– Najważniejsza, sądzę, jest równowaga. Człowiek, który kieruje się tylko rozsądkiem w rozstrzyganiu osobistych spraw, łatwo może się stać oschły i bezwzględny, chociaż nie musi! Ten znowu, który ulega jedynie rytmowi swojego serca i przyśpieszone jego bicie traktuje jako sygnał do podjęcia odpowiednich decyzji, łatwo może przegrać… chociaż także nie musi? Spróbuj tego dżemu, kochanie! Robiłam go w zeszłym roku, wiśniowy, lubisz?
– Babciu, to jest odpowiedź wykrętna – zaoponowałam.
– Możliwe. Nie wiem jednak, do czego chcesz ją dopasować? Bo przecież na pewno masz na myśli jakąś swoją konkretną sytuacje…
– Więc może inaczej, babciu! Proszę mi powiedzieć, czy w moim wieku człowiek jest obowiązany kierować się rozsądkiem? Mama twierdzi, że tak!
Babcia uśmiechnęła się z łagodną wyrozumiałością.
– Mama… – powtórzyła – przez mamę przemawia gorycz własnych doświadczeń! Nie dziwię się, że chce ustrzec ciebie przed podobnymi! Czy ma rację tak twierdząc? No, chyba ma, Magdusiu… Serce dziewczyny w twoim wieku jest bardzo zuchwałe, ulegać mu, to ryzykowne posunięcie!
Przyglądała mi się z wyraźnym wyczekiwaniem. Mogłam jej teraz zawierzyć wszystkie swoje rozterki i obawy, szukać u niej rady, oparcia. Nie zrobiłam tego, bo zbyt wiele przemawiało przeciwko Marcinowi, zbyt dokładnie miałam w pamięci spojrzenie tego obcego mężczyzny, który tak był przejęty spotkaniem Marcina w pociągu.
Po południu poszłyśmy na spacer. Był piękny dzień, słoneczny i ciepły. Nie chciałam zajść z babcią do jej chorej przyjaciółki, którą odwiedzała codziennie z pakietem świeżej prasy.
– Poczekam tutaj, babciu! O, na tej ławeczce koło fontanny, dobrze?
– Jak chcesz… – zgodziła się bez entuzjazmu.
Fontanna na rynku to miejsce spotkań młodzieży z całego miasteczka. Pierwsze dni wiosny spędziły tu tego popołudnia całą gromadę, której mogłam się teraz przyglądać z boku, bardziej w charakterze widza niż współuczestniczki tego wiecu. Chociaż przecież niczym nie różniłam się od tych dziewcząt, które z podniesionymi w górę głowami chwytały resztki słońca i spojrzenia chłopców. Chłopców takich jak Marcin. Strzępki rozmów, hałaśliwe wybuchy śmiechu, docinki – wszystko to znałam, wszystko to było moje. Stolica czy powiatowe miasteczko – obojętne. Tkwimy z korzeniami w swoim stylu i nonszalancji, którą nakazuje. A przecież kiedy odrzucimy swoje zewnętrzne twarze, mamy oblicza zupełnie inne, zatracamy tę szorstkość, która pozornie nas cechuje. Co może wiedzieć o Marcinie obcy człowiek z pociągu? Czy zna go naprawdę, czy sądzi jedynie po pozorach, które Marcin stworzył i które może kiedyś przemówiły przeciwko niemu?
Tego popołudnia miałam serce bardzo zuchwałe – cytując babcię. Gotowa byłam darować Marcinowi wszystkie jego potknięcia z ubiegłego roku, tylko po to, aby jakoś utrzymać wszystko, co między nami było. Ostatecznie fakt, że mama zawiodła się na ojcu, nie może przez całe życie odbijać się echem na każdej mojej własnej decyzji, tak jak to sugeruje mama i czemu przytakuje babcia! A zresztą… każdy medal ma dwie strony. Jutro staniemy z tatusiem twarzą w twarz. Jestem dorosła i może ojciec zechce opowiedzieć mi coś, co wyjaśni jego stanowisko? Tak czy inaczej, zawdzięczam mu fakt swojego istnienia i mam prawo kochać go za to! Długo jeszcze myślałam o tych sprawach siedząc na ławeczce koło fontanny i coraz żywiej ogarniała mnie chęć powiedzenia głośno: "Tatusiu"!
– Jak babcia myśli? Czy zapyta mnie o mamę, o nasze życie, o dom? zastanawiałam się, kiedy jadłyśmy kolację.
– Jeżeli nie zapyta, opowiadaj mu sama! Nie omijaj niczego! Zapewne będzie mu niezręcznie pytać.
Nie mogłam zasnąć tego wieczoru. W skrytości ducha liczyłam na to, że uda mi się skleić mój rozbity dom. Ale czy mama zgodziłaby się na powrót ojca? To chyba zależało tylko od niego! Musiałby mamę przebłagać, na pewno nie byłoby to łatwe. Mógł jednak spróbować…
Babcia obudziła mnie raniutko.
– Zacznij swój makijaż, Magdusiu! Za godzinę przyjeżdża pociąg.
Wyskoczyłam z betów jak wariatka.
– Babciu, ale śniadania nie jemy?
– Nie! Nakryłam stół w tamtym pokoju, zjemy już we trójkę! Ech, no, moja kochana! Nie rób z siebie takiego kociaka! Możesz się podmalować, ale oględnie! Zrobiłaś sobie usta od ucha do ucha!
– Teraz lepiej?
– Może zostać! O! Jaki piękny jest ten łańcuch! To od mamy?
Wczoraj zdjęłam łańcuch, zanim dojechałam do babci.
Bałam się, że mogę go zgubić.
– Nie, babciu, nie od mamy!
– No? Od kogo dostałaś? Śliczny!
– Dostałam go od mamy Marcina…
– To brzmi dumnie! – roześmiała się babcia. – Nie opowiesz mi nic o… mamie Marcina?
– Nie teraz, babciu, dobrze? Teraz jestem nieludzko zdenerwowana!
– Tak, szykuj się! Musimy zaraz wychodzić! Przyszłyśmy na dworzec chwilę przed przyjściem pociągu.
– Poznasz go? – zapytała babcia.
– Chyba nie… a może? Jak go zobaczę…
– On ciebie nie pozna, musisz być na to przygotowana.
– Będę stała obok babci, powinien się domyślić!
– Też prawda…
Pociąg wjechał między perony. Otworzyły się drzwi wagonów, ale niewiele osób wysiadło.
Z ostatniego wyskoczył mężczyzna w popielatym kapeluszu, ciemnym płaszczu, z małą walizką w ręku. Tak! To była ta sylwetka, którą ostatnio odgrzebywałam w pamięci. Tatuś! Czułam, że nie zdołam opanować naturalnego impulsu, który kazał mi przywitać go tak, jakby te pięć lat były pięcioma dniami. Spojrzałam na babcię. Patrzyła w przeciwnym kierunku. Odeszłam kilka kroków, żeby nie stać przy niej, chciałam, żeby tatuś poznał mnie nie po babci! Zbliżał się szybko, zrobiłam kilka kroków w jego stronę i nieśmiało pomachałam ręką. Postawił walizkę i stanął, patrząc na mnie uważnie, spoza okularów.
– Tatuś! – krzyknęłam nieopanowanie i już po chwili trzymał mnie w objęciach.
Ukryłam twarz pod jego kołnierzem, żeby nikt nie widział dziecinnych łez płynących mi po twarzy. I nagle słyszałam za sobą głos babci, poczułam, jak gwałtownie szarpie mnie za rękaw.
– Przepraszam najmocniej, panie doktorze… moja wnuczka… ona się pomyliła… ona… ona się pomyliła, panie doktorze…
Uścisk ramion nie zelżał ani na chwilę. Przeciwnie. Czułam, że ten obcy człowiek przytulał mnie teraz do siebie mocniej, serdeczniej, ze zrozumieniem… Kiedy po chwili wyrwałam się z tego uścisku i stanęłam z twarzą zasłoniętą rękoma, babcia gwałtownie przygarnęła mnie do siebie.
Słyszałam, że coś mówiła, słyszałam oddalające siej kroki.
– Uspokój się, Magdusiu… Uspokój się, dobrze? Na pewno przyjedzie następnym pociągiem!
Nie przyjechał następnym ani następnym, ani następnym. Nie przyjechał wcale. I cóż z tego, że byłam gotowa ofiarować mu swoją miłość niepomna na wszystko zło,| które wyrządził mamie? i nam? Cóż warta jest miłość, jeżeli ktoś może odrzucić ją od siebie jak niepotrzebny śmieć?
– Jest mi nieskończenie przykro… – powiedziała babcia na dzień przed moim wyjazdem – wyobrażałam sobie, że będzie zupełnie inaczej, Magdusiu…
– Mnie też jest przykro, babciu…
– Jak ja go nie umiałam wychować – powiedziała z żalem – i jak mi jest ciężko myśleć o tym teraz, kiedy jest już za późno na korektę! A myślę o tym ciągle, bo tyle zła tyle krzywd…
Byłam zmęczona tym pobytem u babci. Czułam się rozstrojona i pomimo najlepszych chęci nie mogłam odzyskać równowagi. Chciałam już wracać, zobaczyć mamę i powiedzieć, że zrozumiałam ją lepiej niż sądzi. Ale prze wszystkim chciałam zobaczyć Marcina, zwierzyć mu z porażki, którą odniosłam, i słyszeć, że on zawsze, zawsze przyjedzie do mnie tym pociągiem, którym powinien przyjechać.
– Jedno zło pociąga za sobą drugie! – ciągnęła babcia swoje wywody – i tak właśnie było z twoim ojcem…
– Nie, babciu! – zaoponowałam gwałtownie. – Niekoniecznie jedno zło musi pociągać za sobą drugie!
Spojrzała na mnie, zaskoczona moją reakcją na ten zwrot. Nie wiedziała przecież, że w ten sposób usiłowałam bronić Marcina i własnego stosunku do jego sprawy. Była to trochę daremna walka, bo chociaż w dalszym ciągu uważałam, że doświadczenia mamy nie mogą wpływać na mój stosunek do życia, ten tydzień wzbogacił mnie już o własne doznania. Sądziłam jednak, że pierwsze spotkanie z Marcinem, pierwsze jego spojrzenie i gest przywróci mi względny spokój.