– Był wczoraj.

– I nic się nie stało.

– Czy ja wiem… Mogło się stać.

Nagle przypomniałam sobie hałasy nocne.

– Ejże! Zapomniałam zapytać pana Jurkiewicza, czy się błąkał nocą po pałacu i po co. Ktoś chodził po korytarzu. Zmęczona byłam i nie chciało mi się sprawdzać, ale sądziłam, że to pan Jurkiewicz.

– I co jaśnie pani zrobiła?

– Nic. Zamknęłam się. Przejście przez gabinet też było zamknięte, bo zawsze zamykam, Roman wie, pieniądze tam leżą…

Roman jakby nagle zesztywniał. – Jaśnie pani jest pewna?

– Czego?

– Że ktoś chodził? – Pewna. A bo co?

– Bo pan Jurkiewicz, wyjeżdżając, chwalił sobie nocleg u nas i mówił, że dawno mu się tak doskonale nie spało. Jak się z wieczora położył, tak dopiero pokojówka go rano zbudziła… Coś we mnie drgnęło i popatrzyliśmy na siebie.

– Naprawdę Roman myśli, że pan Guillaume jakoś się dostał do nas po odjeździe i sprawdzał, czy nie udałoby się mnie, na przykład, udusić we śnie…?

– A jaśnie pani jest pewna, że nie? – spytał Roman zimno.

A skąd, u licha, mogłam być pewna czegokolwiek, co Armand zdołałby wymyślić! Gdybym padła trupem przed podpisaniem testamentu, dziedziczyłby wszystko, a co jak co, ale alibi sobie znalazł z pewnością. Gdzież on się w ogóle zatrzymał, gdzie mieszkał…?!

– Gdzie on stoi? – spytałam pośpiesznie. – Roman wie? – Pod samym naszym nosem, w naszej oberży, i mieni się krewnym jaśnie pani, który lubi swobodę i dlatego pałacu unika. W życiu tyle się nie nagadałem ze służbą, co teraz, praczka z oberży już myśli, że się z nią ożenię.

Pocieszyłam go.

– Za dwa dni już będzie po paradzie, bo testament podpiszę. Dwa dni przeżyć chyba mi się uda?

– Nie wiem czy dwa dni – odparł Roman ponuro. – Nie miałem kiedy jaśnie pani powiedzieć, że pan Jurkiewicz mocno się waha i kłopoty przewiduje, jak go tu wiozłem, wypytywał mnie o francuskie sprawy i coś mamrotał, że bez porozumienia z panem Desplain testamentu nie da rady sformułować tak, żeby go nikt nie zaczepił. Jakieś prawo własności nie do końca zostało ustalone. Mówił o tym jaśnie pani?

Mówić, mówił, ale zdaje się, że w tej rozmowie nie najwłaściwszy udział brałam. Niemniej jednak pan Jurkiewicz

testament na jutro obiecał…

– Nie wierzę – rzekł Roman stanowczo. – Zobaczy jaśnie pani, że on jutro tylko propozycję, szkic taki, przywiezie albo przyśle do akceptacji jaśnie pani, a gotowy do podpisu i wedle prawa sporządzony dokument napisze dopiero po odpowiedzi pana Desplain. A to potrwa może nawet parę tygodni.

Rozzłościłam się. Bywało przecież, że ktoś testament zgoła nabazgrał i ogólnikowo się w nim wypowiedział, a ważny był i wszyscy go szanowali. Spadkobierca niekiedy sam nie wiedział, co dziedziczy. Na to mi Roman przypomniał, że owszem, wśród ludzi przyzwoitych takie rzeczy przechodziły bezboleśnie, ale też i takie właśnie testamenty zwalano najłatwiej wystarczało, żeby się jacyś krewni upomnieli i już kłopoty. A że w moim przypadku krewny się upomni, rzecz jest pewna, musi to być zatem załatwione tak, żeby mu najmniejszej nadziei nie zostawić.

Westchnęłam ciężko, bo miał rację, i zajęłam się przybyciem prawie w tym samym momencie panny Cecylii Chodaczkówny, stałej naszej rezydentki, która z płaczem wielkim do rąk mi się rzuciła. Mojego nieboszczyka męża daleka powinowata, więcej niż pół życia w Sękocinie spędziła, ubogą sierotą będąc, choć jakieś tam cioteczne siostry i braci miała, którzy nie chcieli jej u siebie trzymać na łaskawym chlebie. Z wizytą do nich się udała krótko przed moim odjazdem do Francji, z wielką nadzieją, że jednak rodzinę w nich znajdzie, bo jakiś spadek odziedziczyli, a teraz właśnie wróciła we łzach i rozżaleniu.

– Tak mnie przyjęli, jak tego psa przybłędę! – szlochała już na dziedzińcu, z wózka żydowskiego wysiadając. – Nie poznawali zgoła, w komórce jakiejś utknęli, każdy kawałek chleba w gardle mi stawał! Jużem nie chciała Katarzynce nad karkiem wisieć, jużem myślała, że na starość swoi mnie przy, garną, a tu topić się chyba przyjdzie! Jedna moja nadzieja, że mnie Katarzynka do łask przywróci, że mi tu kąta jakiego udzieli…!

Zdziwiłam się nawet nieco tym jej lamentom, bo zazwyczaj spokojna była i histerii żadnych nie wyprawiała, ale odgadłam, że jakiś cios w samo serce kochani krewni musieli jej zadać. Uspokoiłam ją od razu.

– Niechże mi tu panna Cecylia przestanie rozpaczać, pokój panny Cecylii nietknięty czeka i miejsce jest zawsze, jest tu panna Cecylia u siebie i nikt niczego nigdy nie skąpił. No już, już, nie warto złej rodziny żałować. Franciszek rzeczy weźmie, Józia pomoże, chodźmy do domu, panna Cecylia po tych przeżyciach odpocznie.

– Ja dobrze mówię całe życie, że Katarzynka jest anioł prosto z nieba…!

Żal mi jej było, prawdę mówiąc, szczególnie teraz, kiedy uświadomiłam sobie, że ledwie sześćdziesięciu lat dobiega, i błysnęło mi porównanie z osiemdziesięcioletnią blisko panią Łęską. Akurat odwrotnie powinny wyglądać.

Ja się do panny Cecylii zwracałam per “pani”, a ona do mnie “Katarzynko” i sama tak od początku zarządziłam. Kiedym tu przybyła szesnastoletnią dzieweczką, ona mi się wydała starszą panią, a że ubogą i na łasce mojego męża, nic to nie znaczyło wobec jej pochodzenia całkiem przyzwoitego z bogatej niegdyś, senatorskiej szlachty. Wiek nie pozwolił mi wówczas żądać dla siebie hrabiowskich splendorów, po czym już tak zostało i wszyscy przywykli. Nieszkodliwa była zupełnie, cicha i grzeczna, na cóż mi było ją upokarzać, skoro przez swoje nieszczęśliwe życie i staropanieństwo na litość zasługiwała, a nie na wzgardę.

Ucieszyłam się nawet z jej powrotu, bo im więcej osób w domu, tym lepiej dla mnie, a gorzej dla złoczyńcy. Panna Chodaczkówna przy tym słynęła z tego, że sen miała nadzwyczaj lekki, a za to ciekawość w sobie wielką i każdy szelest sprawdzała. W obecnej sytuacji mogła się bardzo przydać.

Nawet i Roman na jej widok trochę się uspokoił i poszedł swoje zarządzenia wydawać…

Gości rozmaitych dopiero przed wieczorem się pozbyłam, a wszyscy niby to przypadkiem przejeżdżając, po różnych oznakach poznali, że wróciłam i okazjonalnie wstąpili mnie witać. Spokojniejsza już o Gastona, rozumniej mogłam z nimi rozmawiać i na temat paryskiej mody fantazjować. Jeden Armand nie krył, że specjalnie z wizytą po raz drugi tego samego dnia przybywa, zaproszonego udawał, i samej sobie mogłam gratulacje złożyć, że tak go trafnie od samego początku oceniłam.

Robił, co tylko zdołał, żeby mnie skompromitować. Do poufnych szeptów się zabierał, aluzje różne czynił, wręcz można było mniemać, że całą podróż z Paryża w jego towarzystwie odbyłam, szarogęsił mi się jak zadomowiony, aż pani Korecka, największa plotkara w powiecie, dziwnym wzrokiem zaczęła na mnie i na niego patrzeć. A tak sobie zręcznie postępował, że nijak zaprotestować nie mogłam bez wywołania skandalu. Bałam się, że spróbuje zostać dłużej, a już co najmniej wyjść ostatni, ale na szczęście tego numeru mi nie wywinął, głośno zapowiadając się tylko na jutro dla owego omawiania spraw rodzinnych, o którym już wcześniej napomknął. Od razu postanowiłam Ewelinę i Gastona ściągnąć do pomocy przeciwko niemu.

Resztę wieczoru na pisaniu listów musiałam spędzić i znów z całego serca pożałowałam telefonu, który by wszystko o ileż szybciej załatwił!

W dodatku z góry przewidywałam dla siebie okropnie głupie kłopoty. Do mycia włosów fryzjera musiałam ściągnąć i posiadanie owych cudownych szamponów i balsamów wyjaśnić, bo bez nich wręcz nie miałam odwagi głowy pod wodę włożyć. W kosmetykach wszelkich i różnych utensyliach higienicznych sama sobie porządek zrobiłam, nie chcąc Zuzi na ustawiczne wstrząsy narażać, i pochowałam starannie drobiazgi rozmaite, z innej epoki pochodzące.

Spać mi się jeszcze wcale nie chciało, a za to nagle poczułam się okropnie głodna. Najzwyczajniej w świecie głodna tak, że pewnie nie zdołałabym zasnąć, i uprzytomniłam sobie; że przez dzień cały prawie nic nie jadłam. Drugie śniadanie z Gastonem mocno zlekceważyłam, potem, przy gościach, ledwie trochę kawy wypiłam, przy obiedzie, zirytowana Armandem, wcale nie miałam apetytu, a o kolacji w ogóle zapomniałam. Ugrzęzłam przy listach w gabinecie i przy porządkach w sypialni, i służbę, która o coś usiłowała zapytać, niecierpliwie odesłałam, nie słuchając. Pewnie właśnie o kolację pytali.