w Paryżu, policji to wystarcza, ale mnie nie. Musze, wiedzieć, czy panna Lerat wykradła jego metrykę i akt zgon u pani hrabiny, czy też nie. Mogła zresztą wykraść, zrobić fotokopię i podrzucić z powrotem. Pierwszy termin ślubu był wyznaczony na dwa tygodnie przed śmiercią pana hrabiego, potem przesunięty, ale ja osobiście sądzę, że wszystko to działo się w ogóle bez jego wiedzy. W żadnym wypadku nic brałby ślubu bez intercyzy, a w to ja musiałbym zostać włączony. Kontaktowałem się z nim ustawicznie w ostatnich dniach jego życia i o podobnym zamiarze nie słyszałem ani słowa.

To mnie już nie tylko zainteresowało, ale nawet napełniło wielką obawą. Gdyby istotnie mój pradziad poślubił legalnie pannę Luizę, bez wątpienia należałaby się jej jakaś duża część spadku po nim, ponadto mogłaby twierdzić, że w prezencie ślubnym ofiarował jej klejnoty rodzinne. Jeśli nie wszystkie, to bodaj połowę. To mi się wcale nie podobało, mogłam wcześniej podejrzewać, że coś ukradnie lub wyłudzi, złodziejski łup jednakże łatwo by jej było odebrać, jeśli jednak nastąpiła legalizacja tego związku…

Zaczęłam myśleć na głos.

– Nie, to niemożliwe, gdyby rzeczywiście ten ślub się odbył, nie trzymałaby tego w tajemnicy, rozgłosiłaby na wszystkie strony… No dobrze, może pradziad sobie tego nie życzył… W takim wypadku machałaby świadectwem ślubu już w pięć minut po jego śmierci…! Nie czekałaby dwóch dni rc zgłoszeniem pretensji…

Pan Desplain od razu zbił mnie z pantałyku. Okazało się, że mnóstwa rzeczy jeszcze nie wiem.

– Kiedy pan hrabia umarł, panny Lerat nie było. Na dwa dni udała się do Paryża i po powrocie zastała go już w trumnie, co było dla niej straszliwym zaskoczeniem. W dodatku la, z konieczności, już przeglądałem dokumenty. Osobiście sądzę raczej, że ten sfałszowany akt ślubu podrzuciłaby do Murka pana hrabiego, żebym to ja go znalazł. Nie zdążyła.

Roman rozsiodłał Gwiazdeczkę i zaczął ją pieczołowicie wycierać. Ze stajni dobiegło rżenie. Okazało się, że posiada trzy konie, dwie klacze i ogiera.

– Licencjonowany, ma go jaśnie pani legalnie – wyjaśnił Roman. – Zuzia, tak, owszem, ale w zasadzie na przychody. I to nie jest tamta Zuzia, tylko też praprawnuczka. Zamężna, nie ma dzieci, tu blisko mieszka, jej mąż naprawy elektryczne załatwia ona sobie u jaśnie pani chętnie dorabia i w ogóle lubi usługi. Pewno przyleci przed południem jeszcze. Pozwolę sobie radzić, żeby jaśnie pani weszła do domu od ogrodu i strój zmieniła, bo Siwińska nie wytrzyma, żeby nie naplotkować.

– Nie powie mi Roman chyba, że te plotki równie waży jak kiedyś!

– A, nie. Ale po co mają w ogóle o jaśnie pani gadać… Zainteresował mnie nagle poziom cywilizacji.

– Wszystko inne mamy? – spytałam z niepokojem. – telefony, telewizor, wodę, światło…?

– Lodówki i kuchnię mikrofalową też – uspokoił mnie Roman. – A co do reszty, to jeszcze nie wiem, jak będzie. Musi jaśnie pani sama się zorientować.

Wkradłam się do domu na palcach i bez wielkiego trudu odnalazłam własną sypialnię, obok niej łazienkę i garderobę prawdziwą przyjemnością weszłam pod prysznic. Sińce ~na lewym boku już mi się pojawiały, ale mniej ich było niż mt łam się spodziewać i nie bardzo były bolesne. Włożyłam razie szlafrok, nie znając własnej odzieży, ciekawa, co ~ znajdę w szafach, zaczęłam przegląd, kiedy pukanie do drzwi usłyszałam i pojawiła się Zuzia.

Podobna była do siebie, choć też inna, chyba trochę starsza od tamtej sprzed stu piętnastu lat. Na trzydziestkę ~ wyglądała, a tamta była ledwo o rok starsza ode mnie.

– No, już jestem – powiedziała żywo. – O, jak to dobrze że pani na nogach, podobno pani z konia spadła, już bałam, się że pani sobie co zrobiła!

Zdziwiłam się.

– Skąd to wiesz? Myślałam, że nikt mnie nie widział!

– A czy to jest takie miejsce, żeby ludzie czego nie zobaczyli? Listonosz patrzył, jak pani skakała i zleciała, nagle, powiada, pani mu się pokazała i siup! Z daleka widział, z drugiej strony łąki był i chciał lecieć na pomoc, ale przez łąkę nie miał jak na rowerze przejechać, a tu ani torby zostawić, ani nic. Ciężką

;:~ł. Od Wilców, pomyślał, że po pomoc zadzwoni, tyle że nim.- do nich dopukał, pani już wstała i z koniem poszła. Powiada, jakoś dziwnie pani była ubrana, aż pomyślał, że może

~- Telewizja co kręci, ale chyba nie. Co takiego pani miała na sobie? Tak gadatliwa Zuzia bywała tylko w chwilach wielkiego przejęcia, więc musiała zdenerwować się moim wypadkiem zgoła okropnie. Podejrzenia w kwestii stroju postanowiłam ująć od razu najlepszą metodą. Zełgać coś, co by było wiar~ godniejsze niż prawda.

– Suknię po prababci – wyznałam konfidencjonalnie.:Nagle mi przyszło do głowy sprawdzić, jak te baby w dawnych czasach dawały sobie radę z taką ilością kiecek, i postanowiłam od razu spróbować, bo co mi szkodziło. Wcześnie było, miałam nadzieję, że nikt nie zobaczy.

– I przez te zwoje pani zleciała…?

– Nie, okazało się, że zwoje nic takiego, tylko puślisko mi pękło, bo jeszcze do tego stare siodło wzięłam. Zleżałe.

– No to cud boski, że się pani nic nie stało. A teraz? Jak pani czego szuka, to ja zaraz znajdę!

Sama nie wiedziałam, czego szukam, więc znów uczyniłam wyznanie.

– Szczerze mówiąc, po tym pobycie w Paryżu wszystko mam chęć odnowić, więc tak patrzę, co tu się jeszcze nada, a co do wyrzucenia. Za mało rzeczy przywiozłam, ale to się da nadrobić. Wyciągajmy i oglądajmy.

Zuzia na propozycję przystała z radością, bo nic nie stanowiło dla niej piękniejszej rozrywki jak grzebanie moich ciuchach. Najchętniej dzień w dzień robiłaby nich wystawę, tak przynajmniej było w dawnych czasach.

Z przyjemnością stwierdziłam, że te upodobania jej zostały. Nie, zaraz. Nie zostały. Odziedziczyła je zapewne po prababkach…

Tak naprawdę pełnię zmysłów odzyskałam dopiero po jakichś trzech godzinach, po stwierdzeniu, że moja garderoba nie odbiega od współczesnej normy, chociaż uzupełnienie jej się przyda, po ubraniu się w rzeczy obecnie przyjęte, po zjedzeniu śniadania, na które wezwała mnie Siwińska, i po znalezieniu się w gabinecie, będącym zarazem biblioteką.

Siwińska tak była podobna do odchudzonej potężnie Mączewskiej, że też musiało między nimi zachodzić pokrewieństwo w prostej linii. Co do jej męża, Siwińskiego, nie miałam żadnego zdania, bo męża Mączewskiej nigdy w życiu na oczy nie widziałam. Mignął mi gdzieś w środku niepokój, jak też będę żyła z tak małą ilością służby, ale zaraz pocieszyłam się myślą, że po pierwsze, dom mniejszy, a po drugie, zawsze będę mogła pojechać sobie do Montilly, gdzie usługi jest więcej…

Montilly…! No tak. I Gaston… I Armand…!!!

A, czort bierz Armanda, został przecież w Paryżu, uciekłam mu, a poza tym napisałam testament…

Zaraz, kiedy…?! Kiedy ja ten testament podpisywałam, teraz czy sto piętnaście lat temu? Istnieje on w ogóle czy nie…? Poczułam, że kołowacieję w sposób już do reszty ostateczny. Desperacko rozejrzałam się po biurku, przy którym odruchowo usiadłam. Stał na nim telefon, leżała komórka, obok na stoliczku ujrzałam komputer z drukarką. Wróciłam, jak widać, do wyposażenia, za którym już zdążyłam zatęsknić, choć tak niedawno jeszcze nie miałam o nim zielonego pojęcia. Mogłam się porozumieć z każdym w każdej chwili, z panem Jurkiewiczem też. Zaraz, chwileczkę, czy ja z nim już rozmawiałam…? I czy to w ogóle jest pan Jurkiewicz?! Od kiedy ja tu jestem…?!!!